rozdział 5

4.6K 116 0
                                    

Myślałam, że zanim właściciel wróci, mnie już nie będzie w tym domu, ale czułam się tam jak u siebie, nie chciałam  też zostać bezdomna choć pewnie to lepsze niż egzystowanie w domu z thrillera, ale bałam się tego co dalej. Zupełnie nie wiedziałam gdzie iść, co robić. Więc weszłam w las w którym było najbezpieczniej i zatrzymałam się przy suchym drzewie które spadło na ziemie i przeczekałam tak noc, było mi zimno, ale dałam radę. Nasłuchiwałam czy ktoś nie chodzi, nie przeczesuje. Po nim można się spodziewać wszystkiego, jest wariatem i uważa mnie za własność.
Rano udałam się trochę dalej, nie chciałam iść, ale nie mogłam zostać w tym miejscu, lepiej żebym się poruszała w dzień, a w nocy znajdowała kryjówkę. Zjadłam trochę jagód i malin żeby mieć jako taką energie. Powinnam dojść do miasta, a nie szwendać się po lesie, ale miasto jest raczej daleko.
....

Przespałam tak kilka dobrych dni, teraz idę drogą która prowadzi do innego miasteczka. Jestem brudna, śmierdząca, cała lepie się od potu. Chciałabym odpocząć nogi mnie bolą, mam odciski. Idę już bardzo długo ulicą, która nie ma końca. Coraz bardziej opadam z sił, nie długo będę musiała znaleźć miejsce na nocleg. Nie mogę iść cały czas, on pewnie jeździ zwłaszcza w nocy bo uważa, że mam wtedy największe szanse na powodzenie swojej akcji. Znam go, staram się myśleć jak on.
Schodzę coraz bardziej w ciemność, las spowija mnie i chwyta w ramiona, dziś będę spać w krzakach nieopodal szosy. Nie chce odchodzić zbyt daleko by potem nie nadrabiać drogi.

Kolejny dzień zaczął się okropnie, cały dzień była straszna burza z piorunami, zmokłam jak kura, ale dzielnie stawiałam krok za krokiem byle być dalej od tego miejsca. Mięśnie paliły żywym ogniem, na drodze ani jednego auta, w taką pogodę nawet zwierzęta się pochowały i nie wychylały futerek. Chciałam już gdzieś dojść, las rozciągał się na dobre kilkanaście kilometrów i miałam go już serdecznie dość.
Szłam pogrążona w myślach, nie zauważyłam z daleka jego auta, a kiedy było już naprawdę blisko zrozumiałam, że za chwile to będzie koniec mojej samowolki i trafię w gorsze miejsce niż karcer, zaczełam biec przed siebie ile tak szybko jak tylko mogłam, płuca bolały niesamowicie od zbyt szybkiego biegu, ale nie zwalniałam tempa. Uciekałam, walczyłam w tej chwili o życie i nie mogłam dopuścić aby mnie złapał. Biegłam w deszczu ślizgając się na błocie gdy z naprzeciwka wyjechał samochód, nie zauważyłam go patrząc co rusz do tyłu, chciałam przeciąć ulicę i wbiec w drzewa. Auto z naprzeciwka zahamowało gwałtownie, a ja przeleciałam dobre parę metrów. Czarny samochód wyprzedził nas i pojechał dalej. Znowu mi się udało pomyślałam. Byłam przytomna, nie czułam może się najlepiej, ale napewno dam radę wstać i pójść dalej. Próbowałam się poruszyć lecz moja stopa była ustawiona pod dziwnym kątem, bolała strasznie. Poleżę sobie trochę i jak już ból zelżeje pójdę, nie mogę się tu zatrzymać. Dwaj faceci wyszli z auta I podeszli do mnie.

- kurcze przejechaliśmy kogoś.
Zawołał Paul do Iana.
- tak stary widziałem, mam dobry wzrok, trzeba sprawdzić czy żyje i wezwać karetkę.
- czy to nie ta laska z domu Jamesa?
Zapytał Ian jakby mnie ty w ogóle nie było.
- taaa...
- nic cię nie jest. Sprawdzę tylko czy nie jesteś połamana.
- boli mnie noga, a tak poza tym to wszystko ok
-miałaś dużo szczęścia dziewczyno, przed kim tak uciekałaś?
- przed nikim po prostu biegłam
- młoda, jesteś cała brudna w błocie, gdzie byłaś przez kilka dni, gdzie spałaś  zresztą nie ważne, nie możesz tu zostać jesteś ranna
- poradzę sobie, zaraz pójdę sobie
- nie bo masz skręconą stopę, więc nigdzie sama nie pójdziesz. Od upadku mogło ci się stać coś gorszego niż ranna stopa, najlepiej jak zadzwonimy po karetkę
- nie żadnej karetki nic mi nie jest. Tylko nie do szpitala proszę...
- no to w takim razie zabieramy cię do Jamesa. Nie możesz tu zostać. Leję jak z cebra, poza tym sumienie mi nie pozwala cię zostawić tutaj samej, jesteś ranna. Ian bierz ją do auta.
- nie naprawdę nie trzeba. Zaczęłam się wyrywać, ale nic to nie dało. Oni byli silni i nie słuchali mnie. Zabrali mnie do auta i zawieźli w jedyne bezpieczne miejsce które znam. Do domu który stał się na krótko moim azylem, ale on mnie znajdzie, widział mnie, wie co się stało, pewnie stanął gdzieś niedaleko i patrzy jak ci dwaj mnie zabrali. Nie odpuści póki nie znajdę się znów w jego łapach. Smutno mi,  nie chce narażać tego mężczyzny, nie wyglądał na złego gościa, sprowadzę na niego katastrofę, ja jestem przeklęta.
Bolała mnie strasznie noga, nie mogłam nawet na niej stanąć, a co dopiero mówić o marszu, byłam zdana na łaskę pana domu, nie wiem jak zareaguje na mnie, pewnie się nie ucieszy, sama też nie jestem szczęśliwa, że nie mogę ruszyć w dalszą drogę.
Dojechaliśmy w niecałe pół godziny, brama się otworzyła, a ja poczułam olbrzymi stres. Jak tu się nie bać, gdy może zechce jednak mnie odwieźć do szpitala. Ian, tak ma na imię facet który dźwiga mnie na rękach i wnosi do domu wydaje się całkiem spoko. Nie jest zbyt gadatliwy, ale ja zawsze kochałam ciszę i spokój, zawsze mi tego brakowało. Kładzie mnie w salonie, a Paul idzie po właściciela posiadłości.
- co jej się stało? Co ona tu znów robi?
Tak mnie też jest miło, mówi do Paula jakby mnie tu nie było.
- mieliśmy wypadek, wybiegła nam prosto przed maskę, nie zdąrzyłem zahamować i stuknąłem ją, wyleciała naszczeście na pobocze. Bałem się ją zostawić, jest ranna, nie może chodzić, ma skręconą nogę, żadnych innych objawów nie stwierdziłem, ale choďź James musimy pogadać na osobności.
Siedzę jak głupia czekając aż łaskawie postanowią czy mam zostać dopóki nie wrócę do sprawności, czy mam jechać do szpitala, jeśli tak to nie ma mnie. Nikt mnie do szpitala nie wyślę, on mnie tam znajdzie, pewnie już szuka.

ucieczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz