2.

123 13 16
                                    


24 grudnia, 1987 18:04

Eddie

Powoli wraca mi czucie w przemarzniętych palcach u stóp w opartych na przyjemnej skórze fotela dłoniach. Dopiero siedząc, czuję pulsujące zmęczenie w nogach po długim, prędkim marszu. Okręcając największy z pierścionków na kciuku, rozglądam się po niedużym pomieszczeniu.

Pod nisko zawieszonym, blaszanym dachem, o który z zewnątrz obija się coraz to silniejszy wiatr, zamocowano mały, kwadratowy telewizor, podobny do tego, który mamy w przyczepie. Na wyciszonym kanale z prognozą pogody, ubrany w garnitur i śmieszny, świąteczny krawat prezenter gestykuluje zawzięcie w stronę kamery. Nie wiem co mówi, ale jego otwarte szeroko oczy i brwi uniesione tak wysoko, że czoło marszczy mu się aż po samą linię włosów, świadczą mniej więcej o wypowiedzi typu „Jeśli jakikolwiek kretyn wyjdzie dzisiejszej nocy na zewnątrz, zostanie natychmiastowo zmieciony z powierzchni ziemi."

Zamiast dramatycznej przemowy prezentera, pokój wypełnia jednak przesterowany, niewyraźny dźwięk, dobiegający z maleńkiego radia wciśniętego w kąt blatu, w głębi swego rodzaju kuchni po mojej lewej stronie. Niski, głęboki głos wyśpiewuje spokojnym tonem melodyjne zwrotki „I'll be home for Christmas". Przychodzi mi do głowy, że Steve pewnie znałby nazwisko wokalisty. Ba, zapewne ma całe góry podstarzałych winyli z nagranymi świątecznymi klasykami, jeśli nie w wypasionej, górskiej chacie, to prawdopodobnie we własnym pokoju. Uśmiecham się pod nosem na wyobrażenie jak w ukryciu nuci kolędy, podświadomie naśladując łagodne, barytonowe brzmienie, które wychwycił płynące z gramofonu.

Jak na warsztat samochodowy, miejsce jest wyjątkowo przytulne. Nie żebym po trzynastu latach mieszkania w dosłownej puszce na kółkach wątpił w możliwość „udomowienia" praktycznie jakiejkolwiek przestrzeni. Zaskakuje mnie jednak otaczające mnie ciepło i paradoksalnie przyjemny zapach parzonej kawy z podstarzałego ekspresu oraz czegoś na wynos, przygrzanego w mikrofali. Zupełnie jakbyśmy odwiedzili Stanleya w domu, a nie opustoszałym po godzinach miejscu pracy.

Zerkam za okno, słysząc gdzieś w oddali prowadzoną przez nich rozmowę, w sąsiednim pomieszczeniu, pewnie w garażu. Nie docierają do mnie poszczególne słowa, ale coś we wdzięcznym, uprzejmym tonie Steve'a z jakiegoś powodu mnie rozczula. Przekładając między palcami jeden z długich sznurków jego ciepłej bluzy, podążam wzrokiem za przejeżdżającymi wąską jezdnią samochodami, których czerwone, tylne światła gubią się gdzieś za ośnieżonym, ostrym zakrętem.

Nigdy nie byłem tak daleko od domu. Nie żebym był specjalnie przywiązany do Hawkins, ani żebym planował zostać tam na resztę życia. Nie w tym rzecz. Chodzi raczej o moją delikatną, drażliwą relację z tym co znajome, a tym co obce, którą zbudowały gwałtowne, surowe zmiany z dzieciństwa. Sześcioletni Eddie, świeżo po przejściu całego gówna, które zafundował mu ojciec, miał ogromny problem odnalezienia się w przyczepie wujka, którego nigdy wcześniej nie spotkał, w przyczepie, która pachniała nieznanymi posiłkami, której wykładzina drapała w odkryte kolana, w nowym łóżku, na którym spało się inaczej niż w domu. A raczej nie spało się w ogóle. I raczej – niż w tym, co już dawno domem być przestało.

Wayne oddał mi wszystko co mógł, razem z całym swoim wolnym czasem i anielską cierpliwością, ale byłem tylko dzieciakiem, który nie rozumiał dlaczego wszystko wokół z dnia na dzień zmieniło się na nowe, obce. Czego jeszcze nie wiedziałem – o niebo lepsze, prawidłowe, gotowe przyjąć mnie z otwartymi ramionami i czułością, której nie nauczyłem się od ojca. Jego chore akcje sprały doszczętnie mój mały mózg, zostawiając w nim po sobie trochę niepewności, liche resztki ciekawości, całe wory strachu i potężną, zdecydowanie zbyt potężną wrażliwość. Ale był to koniec chorych akcji, a początek dzieciństwa, które podarował mi wujek. Nie byłem przyzwyczajony do dorosłych otwartych na moje osobliwe nawyki i obawy, tak więc przez pierwsze dwa miesiące siedziałem po nocach na tej dziwnie pachnącej pościeli, nie wiedząc dlaczego czuję się aż tak obcy wobec wszystkiego, co mnie otaczało.

Steddie - Christmas/Winter AUUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum