Kinderstube

24 3 0
                                    

Hans zapukał do drzwi willi. Nikt nie otworzył. Sfrustrowany szarpnął za klamkę i wpadł do środka. Kląc ze złości pod nosem ruszył w kierunku salonu. Bywał tu od czasu do czasu. Lubił nawet wystrój domu, ale obiecał sobie, że nigdy w nim nie zamieszka, choćby Heinrich miałby go do tego zmusić. Nie mógłby znieść wuja i kuzyna w jednym domu.
W przestronnym pokoju, pod otwartym oknem, siedział w antycznym fotelu wujek Henryk siorbiąc herbatę z filiżanki i patrząc na ogród. Na stoliku obok w popielniczce dopalał sie papieros. Hans stanął za nim przez chwilę oddychając ciężko, zmęczony biegiem.

-Weź sobie zydelek -odezwał się w końcu Heini, jakby nie zauważył napięcia, jakie emanowało z osoby gościa.

-Zydelek? Zydelek?! -podniósł głos Hans -Myślałem, że będziesz w biurze! Nie mogę sobie co chwila wychodzić z obozu, bo wujcio ma mi coś do powiedzenia! Ledwo mnie puścił...

-Kto? -przerwał wuj mieszając coś łyżeczką w herbacie.

-Mannteufel -Hans zmarszczył brwi. Nie miało to według niego większego znaczenia i irytowały go niepotrzebne pytania wuja.

-A więc stary, dobry Horst... Co mu zrobiłeś, że tak cię nie lubi, co?

-Nie lubi mnie? A ty niby skąd wiesz? 

-Rozmawialiśmy o tobie.

No pięknie. Hans usiadł wreszcie na krześle i przeczesał palcami czuprynę. Miał dość tego, że wuj obgaduje go z innymi przełożonymi. Nic dziwnego, że potem obsadzają go w administracji i wzbraniają aby sprawował prawdziwą wartę. Nie rozumiał do końca dlaczego wolą go widzieć za biurkiem niż między więźniami. Zaczął podejrzewać coraz dziwniejsze rzeczy. 

-Co o mnie mówił? -zapytał nagle, ale szybko zmienił temat -Choć nie, przede wszystkim to ty mi powiedz, co ode mnie chcesz!

-Nie tym tonem -oburzył się trochę Heinrich i wstał z fotela -chciałem coś sprostować.

-Wal.

-Hans, nie tym tonem -odburknął znowu -Możesz mi wytłumaczyć, co się wydarzyło tam dzisiaj z tym Ruskim?

-Ukraińcem. Volksdeutschem. No... prawie Volksdeutschem.

-Nieważne. Wszystko Ruskie co za Weichsel...

-Nieprawda...

-Och, Hans! Dziecko moje! -poderwał się Heinrich i odwróciwszy się  w stronę siostrzeńca poklepał go energicznie po policzkach -trochę więcej dystansu!

Przełamała się bariera profesjonalizmu Henryka. Dystans to nie było coś charakterystycznego dla pochłoniętych ideą narodowego socjalizmu esesmanów, ale jak widać, nawet tu są wyjątki od reguły. Zresztą Heinrich w mundurze był zupełnie inną osobą. A już na pewno utrzymywał w nim wzorową powagę, nie tak jak teraz.

-Chciałem tylko powiedzieć -kontynuował po chwili -że za to się idzie do aresztu (za bójki, rozumie się). Parę takich odsiadek i... Ups! Jesteś już w drodze na front!

-Mnie to nie dotyczy -rzucił Hans.

-Nie ciebie, ale twojego od dupy biedy przyjaciela, który, dodam, nie jest rodowitym Niemcem!

-I?

-I?! Nie tolerujemu tu takich... mącicieli. Wiem, że nie zależy ci szczególnie na tym aby ta Rusoosoba została mięsem armatnim, więc przemów mu do rozsądku, bo obniża nasz prestiż!

-Prestiż? Ty siebie wujku, słyszysz? 

-Ja się po prostu boję, że zadając się z takimi ludzmi zboczysz z właściwej ścieżki postępowania -mówił Heinrich przechadzając się po pokoju. Hans prychnął tylko na to -A jak tam...-ciągnął dalej wuj -Różwiecki?

Nie ma żywych, nie ma martwychOù les histoires vivent. Découvrez maintenant