Leon
Już od godziny czekam przed drzwiami sali i coraz bardziej martwię się że ten idiota już teraz umierze i nie wstanie. Nie mam czasu na to wszystko czasu, kocham go jak brata, ale właśnie dlatego tak mi ciężko. Potrzebuje trochę energii, zastanawiam się czy w kafeterii dostanę monstera albo chociaż jakąś dobrą kawę. Idę powoli pustymi i okropnie przybijającymi korytarzami a gdy docieram do kafeterii staje przed jej drzwiami jak w murowany w podłogę. Na środku pomieszczenia pod jednym ze stołów leży dziewczyna otoczona wieloma papierowymi kubeczkami po kawie. Nie mam pojęcia kim jest ale mood totalny i to jeszcze jak. Popycham ciężkie drzwi i przechodzę przez próg zastanawiając się chwilę czy dziewczyna nie potrzebuje trochę intymności. Po 3 minutach uznaje że nie i podchodzę do niej ale robię troche za dziarsko jak na mnie i całą sytuację.
-odejdź i pozwól mi zgnić.- szczerze nie takich słów się spodziewałem no ale cóż. Rozejrzałem się po pomieszczeniu i uznałem że jest mega prl-owskie i totalnie nie podziela klimatu reszty szpitala.
-a ty co? Podnieś się albo cię ktoś zdepczę mała- "mała"? Chyba faktycznie potrzebuje tej kawy albo snikersa bo za chuja nie jestem teraz sobą.
-mała...?- cholera. -nie jestem mała. Spieprzaj!- no i zjebałem, jestem chujowy jeśli chodzi o kontakty z ludźmi damn.
-okej okej, już znikam. A ty zostań i kontynuuj bycie duchem z zapyziałej kafeterii - bardzo się starałem się brzmieć żartobliwie a nie jakbym obrażał ją i wszystkich jej przodków i chyba się udało bo dziewczyna podnosi się do siadu z głośnym chrapliwym śmiechem. Całkiem urokliwym swoją drogą, trochę taki jaki ma ten czarownik z smerfów yk.
- ale z ciebie hejter, a ty wiesz że wyglądasz jak emos??- no chyba nie...
- jaki emos do chuja? Przecież to mój wieczny cosplay śmierci!- teraz oboje śmiejemy się jak opętani. Uciszył nas dziwny gardłowy dźwięk który wydała ewidentnie zirytowana pielęgniarka.
- moglibyście być trochę ciszej. Nie jesteście tutaj sami.- okrutnie mnie to rozbawiło tbh ale mojej towarzyszce chyba nie podobała się ta uwaga.
- spieprzaj... Może lepiej byś się zajęła ratowaniem życia a nie ściganiem dzieciaków. Tym też zajmowaliście się gdy moja matka umierała sama w pokoju??!- powiedziała to z taką urazą i z takim chłodem że chyba dostałem gęsiej skórki. Ale teraz przynajmniej wiem co robiła tutaj zapłakana na podłodze.
- to... Po prostu bądźcie trochę ciszej. Proszę... - wyszła szybko i po chwili całkowicie zniknęła nam z oczu.
- wszystko ok? - chciałem być trochę opiekuńczy ale ona zaczęła śmiać się jakbym powiedział najgłupszą rzecz w całym wszechświecie.
- a jak myślisz?? Na pewno nie będę już płakać jeśli o to pytasz, za duży kawy na to wypiłam. Ale jeśli ci przeszkadza mój ból to mogę iść poprawić makijaż.- ah ten sarkazm kocham. Chyba trochę za bardzo się na nią gapie po zaczyna chichotać. Yikes ale simpuwa że mnie no nie.
- nie musisz ładnie ci tak- zarechotała mi prosto w twarz. Witam w cyrku zwanym moje życie główny klaun: ja!
- jak masz na imię śmierć?- patrzyła mi teraz intensywnie w oczy, tak mocno że prawie bolało.
- Leon, a ty duchu? - wstała i teraz usiadła na stole. Uśmiechnęła się z lekkim żalem w oczach i uniosła niewidzialny kapelusz.
- holmes.- znów zarechotała, ale w bardzo dziwny sposób, z jakimś innym uczuciem ale nie jestem wstanie ogarnąć jakim. Posłałem jej spojrzenie typu "serio? Jaja sobie robisz że mnie?" Jednak ona nie żartowała.
- serio! Matka nazwała mnie tak po dziadku, miałam być chłopem. Ale teraz wydaje mi się że też pasuje.- fakt, bardzo jej pasuje, miała ten holmeski brak szykowności i ten promyk zadziorności. Tak, kocham Sherlocka Holmesa
- zajebiście! Uwielbiam Sherlocka!.- zachichotała i spojrzała mi z rozbawieniem w oczy.
- to nie ten Holmes był inspiracją. Tutaj chodzi o tego seryjnego mordercę z XIX wieku.- stałem osłupiały bo tego się absolutnie nie spodziewałem
- Herman Webster mudgett aka Dr Henry Howard Holmes?!- przechyliła delikatnie głowę i znowu głośno się zaśmiała, ale szybko przestała przez cichy stukot obcasów na korytarzu.
- ale jesteś creepem!- wyszeptała szczerząc lekko krzywe zęby. Siedzieliśmy chwilę w ciszy czekając aż pielęgniarka się oddali. kupiłem sobie najtańszego energola i nagle przypomniało mi się o moim ziomku który prawdopodobnie właśnie umiera. Złapałem ją za rękę i pociągnąłem w stronę sali 206, o dziwo nie sprzeciwiała się i delikatnie mgnęła za mną jak prawdziwa zjawa.
![](https://img.wattpad.com/cover/298352346-288-k222946.jpg)
YOU ARE READING
krzyk
Teen FictionLeon po wielu okrutnych wydarzeniach w końcu pęka i głośno przyznaje samemu sobie że nie daje rady, zostaje ze wszystkim sam, ale nie na długo.