V

439 30 45
                                    

~Peter Parker~

Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co się wokół mnie działo. Nagle zniknęło pół świata, w tym May, Ned, Mj, czyli najbliższe mi osoby i zarazem moja rodzina. Czułem się fatalnie, ale na szczęście nie zostałem sam. Pan Stark, a właściwie od niedawna mój nowy opiekun i... i tata zabrał mnie do swojego domu nad jeziorem, zajął się mną, zaopiekował i pocieszał, kiedy tego potrzebowałem.

Minął dopiero tydzień, a ja zdążyłem już przywyknąć do życia w ten sposób. Dalej miałem koszmary, nie mogłem spać, ani zjeść czegoś normalnego. Wiedziałem, że nie pozbędę się tego od tak po prostu, zwłaszcza po tym, jak widziałem na oczy śmierć części Avengersów.

Do tego dochodziła ta świadomość. Świadomość, że akurat ja zostałem, że akurat mnie los "oszczędził". Czy taka była prawda? Czy można było nazwać to wybawieniem, czy szczęściem? Nie uważałem tak. Wiedziałem, że los zrobił to specjalnie,tylko po to, by patrzeć jak sobie nie radzę z przytłaczającymi emocjami i poczuciem winy, by śmiać się w głos, kiedy upadnę, bez wsparcia, bez pomocy, bez niczego, co mogłoby sprawić, że poczuję się lepiej.

Budziłem się w środku nocy, cały zalany potem, załzawiony, z zimnym dreszczem, rozchodzącym się po całym ciele. Zazwyczaj rozklejałem się jeszcze bardziej, niekontrolowanie wypuszczając kolejne słone krople na wierzch. Chciałem to zatrzymać, ale nie dałem rady. Sam na pewno nie miałem na to siły.

Posiłki omijałem, zazwyczaj siadając koło starszego dla towarzystwa, czy zwyczajnie dla poczucia obecności, której potrzebowaliśmy. Oboje nie jedliśmy zbyt dużo, wmawiając sobie, że w końcu nam przejdzie i będziemy mogli zacząć nowy rozdział. Kto mógł wtedy wiedzieć, że tego starego nigdy nie da się od tak zamknąć?

Często zdarzały mi się różne epizody i ataki paniki. Nie mogłem wtedy oddychać, nie mogłem wyrzucić z głowy myśli, że to była moja wina, że to przeze mnie, że się nie postarałem. Zazwyczaj mój opiekun siadał wtedy koło mnie, gładząc uspokajająco po plecach, pozwalając wypłakać się i pomagając unormować oddech.

Ja też byłem dla niego wsparciem. Nie dawałem mu się upijać do nieprzytomności, przykrywałem go kocem, gdy zasnął na kanapie w pracowni. Często siedziałem na jego łóżku dopóki nie zasnął, chociaż zazwyczaj w takich sytuacjach spaliśmy w jednym, dużym łóżku, ja przytulony do ramienia opiekuna, a on z ręką pod moją głową. Była to nasza bezpieczna pozycja i nawet nie zamierzaliśmy jej zmieniać.

W końcu postanowiłem też wrócić do szkoły. Musiałem ukończyć edukację, chcąc, nie chcąc i zdecydować, co zamierzałem dalej robić. Nie mogłem cały czas żerować na pieniądzach starszego, łudząc się, że przejmę jego majątek. Nawet na to nie liczyłem.

Tak więc po kolejnym tygodniu, kiedy oficjalnie otwarto z powrotem szkoły, udałem się do tej, w której uczyłem się jeszcze przed Thanosem, kosmosem i innymi dziwnymi rzeczami. Pierwszy dzień był okropny i dziwny, ze względu na brak moich przyjaciół, połowy szkoły i widoczne zmiany na korytarzach szkolnych. Nigdy nie słyszałem tam tak idealnej ciszy jak wtedy. Na początku aż przeszły mnie ciarki i prawie dostałem ataku paniki, gdyby nie fakt  że nie chciałem pokazywać słabości w szkole.

Wszystko byłoby okej, gdybym w pewnym momencie nie zauważył jego. Flash Thompson często lubił mi uprzykrzać życie swoimi grami słownymi. Czasem bałem się, że mógłby zacząć mnie bić, ale cały czas spędzałem z Nedem albo Mj albo Nedem i Mj, więc nie miał takiej szansy.

Jednak, kiedy wyszliśmy z klasy po matematyce, po prostu podłożył mi nogę, żebym się wywrócił. Obiłem sobie szczękę spadając na twarz, ale to był mój najmniejszy problem. Otóż dręczyciele mają to do siebie, że na jednym nie poprzestają, dlatego zabrał mój zeszyt przedmiotowy i wyrwał z niego kilka kartek, rozrzucając je po całym korytarzu.

- Tak nie można - odezwałem się nareszcie, wśród salwy śmiechów, próbując się podnieść na łokcie.

- Bo co mi zrobisz? Hm? - zapytał z udawanym współczuciem na twarzy. - Jesteś teraz całkiem sam Parker, więc nie licz na taryfę ulgową - rzucił i już miał odchodzić, kiedy nie wytrzymałem.

- Masz szczęście, że Twoi rodzice i znajomi nie zginęli - zacząłem z drżącym oddechem. - Ciekawe, co byś zrobił, gdyby wszyscy, których kochasz nagle rozpłynęli się w powietrzu, a ty nawet nie mogłeś się z nimi pożegnać.

- To co w takim razie wtedy robiłeś Parker? To twoja wina, to ty zmarnowałeś swoją szansę, ja tylko korzystam z okazji.

Bezceremonialnie kopnął mój plecak i odszedł, a reszta podążyła jego śladami, deptając moje notatki. Nie chciałem płakać, ale jedna łza opuściła moją powiekę. Zwyczajnie było mi przykro, że traktują mnie jak śmiecia.

Po lekcjach, gdy pan Stark przyjechał pod budynek, żeby mnie odebrać, bo nie mógł pozwolić, żebym wracał w moim stanie sam, rozpłakałem się, obwiniajac każdą słabą część siebie za zniknięcie ludzkości.

- Było tak okropnie - podciągnąłem nosem, chowając twarz w dłoniach. - Ja nie chciałem znów tak myśleć, ale to chyba moja wina i ja wiem, że nie, ale cały czas mam z tyłu głowy tą bitwę i to, że wszyscy się rozpłynęli. I jeszcze ta cisza. To... To mnie przytłacza.

Starszy westchnął, odpinając pas i wyciągając ręce w moją stronę. Przytuliłem się od razu do opiekuna, pozwalając sobie odetchnąć. Nienawidziłem swoich uczuć, lecz kiedy mogłem poczuć fizycznie czyjąś bliskość, czułem się znacznie lepiej.

- Wiem dzieciaku, spokojnie. Jestem tutaj.

Kiedy już trochę się uspokoiłem, ruszyliśmy z parkingu. Wbrew pozorom nasze życie nie wyglądało tylko tak, jak to przedstawiłem. Po przeprowadzce pierwszą rzeczą, jaką zrobił dla mnie Pan Stark, było zabranie mnie na wypasione zakupy. Z początku nie chciałem się zgodzić na wydawanie aż takiej ilości pieniędzy na moje potrzeby, lecz po pierwszej godzinie spędzonej w handlowcu, modliłem się, żeby ten wypad szybko się nie zakończył.

Oczywiście nie była to galeria, do której zabierała mnie ciocia na jakieś drobne zakupy. Ogromny gmach nawet nie porównywał się z tamtym sklepikiem. Czas spędzony tam z miliarderem pozostawił za sobą mnóstwo wydanych tysięcy, wiele wspaniałych wspomnień i nowych, potrzebnych mi gratów.

Najfajniejsze z tego i tak było urządzanie pokoju i późniejsze oglądanie maratonu Star Warsów na kanapie przed ogromnym telewizorem, pod kocem, z herbatą i pysznymi goframi. To właśnie wtedy spędziłem swoją pierwszą noc, nie patrolując dzielnic Queens, jako Spider-Man, czy nie odsypiając zarwanych kilku nocy pod rząd. To było naprawdę miłe.

Wybraliśmy się też nad jezioro na ryby i chociaż nic nie złowiliśmy, uśmiech nie schodził z moich ust. Staraliśmy się, naprawdę staraliśmy się żyć normalnie. Czasem mieliśmy wzloty, czasem upadki, ale ostatecznie minął miesiąc i zdołaliśmy chociaż w minimalnym stopniu się przyzwyczaić.

Z czasem potrafiłem nazwać Tonego Starka swoim tatą, a wszystko przestało się komplikować. Ludzkość nie była już taka nostalgiczna, a życie przestało być problemem. Tyle, o ile było normalnie. Dlaczego tyle, o ile? Nigdy, nikt nie zapomni o tragedii, nigdy, nikt nie wybaczy sobie "ocalenia". Po prostu; życie musiało toczyć się dalej. Nie mogło się zatrzymać.

___________________

Hello Peter :)

Pierwszy rozdział po tak długiej przerwie, wiem, ale nie obiecuję, że teraz rozdziały będą tak często, jak były...

I mogłabym pisać tu rozprawkę na ten temat, ale po prostu powiem, że ostatnio życie dość mocno dało mi po dupie i muszę się po prostu pozbierać.

Mam nadzieję, że się podobało.

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

BLIPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz