Akt 2 - Inkubacja; Rozdział 10

28 3 4
                                    

Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, zrządzenia losu, cuda i tym podobne rzeczy. Mimo to czułam, że otaczająca tę sprawę magia była mi pisana. Że to śledztwo na mnie czekało. Moje talenty w końcu dostały wyzwanie godne ich renomy. Na komisariacie krążyła niejedna plotka. Nie moja wina, że inni, choć dzielnie nosili odznaki, nie umieli dostrzegać oczywistych szczegółów.

Gdy tylko wyszłam z komisariatu, z samochodu zaparkowanego pod budynkiem wysiadł Rigel wraz z inną policjantką. Meissa? Tak, chyba tak miała na imię.

Była piękną kobietą, nigdy temu nie zaprzeczałam. Nie znałam jej bliżej, ale nie wydawała mi się stereotypową, głupią blondynką. Była... okej. Miła, pogodna, pomocna. Jako jedna z niewielu funkcjonariuszy nie pałała do mnie niechęcią. Albo przynajmniej dobrze ją ukrywała.

Podeszłam do Rigela zupełnie ignorując Meissę. Uwiesiłam mu się na szyi i złożyłam na jego ustach soczysty pocałunek. On, jak to publicznie bywało, nie chciał okazać mi takich czułości, ale nie dałam mu wyboru. Po kilku sekundach odsunął się i spojrzał z uniesionymi brwiami.

– Cześć – powiedziałam, pijana szczęściem.

– Cześć. Wyglądasz na... wyjątkowo zadowoloną.

– Bo jestem! Nawet nie wiedziałam, że skwaszona mina komisarza o poranku może aż tak poprawić humor!

– Co zrobiłaś?

– Och, nic szczególnego. Jedynie ruszyłam sprawę z malarzem do przodu i przyniosłam pewne wartościowe informacje, tak na początek. – Nagle przestałam stąpać po chmurach i znowu osiadałam na ziemi. – Nie wróciłeś na noc.

– A ty jesteś moją niańką, żeby się tym przejmować? – powiedział ostro, ale szybko się zreflektował. – Zapiłem z chłopakami. Kierowca też nam się upił, więc ostatecznie wszyscy zostaliśmy na miejscu. A że Meissa mieszka niedaleko, to skorzystałem z podwózki.

Dopiero wtedy zerknęłam na Meissę i uśmiechnęłam się do niej. Ona także posłała mi uśmiech – ciepły, ale też pewny siebie. I może trochę wyniosły. Zignorowałam przeczucie. Wolałam dawkować sobie siłę mojej intuicji na sprawy związane jedynie ze śledztwem.

– Lepiej uważaj, żeby komisarz nie zauważył, że masz kaca. Chociaż z drugiej strony przez mój raport pewnie nie zwróci na to uwagi!

Choć był to prawdziwy początek mojego śledztwa, nie miałam ochoty świętować. Nie miałam też czym. Znowu musiałam czekać, aż ktoś da mi na urodziny czy inną tego typu okazję wino, które prawdopodobnie nie będzie mi smakować, ale które i tak wypiję, bo będzie to jedyny alkohol pod ręką.

Rigel kupił na obiad dwa duże opakowania sushi, jak zwykle zapominając, że za nim nie przepadam. Mimo wszystko jadłam je pokracznie trzymając pałeczki i słuchałam opowieści Rigela. Mówił o poprzednim wieczorze, o opijaniu narodzin dziecka jednego z kolegów. Chociaż doskonale go znałam, przyglądałam mu się, jakbym widziała go pierwszy raz. Nie dość, że wyglądał dobrze – był przystojny, nikt nie mógł zaprzeczyć – to w jego twarzy było także coś, co sprawiało, że od razu chciało mu się zaufać. Nie wiem czy to oczy, uśmiech czy ogół jego mimiki, ale zazwyczaj nie musiał się starać, by zdobyć czyjąś sympatię. To chyba dobra cecha dla policjanta.

– Pomyślałam, że moglibyśmy wybrać się za tydzień z Luną i jej mężem do wesołego miasteczka – powiedziałam, gdy skończyłam opowiadać o tym, co udało mi się osiągnąć tego dnia. Rigel wyglądał na lekko zaskoczonego i prawie wylał sos sojowy, którym balansował na kolanie.

– Czemu? – zapytał z ustami pełnymi kleistego ryżu.

– A czemu nie? Słyszałam, że ludzie chwalili tegoroczne atrakcje. Jak dotąd nikt nie zaciął się na szczycie kolejki górskiej i nie wypadł z karuzeli łańcuchowej.

– Wydawało mi się, że nie lubisz takich rzeczy.

Fakt, nie lubiłam. Najbardziej szalona kolejka, na jaką byłam gotowa, była kolejką dla dzieci. Śmieszne, że bałam się takich rzeczy, ale nie miałam oporów przed narażaniem życia na rzecz śledztwa.

– Może czas, żebym się przemogła? – zapytałam i postawiłam prawie puste pudełka na stole. – Zresztą jest tam wiele innych rzeczy poza kolejkami. Pełno stoisk z jedzeniem i tymi grami, w które nikt nie ma szansy wygrać, bo wszystko jest przecież ustawione.

– Nie wiem, czy będę miał czas.

– Rigel, proszę.

Mój głos zabrzmiał bardziej błagalnie niż zamierzałam. Nie chciałam, by Rigel psuł tę chwilę odrzuceniem mojej propozycji. Odrzuceniem mnie. Byłam świadoma naszego układu, ale potrzebowałam uczucia, a nie tylko cielesności.

Na moje własne nieszczęście, zgodził się. Uśmiechnął się uśmiechem tak słodkim i przepełnionym czułością, jakim jeszcze nigdy mnie nie uświadczył. Serce zabiło mi mocniej.

– Dobrze. W takim razie jesteśmy umówieni na randkę. – Zamyślił się i dodał: – Podwójną randkę?

Wzruszyłam ramionami.

– Nie jestem pewna, czy małżeńskie wyjście do parku rozrywki można nazwać randką, ale jeśli tak, to owszem, podwójną randkę.

Zdziwiło mnie, że nie walczy zacieklej, szczególnie, że mieliśmy spotkać się z Luną, za którą przecież nie przepadał, i z wzajemnością. Przyjemnie jednak było myśleć, że w końcu może mnie czekać coś zwyczajnego w normach społecznych. A w całym szaleństwie mojego życia normalność była towarem deficytowym. Łapałam się jej zawsze garściami. W końcu mogłam jej doświadczyć i zatopić się w niej. Być tą mną, którą zawsze chciałam. Chyba pierwszy raz w życiu. 

Dychotomia ciał niebieskichWhere stories live. Discover now