Rozdział 19

3.7K 249 12
                                    

- Chloe? Ty palisz? - odwracam się do źródła głosu i ponownie zaciągam się fajką. - Zostaw to ścierwo - mruczy zabierając mi ją z dłoni.
- Jasper, do cholery, nie chciałam się z tobą spotkać po to, żebyś mi matkował - warczę starając się odebrać swoją własność, ale unosi rękę nad głową, a dzieli nas dobre dwadzieścia centymetrów wzrostu.

Patrzę na niego i momentalnie się spinam. Doskonale wiem, po co go tutaj ściągnęłam. Chciałam towarzystwa kogoś, kto nie wymaga ode mnie żadnych uczuć, kto nie zapyta co jest nie tak, bo nie będzie go to specjalnie obchodziło. Jasper wydał się idealny.

- Miałem zamiar cię pocałować, ale śmierdzi od ciebie tym gównem - mówi, a ja wspinam się na palce i zamykam mu usta swoimi.

Zaplatam dłonie na jego karku, a on swoimi łapie mnie za tyłek i przyciąga do siebie. Mruczę zadowolona, a on uśmiecha się nadal mnie całując. Opiera mnie o ceglany mur i zjeżdża pocałunkami na moją szyję.

- Jase, możemy najpierw się czegoś napić? - pytam odsuwając to od siebie.
- Jeśli myślisz, że przelecę cię jak będziesz urżnięta w sztok to się mylisz, Loe. Gdzie w tym romantyzm?
- Od kiedy jesteś romantyczny, hm? - unoszę wysoko brwi i parskam cicho.
- W łóżku potrafię być naprawdę cholernie romantyczny, skarbie - szepcze wprost do mojego ucha i napiera na mnie swoimi biodrami, a ja wychodzę im na spotkanie swoimi.

Jase jęczy trochę za głośno, bo ktoś przechodzący niedaleko wrzeszczy coś w stylu » znajdzcie sobie pokój, do cholery «, a my wybuchamy śmiechem.

- Może posłuchajmy tej cennej rady, co Clo? - oblizuje wargi, a ja zagryzam swoją.
- Jeden drink - kiwam zachęcająco głową i ciągnę go do najbliższego klubu.

W srodku Vegas jest tłoczno i duszno. Od wejścia uderza nas odór alkoholu i potu, na co krzywię się nieco, co nie ulega uwadze Jaspera. Dobra, nigdy nie byłam typem imprezowiczki ani nie zalewałam się w trupa co weekend. Trzymając się kurczowo ręki chłopaka przeciskam się między wijącymi się ciałami do baru.

Za ladą stoi młody chłopak w białej koszuli i rozczochranych włosach i uśmiecha się na mój widok. Pochmurnieje nieco, gdy za mną staje Jase i obejmuje mnie w pasie.

- Dwie whisky z wodą - mówię uśmiechając się zalotnie. Czemu mam się powstrzymywać?

Opieram się obiema rękoma o blat i dyskretnie poprawiam bluzkę, tak by powiększyć jej dekolt. Dłonie Jase'a zjeżdżają z mojego ciała i bez słowa staje obok, gdy ja jawnie flirtuję z chłopakiem naprzeciwko. Podaje nam zamówione drinki, a ja dziękuję i duszkiem wypijam całość. Potem sięgam po drugiego, ale Jasper mnie powstrzymuje i sam go wypija.

- Powiedziałem ci, że jak się urżniesz to cię nie przelecę - warczy do mojego ucha.
- Oh, nie ty, to on - mówię wskazując na barmana. - On na pewno nie będzie miał skrupułów.

Jase prycha głośno i najzwyczajniej w świecie odchodzi, a ja przewracam oczami i ruszam za nim. Wychodzimy z klubu i doganiam go na chodniku. Łapię go za rękę i obracam w swoją stronę, a on bez słowa mnie całuje. Potem ciągnie mnie w nieznanym kierunku.

***

Przytrzymuje moje ręce nad głową przygwożdżając je do łóżka, a pocałunkami wyznacza szlak w dół mojego brzucha. Językiem zatacza kółka wokół pępka, a ja mruczę z aprobatą. Klęka między moimi nogami, które ciasno oplatam wokół jego bioder. Zsuwa się bardziej w dół, a w końcu zatrzymuje się przy gumce majtek. Zsuwa je zębami, a potem robi coś, co sprawia, że zaskoczona krzyczę z rozkoszy, a głowę odchylam do tyłu. Językiem drażni moją łechtaczkę, w tym samym czasie wsuwajac we mnie dwa palce, a ja wiję się i unoszę biodra, tak, by poczuć to mocniej. Gdy siłą opuszcza je w dół wykorzystuję okazję i uwalniam swoje nadgarstki. Wbijam mu palce w kark, a on warczy, tyle, że nie wiem w wyrazie czego.

- W tym momencie to takie irytujące, że masz dredy - syczę pomiędzy kolejnymi jękami, a on tylko się śmieje i odsuwa się ode mnie.

Patrzę na niego z mordem w oczach, ale on zamiast tego powoli ściąga swoje bokserki i zakłada gumkę. Przymykam powieki i widzę przed sobą twarz Justina. Wycofaj się, wycofaj się, WYCOFAJ SIĘ.

- Jasper, nie - odpycham jego ramiona, ale ponownie się do mnie przysuwa. - Powiedziałam: nie - podnoszę głos, gdy zamierza we mnie wejść i zaciskam nogi.

Szybko wyplątuję się z jego objęć i podnoszę się. Szukam po pokoju swoich ubrań, a już po chwili ubieram na siebie spodnie i bluzkę.

- Chyba sobie, kurwa, żartujesz - warczy Jase, a w jego oczach widzę jawną wściekłość.

Przeskakuje dzielącą nas odległość i popycha mnie na ścianę, po czym miażdży mi usta pocałunkiem. Łzy spływają mi po twarzy, gdy staram się go powstrzymać, ale karze mnie uderzeniem w policzek, tak mocnym, że upadam na ziemię i nie mam siły się podnieść.

- Spierdalaj stąd, ty mała dziwko.

***

Justin

Wchodzę do domu i rzucam torbę z rzeczami na ziemię. Wszędzie jest cicho i pusto, co oznacza, że Chloe nie ma. Zaciskam zęby wściekły i przy okazji zrozpaczony. Jestem takim pieprzonym hipokrytą, ale nie potrafię nic zrobić z zazdrością, która we mnie narasta. Chcę ją tylko dla siebie. Niepotrzebna mi Nicole, niepotrzebne mi jakieś przypadkowe laski, które przeleciałem w klubach. Potrzebuję Chloe Welch, na wyłączność.

Przechodzę do kuchni i otwieram lodówkę, ale jedyne co tam znajduję to mleko, kawałek sera i butelkę wody. Zgarniam ostatnią rzecz i odkręcam korek, a potem duszkiem wypijam sporą część.

Minęło jedenaście dni od postrzału. Zrobiłem to by ją ratować, bo jest dla mnie ważna. Prycham pod nosem. To nie jestem ja. Ta dziewczyna pomieszała mi w głowie i powinienem trzymać się od niej z daleka.

Wyjmuję z kieszeni telefon i wybieram telefon Marka. Po kilku sygnałach odbiera Jennifer.

- Tak, Justin? - zaczyna.
- Kiedy Chloe może się ode mnie wynieść? - pytam głosem wypapranym z uczuć.
- Coś się stało? - w jej głosie słychać wyraźne zmartwienie.
- Różnica charakterów. To nie miało szans się udać bez ofiar. Będzie najlepiej dla wszystkich jeśli po prostu się od siebie odseparujemy.
- Czy wy... Ekhm, Justin, czy łączyło was coś więcej? - ścisza nieco ton.
- Nie, nic nie łączy mnie i Chloe. Nic, co miałoby dla mnie jakiekolwiek znaczenie - ostatnie słowa mówię patrząc prosto w oczy brunetki.

Łzy tworzą ścieżki na jej policzkach i skapują na wymięte ubranie. Na prawym policzku widzę tworzącego się sińca. Jej drobne ciało porywa spazm za spazmem, a ja stoję naprzeciwko jakbym nie miał uczuć, kompletnie obojętny na to, co robi, choć moje serce właśnie rwie się na strzępy. Kręci głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co mówię. Ja sam w to nie wierzę. Nie wierzę, że potrafię tak oszukać samego siebie i wszystkich wokół.

- Powiem jej, że ma się zacząć pakować - mruczę do słuchawki, a potem rzucam aparat na stół. - Słyszałaś, możesz iść chować zabawki, wystarczająco nadużyłaś mojej gościnności.

Wymijam ją w drzwiach i wbiegam po schodach do swojego pokoju. Głośno zatrzaskuję drzwi i opieram się o nie plecami. Zagryzam mocno wargi powstrzymując się przed krzyknięciem na cały głos. Zamiast tego osuwam się na kolana i ciągnę za włosy, aż czuję ból.

Siniak. Siniak na jej policzku. Ten kutas ją skrzywdził. Dopuściłem do tego, by się do niej zbliżył, pozwoliłem temu człowiekowi ją uderzyć, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że to nic w porównaniu z tym, co ja jej zrobiłem. W jej oczach widziałem, że zniszczyłem tamtą Chloe i ona nigdy nie wróci. Zabiłem tą jej cząstkę, która była dla mnie taka ważna. Najważniejsza.

Bo Chloe jest dla mnie najważniejsza.

Hejka. Zabijecie mnie za rozwój wydarzeń? Ja sama mam ochotę się zastrzelić, bo shippuje Justloe najbardziej na świecie, a właśnie zrobiłam coś nieowracalnego. Justin, ty sukinsynie. Gwiazdkujcie, komentujcie, to naprawdę inspiruje.

baeblues

illegal love » bieber ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz