Rozdział 19

136 9 0
                                    

Hope

Dwie godziny później wszyscy zasiedliśmy do wielkiego rodzinnego stołu. Kiedyś, lata temu zastanawiałam się jakby to było mieć rodzinę, taką jakie widywałam w telewizji jeszcze zanim tata stwierdził, że nie mogę marnować czasu w ten sposób, gdzie uśmiechnięta mama robiła śniadanie dla swoich perfekcyjnie ubranych i uczesanych dzieci, które wstawały rano bez żadnego narzekania. Ale chyba właśnie zaczynało docierać do mnie, że normalność nie istniała, a każda rodzina miała swoje mroczne sekrety.

Przyglądając się mężczyźnie po drugiej stronie stołu czułam ucisk w klatce piersiowej. Nigdy nie byłam dla niego miła, nie tak naprawdę, wiedziałam co mi się opłaca i jak go obłaskawić, gdyby spojrzeć na to trochę szerzej nigdy nie byłam dobra dla nikogo jeśli nie widziałam płynących z tego korzyści. Tata nauczył mnie ekonomicznego podejścia do życia. Ale może nie wszystko musiało się opłacać.

Jaden złapał moje spojrzenie, i uśmiechnął się ciepło. Odwzajemniłam jego gest, chociaż granie sprawiało mi coraz większą trudność.

- Wszystko w porządku? – zapytał bezgłośnie. Poczułam rosnącą w gardle kule. Zauważył to. Zauważył że coś było nie tak chociaż się uśmiechałam. Nikt do tej pory nie postawił moich zdolności aktorskich pod znakiem zapytania. Uświadomienie sobie, że nikt nie interesował się moją osobą wystarczająco żeby zajrzeć pod maskę uśmiechu nie było tak bolesne jak być powinno. Przyzwyczaiłam się do tego, że nikogo nie obchodzę, i to wcale nie była zła myśl, żyłam dla siebie i to mi w stu procentach odpowiadało. Teraz wkraczałem na grząski grunt, nie bardzo wiedząc co powinnam zrobić. Nie mogłam przecież powiedzieć Jaden'owi, że nagle zaczęło mi na nim zależeć, bo okazało się że ma równie popieprzona przeszłość jak ja.

- W porządku – odpowiedziałam mu również bezgłośnie, usiłując uśmiechnąć się przy okazji w przekonujący sposób. Wiedziałam że na to nie pójdzie, ale chciałam odwlec w czasie pytania, w nadziei, że z czasem będę miała jakiekolwiek pojęcie co z tym zrobić. Jak na razie jedynym co wpadło mi do głowy była ucieczka, a obiecałam mu przecież że już więcej nie ucieknę, ma to zapisane w naszym durnym, nic nie znaczącym kontrakcie. A jednak nie chciałam go łamać, obiecał mi, że tak długo jak przestrzegam swojej części on zobowiązuje się mnie chronić.

Patrząc w jego wiecznie czujne i analizujące oczy wiedziałam że tak właśnie jest. Znalazłam coś realnego. Znalazłam to o czym marzyła moja siostra, a z marzeń o czym starałam się ją odrzec wiedząc że to mrzonka. Bajka dla dzieci które są zbyt głupie żeby zrozumieć że rzeczywistość nie będzie wyglądać jak ich wyobrażenia.

Odsunęłam od siebie gofry, których widok przyprawiał mnie o mdłości, akurat w momencie w którym Greg podniósł się ze swojego miejsca stukając w swój kieliszek. Wszelakie rozmowy które do tej pory rozbrzmiewały przy stole zupełnie ucichły.

- Witam wszystkich, większość z was, pewnie mnie zna, dla reszty jestem Greg, mąż Jennifer i zięć Arthura z którego powodu dzisiaj się tu zebraliśmy. – Machnął kieliszkiem w stronę mężczyzny siedzącego u szczytu stołu, jakby chciał go tym pozdrowić. – Znamy się od blisko dziesięciu lat i nie wyobrażam sobie posiadać za teścia lepszego człowieka. Odkąd spotkałem cię po raz pierwszy, kiedy przyłapałeś mnie w pokoju swojej córki w dość jednoznacznej sytuacji i wyciągnąłeś na zewnątrz na koszulkę byłem pewien, że znienawidzisz mnie na zawsze. Ale to jaką klasę wtedy pokazałeś stało się dla mnie wzorem do naśladowania, i wciąż nim jest, po tylu latach, zrozumiałem dlaczego wtedy kazałeś mi się zdecydować czy naprawdę chcę z nią być. Nie robiłeś tego dlatego, że mnie nie lubiłeś, chciałeś chronić to co dla ciebie najcenniejsze. Myślę, że każdy z nas tutaj zgromadzonych mógłby opowiedzieć własną historię tego jak bardzo spotkanie Arthura zmieniło jego życie. – Tym razem uniósł kieliszek wyraźnie skierowując go w stronę mężczyzny, który udawał zdystansowanego, ale duma kazała mu się wyprostować i napuszyć niczym paw. Nie potrafiłam zrozumieć dlaczego nikogo nie dziwi fakt wznoszenia tego łzawego, wyraźnie fałszywego toastu przez mężczyznę który nie był z nim spokrewniony, podczas kiedy żadne z trójki jego dzieci nie zebrało się na taki gest. Rozumiałam ich. Nie chcieli dawać fałszywego świadectwa, czegoś co było prawdopodobnie najgorszym koszmarem ich życia. Z trudem przełknęłam ślinę zastanawiając się nad tym, czy to zasada, czy zawsze im większym uznaniem społeczeństwa cieszy się jakiś człowiek, tym ciemniejsze są jego występki. Czy naprawdę każdy sukces niósł za sobą takie konsekwencje? Czy dobry człowiek nie mógł niczego osiągnąć w świecie w którym liczyła się jedynie fałszywość?

Shameless | Dylogia Less #1 (zakończone)Where stories live. Discover now