Epilog

41 7 3
                                    

Debbie obudziła się w szpitalu. Otaczała ją wszechobecna biel. W pierwszej chwili zastanawiała się czy przypadkiem nie trafiła do nieba. Nie była wierząca. Po prostu taka myśl przyszła jej do głowy. Niezależnie od tego czy piekło i niebo istniały, nie śpieszyło jej się tam. Obecnie szpital był lepszym wyjściem. Chwilę zajęło jej przypomnienie sobie, co się stało. Premiera, zniknięcie wujka, wystawa, tajemniczy telefon, magazyn i wszystko, co się w nim rozegrało. To był niezwykle długi dzień.

Tuż po przebudzeniu zastała przy łóżku szpitalnym osobę, na widok której serce zabiło jej szybciej. James zasnął przy jej łóżku szpitalnym, co uważała za wyjątkowo urocze.

- Hej, pobudka- powiedziała, szturchnąwszy go lekko. Brunet otworzył oczy i od razu uśmiechnął się na jej widok. Był rozczochrany, miał wory pod oczami i był ubrany w to samo, co w magazynie. Uznała, że tuż po rozmowie wyśle go do domu, żeby porządnie odpoczął. Niemniej, cieszyła się z jego obecności.

- Tak się cieszę, że się obudziłaś, Dee. Nawet nie wiesz jak bardzo mnie wystraszyłaś, kiedy straciłaś przytomność pod ziemią... Bałem się, że cię straciłem.

To było takie rozczulające. Nie wiedziała czy to wynik jej pobytu w szpitalu czy co, niemniej lubiła tego nowego, do przesady uroczego Jamesa.

- Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo- odparła ze śmiechem. Wolała obrócić sytuację w żart niż rozmawiać z nim na poważnie. Jeszcze nie teraz. Brunet chwycił ją za rękę.

- I dobrze, bo zamierzam w przyszłości spędzać z tobą jeszcze więcej czasu niż dotychczas- zapowiedział, na co otworzyła szerzej oczy i zakryła usta dłońmi z udawanym przejęciem.

- Jeszcze więcej? Nie wiem czy to dobry pomysł- mruknęła, po czym wybuchnęła śmiechem. Brunet do niej dołączył.

- Pod ziemią sama się do mnie kleiłaś. Nie wiem czy pamiętasz.

- To był wynik stresogennej sytuacji. No wiesz, gonił mnie seryjny morderca. Nie bierz tego do siebie.

- Jasne- rzucił z powątpieniem James.

Choć sobie żartowali, obydwoje wiedzieli, że robiło się między nimi jakoś tak... Inaczej. Poważniej? Obydwoje byli bardziej swobodni w swoim towarzystwie. Być może to wynik sytuacji, w której ryzykowali życiem. Chyba obydwoje uświadomili sobie, co jest dla nich ważne. Tak przynajmniej sądziła Debbie, bo dla niej ważny był James. Sophie już straciła. Przyjaciół także. Było jej smutno z tego powodu, ale wiedziała, że sobie na to zasłużyła. Będzie musiała na nowo odbudować swoje życie towarzyskie.

- Skoro już o tym mówimy... Co z Benjaminem? Dochodzi do siebie, prawda? To nic poważnego?- spytała z obawą.

Ciągle pamiętała to uczucie, gdy między palcami spływała jej ciepła krew z rany wujka. Wzdrygnęła się mimowolnie na samo wspomnienie. Nigdy więcej.

- Tak, nic mu nie jest. Ma tylko kilka szwów. Nóż nie uszkodził żadnych narządów, ani ważnych artylerii. Stracił trochę krwi, ale nie tyle, żeby to mogło w jakikolwiek sposób zagrozić jego życiu.

- To dobrze- skonstatowała z ulgą, po czym przyszła jej do głowy pewna myśl, która nie dawała jej spokoju.- Skąd to wiesz? Myślałam, że lekarze nie są zbyt chętni w dzieleniu się informacjami, chyba że jako policjant masz szczególne traktowanie.

Brunet pokręcił głową.

- Przed tobą nic się nie ukryje. Przedstawiłem się jako... Twój narzeczony. Dzięki temu dowiedziałem się jaki jest stan zdrowia twój i Benjamina, ale spokojnie w najbliższym czasie nie zamierzam się oświadczyć. O to możesz być spokojna.

ArtystaWhere stories live. Discover now