PROLOG

555 46 47
                                    

Pomogłem Panu Starkowi wstać. Nie wyglądał najlepiej, z resztą pewnie nie najlepiej się czuł. Przegraliśmy, więc wiedziałem, że niedługo Thanos usunie połowę ludzkości. Przełknąłem nerwowo ślinę i patrzyłem w ciszy, jak miliarder przesuwa się powoli do przodu.

Rozejrzałem się wokoło. Pełno zniszczeń i same zgliszcza, a nasza drużyna - o ile można było tak to nazwać - w samym centrum. Nagle usłyszałem głos tej lasencji z czółkami.

- Stało się coś strasznego - powiedziała przestraszona, po czym nagle się przykurzyła i zniknęła.

Wszyscy stanęliśmy zaskoczeni i przerażeni, a ja poczułem, że moje serce zaczyna przyspieszać. Co się działo? Czy to już był koniec?

Dosłownie chwilę potem to samo przytrafiło się koledze Star Lorda.

- Quill - rzucił żałośnie i zniknął.

- W porządku Quill? - zapytał Pan Stark z czystym strachem w oczach.

- O rany - odparł, przeobrażając się w pył.

- Tony - sapnął pan Strange. -  Nie było innego wyjścia - dodał i podzielił los reszty.

Nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy ta niebieska również rozpłynęła się w powietrzu. Popatrzyłem na miliardera,a moje oczy wypełniły łzy.

- Panie Stark? - zacząłem, bojąc się, że za moment to samo przytrafi się któremuś z nas.

- Tylko mi tu bez takich Parker - zagroził balgalnie.

Podszedłem w jego stronę, a on bez wahania wziął mnie w objęcia. Staliśmy tak przez dłuższy czas, kiedy w końcu udało nam się uspokoić na tyle, by zacząć myśleć, co dalej?

- Obieca mi Pan, że nie zniknie? - zapytałem łamiącym wciąż głosem.

- Nie zniknę Peter, ale ty też nie waż się nawet tego robić. Nie dam rady samemu.

- N-nie zrobię tego, nie mógłbym... Panie Stark - jąkałem wciąż będąc w szoku.

- To koniec dzieciaku, nikt już więcej nie zniknie, okej? Jestem tu tylko ja i Ty.

Wyswobodziłem się z ramion Iron Mana i odszedłem kawałek, łapiąc się za włosy.

- A May? A Happy? A pani Pepper? - pytałem nie mogąc uzyskać odpowiedzi.

- Nie wiem... Naprawdę nie wiem.

Odetchnąłem trochę płyciej. To faktycznie był już koniec.

***

Dłuższy czas plątaliśmy się po Tytanie, nie wiedząc, jak się z niego wydostać. Chciało mi się pić i spać, bo byłem okropnie zmęczony po bitwie i trzymaniu pana Starka na nogach. Tak właściwie to nie wiedział, że utrzymywałem na sobie prawie cały jego ciężar, żeby lepiej było mu się poruszać.

Idąc w milczeniu, cały czas zastanawiałem się, dlaczego pan Strange dał kamień Thanosowi. Gdyby nie to złoczyńcy by nie wygrali, ale miliarder zostałby pozbawiony życia. Sam już nie wiedziałem, co było lepsze.

- Parker, poczekaj chwilę - sapnął mężczyzna. - Muszę odpocząć, bo dłużej nie dam rady -  dodał, siadając na kamieniu.

- Proszę panie Stark, niech się Pan nie poddaje - szepnąłem półgłosem i z lekkim grymasem kucnąłem przed nim. - Star Lord ze swoimi przyjaciółmi na pewno musiał się tu jakoś dostać, tak? Więc może gdzieś niedaleko zostawili swój statek?

Geniusz uśmiechnął się lekko, mimo przeszywającego bólu i popatrzył prosto w moje oczy.

- Jesteś genialny - powiedział i poklepał mnie po ramieniu. - Ale musisz zrobić to sam Peter.

- Nie ma opcji, bez pana nie idę! - sprzeciwiłem się. - Przecież...

- Proszę cię, to nie pora na żarty - przerwał mi. - Znajdź ten statek i się stąd wynośmy.

- Ale...

- Żadnych ale. Leć Spider-Manie.

Odetchnąłem i pozwoliłem nanotechnologii zasłonić moją twarz. Zacząłem biec, dokładnie zapamiętując, gdzie zostawiłem pana Starka. Grawitacja na tym księżycu działała coraz słabiej, więc gdy tylko wystrzeliłem sieć, od razu uniosłem się w powietrze, nawet tego nie kontrolując.

Nie miałem ochoty na jakieś głupie popisywania się, dlatego szybko znalazłem statek i kilka minut później byłem już w środku. Z resztą, jak miałem się cieszyć, skoro tyle dziś straciłem?

Usiadłem za sterami i zastanawiałem się chwilę nad działaniem tej maszyny, aż w końcu stwierdziłem, że dam radę i bez instrukcji. To nie mogło być trudne, zwłaszcza, że widziałem tyle filmów o kosmosie i statkach kosmicznych. Kaszka z mleczkiem.

Wypuściłem powietrze i nacisnąłem pierwszy guzik, który wydał się najbardziej prawdopodobny. Udało mi się, lecz z lataniem nie poszło już tak łatwo. Cała obsługa sterowania zajęła mi chwilę, ale dałem radę.

Wzbiłem maszynę w powietrze i znalazłem miejsce, gdzie zostawiłem miliardera. Wyskoczyłem ze statku, po czym zobaczyłem leżącego na ziemi, półprzytomnego geniusza. Przeraziłem się nieco i podbiegłem do niego.

- Co się stało panie Stark? Zabieramy się stąd, sam Pan tak powiedział - oznajmiłem, próbując postawić mężczyznę na nogi.

Po pierwszej nieudanej próbie wiedziałem, że jest coś nie tak, dlatego zabrałem go na pokład i położyłem na pierwszym lepszym łóżku, jakie znalazłem. Zdjąłem z niego pozostałości zbroi, po czym starałem się zlokalizować problem.

Okazało się, że samopoczucie miliardera zepsuło się poprzez wdanie się w ranę infekcji. Musiałem ją zastopować, ale totalnie nie wiedziałem jak.

- Panie Stark, co ja mam zrobić? - zapytałem, ale w odpowiedzi dostałem jedynie niewyraźny bełkot.

Wziąłem się w garść i znalazłem coś podobnego do apteczki. Wygrzebałem z niej lawaseptyk, bandaże i przyniosłem trochę chłodnej wody z ręcznikiem, żeby zbić gorączkę. Wiedziałem jedynie, że należy odkazić taką ranę, ale nie byłem medykiem, żeby móc się tym profesjonalnie zająć.

Wziąłem wdech i odsunąłem kawałek koszulki, żeby zobaczyć, jak to wygląda. Nie było najgorzej, ale i tak należało się tym zająć. Odkręciłem buteleczkę, po czym wylałem trochę na rozciętą skórę pana Starka. Nie minęła nawet minuta, kiedy wszystko się wchłonęło i mogłem opatrzyć ranę.

Nieco później wykręciłem materiał i ułożyłem na czole geniusza. Miałem nadzieję, że wszystko zadziała i nie zostanę tutaj sam.

Ruszyłem do sterowni i zdjąłem nanotechnologiczny kostium, zostając w tym starszym. Przemyłem twarz i napiłem się wody. Nie było jej za wiele, co oznaczało, że tą brudną też będę musiał wypić, ale teraz mnie to nie ruszało.

Ważniejszym stało się, czy ta maszyna będzie w stanie zabrać nas z powrotem do domu i czy przeżyjemy w kosmosie wystarczająco długo?

Otrząsnąłem się i poszedłem pozwiedzać statek. Liczyłem, że znajdę jedzenie, wodę i jakieś lepsze ubrania, niż kostium Spider-Mana. Chciałem też poznać choć trochę budowę tej maszyny, bo w końcu tylko ona nam została.

Jednak zanim gdziekolwiek poszedłem, musiałem odrobinę ochłonąć. Miliarder miał rację, że kosmos to nie miejsce dla mnie, ale i tak nie posłuchałem. Tylko, czy teraz poradziłby sobie sam, beze mnie? Los zdecydował, że to my przetrwamy, więc powinniśmy się wspierać. Bo od teraz byliśmy też rodziną.




_____________________

Hello Peter :)

Pov. zaczynasz pisać kolejną książkę, mimo iż masz dwie inne :*

A teraz tak serio. To tylko kolejny irondad, trochę inny od moich pozostałych, ale każdy w końcu jest wyjątkowy.

Brakowało mi pisania o ciapowatym Peterku, więc wraca tego typu styl :3

Liczę, że fani tego typu historii będą zadowoleni ;)

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

BLIPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz