1.

242 18 25
                                    


24 grudnia, 1987 16:43

Steve

Budzę się przez nagły ruch ociężałej głowy, po tym jak ześlizguje mi się gwałtownie z dłoni, którą starałem się ją podeprzeć. Rozmasowuję obolały kark ostrożnym ruchem, nie chcąc zwrócić na siebie zbyt wiele uwagi. Gdy mój zamglony wzrok przyzwyczaja się powoli do panującego w przedziale półmroku, zauważam jednak, że jako jedyny nie śpię. Przez miarowy turkot sunących po torach kół dociera do mnie cichy, świszczący oddech otulonego grubym kocem staruszka, drzemiącego naprzeciwko i głębokie chrapanie jego domniemanej małżonki, której głowa opadła bezwładnie na wełniany kołnierz świątecznego swetra. Niemal nie podskakuję na siedzeniu, gdy zauważam źródło niewygodnego ciężaru, zawieszonego na moim prawym ramieniu.

Wbrew moim uprzednim obawom, spowodowanym ogólnym (widocznie przynajmniej poniekąd błędnym) wrażeniem dotyczącym jego codziennego (a raczej aż nadto niecodziennego), nieprzewidywalnego zachowania, momentami hiper-aktywnego obejścia i powszechnej, głównie nieprzychylnej opinii publicznej, dwudziestogodzinna podróż pociągiem u boku z Eddiem Munsonem przez cały czas jej trwania nie była aż taka zła. Nie żebym nastawiał się na nieprzerwaną rozróbę, prowadzącą do mojego nieuniknionego cierpienia - minęło już dużo czasu od kiedy pogodziłem się z myślą o nieodłącznych, zaskakujących urokach Eddiego, które idą w parze z tym lekko niepokojącym chaosem, z jakim identyfikuje go reszta świata. Aczkolwiek przyznam, że wizja jego podniesionego, zbędnie teatralnego tonu i wodospadu nerdowskich monologów, którymi zazwyczaj zalewa otoczenie w codziennych okolicznościach, towarzyszącego mi bez przerwy przez niemal dobę przyprawiała mnie o lodowate ciarki.

Ostatecznie jednak sam go przecież zaprosiłem. Dlaczego? No właśnie. Rzeczywista wersja podróży jedynie utwierdziła mnie w słuszności niechybnej, niebezpiecznej odpowiedzi na to pytanie. Eddie nie był denerwujący. Droczył się ze mną, oczywiście, i nie przepuścił kilku idealnych okazji aby żartobliwie upokorzyć mnie przed resztą podróżujących, ale wszystko co robił, inteligentnie utrzymywał w zabawnej, nieszkodliwej strefie, balansując zręcznie na granicy gdzieś między zaskakującym pokładem zdolności komediowych a naturalnym, łobuzerskim urokiem osobistym. Koniecznie odpowiadałem mu zmarszczonymi głęboko brwiami, aby nie poczuł się zbyt pewny siebie, ale teraz gdy dostrzegam jak zasnął oparty o mnie jak wykończony dzieciak, czuję jak policzki płoną mi od rumianych wypieków i ledwo powstrzymuję uśmiech. Niech cię szlak, Munson. Nonszalancka brawura przylepiona zazwyczaj do jego twarzy w postaci szerokiego uśmiechu została zastąpiona wyrazem tak błogim i spokojnym, że sam jego widok mógłby ukołysać mnie do snu. 

Wydycham powietrze cicho, usiłując spowolnić dudniące mi w piersi serce. Słyszę je tak głośno, że mógłbym przysiąc, że jest w stanie obudzić cały przedział. Skupiam uwagę na spływającej topniejącymi, ciężkimi płatkami śniegu szybie i na tym co za nią. Rosnący na sile wiatr obija się o blaszane wagony, kołysząc ostrzegawczo rozpędzonym pociągiem. Łagodne podrygiwanie potężnego pojazdu na oblodzonych, oblepionych świeżym śniegiem szynach, uspokaja mój poddenerwowany umysł, ściąga mnie z powrotem w senny pół-trans.

Nie zrobiłbym tego gdyby był przytomny, ale świadomy jak głęboko sypia Eddie, pozwalam sobie lekko, bez oddawania mu swojego ciężaru, oprzeć policzek o skołtuniony czubek jego głowy. Wsłuchany w przytłumione, niezrozumiałe odgłosy rozmów w korytarzu, lub sąsiednim przedziale, myślę o tym jak absurdalna jest sytuacja, w której się znalazłem. W uśpionym, sunącym przez zamieć pociągu, jakieś cztery stany od domu, w wigilijne popołudnie niosące za sobą niewypowiedzianą obietnicę świąt tak drastycznie odmiennych od tych, które mam za sobą, że ciężko mi uwierzyć, że faktycznie nie jest to tylko i wyłącznie sen. Drastycznie odmiennych – w dobrym znaczeniu, jeśli to w ogóle możliwe. A przynajmniej na takie mam nadzieję.

Steddie - Christmas/Winter AUWhere stories live. Discover now