7. To boli

3.6K 113 11
                                    

Nicolas

Przez myśl mi przeszło, aby oddać ją handlarzom żywym towarem, ale kto by chciał narządy od osoby chorej na raka? Nic się nie nada.

Wściekle zrzucam wszystko z biurka i krążę po gabinecie. Anastasia nie powinna wychodzić do klubu, a tym bardziej nie powinna pieprzyć się ze studentem psychologii, ani kurwa nikim innym, kto nie jest mną. Lisek należy do mnie, jej ciało należy do mnie. Anastasia Harris jest cała moja.

Jeżeli myślała, że wczoraj zadałem jej ból... Zaraz do niej pójdę i pozna prawdziwy.

- Ben - odwracam się do mężczyzny, który cały czas stoi w kącie mego gabinetu. - Zadzwoń po doktora Carcrewa, niech na wszelki wypadek wczepi Anastasi chip. - siadam na skaju biurka. - Zająłbym się tym sam, ale muszę wykonać kilka ważnych telefonów, które nie mogą czekać. - Uśmiecham się lekko. - To prezent przed walentynkami.

- Oczywiście, szefie.

Anastasia

Doba minęła.

On zaraz przyjdzie.

Przyjdzie.

Do mnie.

Przyjdzie, przyjdzie pokazać mi prawdziwy ból.

                                          ***

Drzwi celi otwierają się ze skrzypnięciem. Podnoszę głowę z kolan i od razu widzę kto wchodzi. Mężczyzna w białym fartuchu z torbą lekarską w dłoni. Jest już osiwiały, pewnie o kilka lat starszy od mojego teścia. Od żuchwy, przez szyję i aż pod fartuch przechodzi długa, czerwona i nierówna blizna.

- Jestem doktor Ebenezer Carcrew - starszy mężczyzna zatrzymuje się około trzy metry przede mną. - Przyszedłem na prośbę Pani męża - mówi to z takim spokojem i łatwością, jakby wcale dziwnym nie było to, że jestem zamknięta w zimnej i brudnej piwnicy. - Niech pani podejdzie, nic pani nie zrobię.

Wbijam paznokcie w wewnętrzną część uda i zaciskam mocno kolana. Mija kilka sekund nim się uspokajam, i decyduję się wykonać jego prośbę - Rozkaz.

- Proszę wystawić rękę, pani Harris.

Wbijam wzrok w jego ręce, które pospiesznie szukają czegoś w torbie.

- Słucham? - choć T-shit sięga mi prawie do kolan, czuję się naga i naciągam go jeszcze bardziej.

- Lewa, prawa - wyjmuje kilka gazików. - nie ma znaczenia. Może odczuwać pani... lekki dyskomfort, ale nie będzie trwać długo.

O czym on mówi? Po co on w ogóle przyszedł?! Po co mam wystawić rękę?

- A-ale... po co pan przyszedł? - otwieram szeroko oczy, gdy widzę, że doktor wyciąga dziwną strzykawkę. - Nie... - zaczynam się cofać.

- Prezent walentynkowy od pańskiego męża. Taki wcześniejszy, wie pani - Odwraca się w moją stronę z miną psychopaty. - Może leki na uspokojenie? Przekazano mi, że gdyby były jakiekolwiek problemy, mam podać pani odpowiednie leki.

Cofam się jeszcze i jeszcze, dopóki nie dotykam plecami ściany tego więzienia. Mojego cholernego więzienia. Zgrzytam zębami i powoli kucam. W takiej pozycji jestem jeszcze bardziej bezbronna, ale czuję się mimo wszystko bezpieczniej, jeżeli w ogóle tak można się czuć jako więzień pojebańca.

- Nic nie zrobiłam, niech mnie pan zostawi. Jestem zwykłą kobietą.

- Wtedy nie musiałbym wszczepić pani pod skórę nadajnika.

Chip. Boże.

- Ręka - z każdym krokiem jest coraz bliżej mnie. - Proszę wystawić rękę.

Nicolas

Udana transakcjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz