Rozdział 23

17 3 3
                                    

Tej nocy czułam się tak, jak jeszcze nigdy z Rigelem czy kimkolwiek przedtem. Nie chodzi tylko o aspekt fizyczny, ale też wszystko poza tym. Wydawało mi się nierealne czuć tyle na raz, a jednocześnie wciąż pragnąć więcej. Potrzebować więcej.

Obudziłam się w objęciach Mercurego. Leżałam wtulona w niego plecami i napawałam się rozkoszą tego poranka. Nie chciałam wstawać, ale była jedna rzecz, którą musiałam zrobić. Niechętnie wysunęłam się spod koca, tylko na moment, i sięgnęłam po telefon. Przed snem wysłałam wiadomość do Rigela, że znów zostaję u Luny, ale... powiedzmy, że miałam inne rzeczy na głowie i zapomniałam powiadomić o tym fakcie moją przyjaciółkę. Szybko napisałam wiadomość.

Gdyby ktokolwiek się pytał, byłam u ciebie na noc.

Odpisała niemal natychmiast.

Teraz to MUSISZ mi o wszystkim opowiedzieć!

Uśmiechnęłam się i odłożyłam telefon. Przekręciłam się na bok, by z zaskoczeniem zobaczyć, że Mercury także nie śpi. W magazynie wciąż było ciemno mimo słońca powoli sunącego po niebie. Widziałam jego zadowoloną minę i przesłonięte włosami oczy równie ciemne, co tańczące po pomieszczeniu cienie.

– Hej. – Tyle zdążyłam powiedzieć, nim przyciągnął mnie do siebie i pocałował żarliwie.

– Mam nadzieję, że dobrze spałaś – wymruczał Mercury, gdy w końcu się ode mnie odsunął. Zimne powietrze na moich wargach było nie do zniesienia i jedyne czego chciałam, to znów go pocałować.

– Wyśmienicie.

– To dobrze, bo chciałem ci coś pokazać.

– Teraz? Ostatnim razem po takich słowach poznałam Paprocha. Czy to będzie twój kolejny tego typu przyjaciel?

– Cóż... sama się przekonasz i zdecydujesz o odpowiedzi. A teraz ubieraj się. Nie będziesz chciała być nago tam, gdzie się wybieramy.

Nie miałam pojęcia, o co chodzi Mercuremu. Wykąpałam się i ubrałam – musiałam zadbać o dłonie, bo całe były w czarnej farbie. Kiedy wróciłam odświeżona, mój malarz także był gotowy. Ale zaraz, co on miał na sobie?

– Idziemy na jakiś bal przebierańców? – zapytałam, próbując jakoś wytłumaczyć sobie, czemu Mercury ma na sobie strój wyjęty rodem ze średniowiecza. Skąd go w ogóle wytrzasnął?

– Musimy wtopić się w tłum – powiedział tak, jakby miało mi to wszystko wytłumaczyć.

Z cienia wyłonił się Paproch z kawałkiem długiej szmaty uwieszonym w pysku. Mercury chwycił materiał, który okazał się paltem z kapturem. Okrycie było tak duże, że gdy zarzucił mi je na ramiona i zapiął broszkę pod szyją, sięgało do samej ziemi, a kaptur opadał mi na nos. Musiałam go trzymać ręką, by wiedzieć, co dzieje się dookoła mnie.

– O co chodzi?

Nie dostałam odpowiedzi. Mercury już szedł wzdłuż ściany z ręką wysuniętą przed siebie. Zatrzymał się przed jednym z zasłoniętych obrazów, wziął głęboki wdech i ściągnął z niego zasłonę. Obraz był podobny do niektórych, jakie widywałam w dolnej galerii, jednak to... przy tym dziele, obrazy na dole były zwykłymi, dziecięcymi rysunkami.

Przedstawiał średniowieczny jarmark, ze smokami latającymi wysoko na niebie, ustrajającymi nocne niebo gwiazdami ze złotego ognia. Chociaż mogłam doskonale rozpoznać większość owoców czy roślin utrwalonych na płótnie, żadna z przedstawionych na nim osób nie miała wyraźnej twarzy lub stała tyłem. Było to trochę dziwne i osobliwe, ale Mercury mówił, że nie lubi malować ludzi. Widziałam za to magiczne różdżki, świecące kryształy i króliki z rogami przemykające alejkami z marchewkami ukradzionymi starej kobiecie, która za nimi goniła.

Dychotomia ciał niebieskichOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz