Rozdział 33

31 7 0
                                    

Hartley nie miała pojęcia, co robić w takiej sytuacji. Nigdy nie widziała na oczy czegoś podobnego. Ktoś chodził po galerii z nożem i atakował przechodniów. Jezu. Do tej pory myślała, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach!

Zaczęło się od tego, że usłyszała krzyk. Głośny, mrożący krew w żyłach. Ludzie w popłochu zaczęli biec w kierunku wyjścia, nie zważając na innych. Blondynka nie wiedziała, co się dzieje. Zauważyła w tłumie jakąś dziewczynę, która niemal została stratowana. Miała szpilki, a kiedy tłum ruszył, zachwiała się i straciła równowagę. Hartley pomogła jej wyjść z głównego nurtu.

- W porządku?- spytała dziewczyny. Ta skinęła głową, przeczesując dłonią swoją fryzurę, która i tak została doszczętnie zniszczona.

- Dzięki tobie. Jestem tylko trochę poobijana. Nie wiem jak ci dziękować.

- Drobiazg. Wystarczy jak powiesz mi co się tam wydarzyło. Dlaczego ci wszystko ludzie uciekają?

Blondynka skinęła głową do tyłu. Ciemnowłosa, przełknęła nerwowo ślinę, po czym odrzuciła ze wstrętem swoje szpilki ze złamanymi obcasami.

- Badziewie- mruknęła.- Tam gdzieś jest szalony nożownik. Zabił kilka osób. Ten widok... Był okropny... Wszędzie krew. Na ścianach, na posadzce, ciała... Lepiej stąd chodźmy.

Hartley w pierwszej chwili chciała odmówić. Miała tak po prostu zostawić galerię bez opieki? Jednak rozmówczyni brzmiała wystarczająco przekonująco. W końcu wzięła pieniądze z kasy na bilety. Przekaże je Debbie lub Benjaminowi. Tak należało zrobić. Wątpiła czy galeria się po tym podniesie.

Zaczęła przepychać się z nowo poznaną do wyjścia. Na zewnątrz panował istny chaos. Przyjechała policja. Funkcjonariusze próbowali dowiedzieć się, co dokładnie się stało. Pytani zazwyczaj plątali się we własnych słowach, niektórzy byli w szoku. Znalazło się też kilka rannych osób. Żadne z nich nie miało kontaktu z nożownikiem. Raczej zostali popchnięci, trochę stratowani. Nikt nie miał poważnych obrażeń. Tak przynajmniej słyszała Hartley.

W tłumie wypatrzyła Luke'a, więc natychmiast do niego podeszła. Poczuła ulgę, widząc go całego i zdrowego.

- Dobrze, że nic ci nie jest- powiedziała blondynka. Szatyn odpowiedział bladym uśmiechem.- To okropne. Myślisz, że ktoś zginął?

- Gdyby to była jedna osoba...- mruknął Luke, po czym pokręcił głową, jakby chciał odgonić niewygodne obrazy.

- Czyli ktoś jednak zginął? Jeśli cokolwiek wiesz, mów. Luke, co się tam stało?- zapytała z napięciem blondynka.

Uśmiech momentalnie zniknął mu z twarzy. Hartley dopiero teraz zauważyła, że drżały mu ręce. Poza tym był nadmiernie blady.

- Piekło. Istne piekło- odpowiedział szatyn z przerażeniem wypisanym na twarzy.

Blondynka po raz pierwszy widziała go w takim stanie. Nie drążyła tematu.

- Myślisz, że galeria się z tego pozbiera? Istnieje jakakolwiek szansa, według ciebie?

- Nie - odpowiedział szybko Luke.- Bardzo żałuję, ale raczej nie. Lubiłem tutaj pracować.

- Ja też. Nigdzie nie znajdziemy tak wyluzowanego szefostwa- zgodziła się z nim Hartley, rozglądając się wokół. Otaczał ich pokaźnych rozmiarów tłum. Niektórzy ludzie byli przerażeni, inni oburzeni systemem bezpieczeństwa, a raczej jego brakiem. Jednak nigdzie nie było widać sprawcy tego zamieszania. Blondynkę przeszedł dreszcz. A jeśli ten ktoś uciekł, wykorzystując zamieszanie?

*****

Debbie, James i Lara byli w drodze do Convent Avenue w zachodniej części Harlemu. Milczeli. Nikt się nie odzywał. Każdy był pochłonięty przez własne myśli. Dee strasznie martwiła się o wujka. Ciągle odtwarzała w głowie fragmenty rozmowy:

ArtystaWhere stories live. Discover now