XII

10 3 2
                                    


~ * * * ~

Jean-Chantal długo nie mogła znaleźć swojej wychowanki. W końcu usłyszała od jednej dziewczyny ze Slytherinu, że inna dziewczyna powiedziała jej, że jej przyjaciółka powiedziała jej, że tej przyjaciółka powiedziała jej, że widziała, jak Lilou wymknęła się z przyjęcia i razem z Aureą Justice poszły w stronę sali do OPCM-u. Pani Amari była naprawdę zmęczona i nie uśmiechało jej się bieganie po Hogwarcie, jednak co innego mogła uczynić. Poszła we wskazanym kierunku, sprawdzając wszystkie sale i komnaty.

W pewnym momencie doszła do drzwi, które jak pamiętała, prowadziły do sali od Obrony Przed Czarną Magią. Zesztywniała. Bała się trochę. Co jeśli tam będzie Snape... No ale cóż, trzeba było sprawdzić. Pomodliła się tylko szybko w duchu, by nie okazało się, że jej pasierbica wraz z kuzynką coś przeskrobały i zapukała do drzwi. Odczekała chwilę, lecz nie było żadnej odpowiedzi. Ostatecznie przełamała się, nacisnęła klamkę i zmusiła się do wejścia do sali.

Jej oczy oślepiło błękitnawe światło. Ktoś zbliżył się do niej. Nagle zobaczyła tuż przed sobą błyszczące, czarne oczy swojego byłego profesora Severusa Snape'a. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była zimna i bez wyrazu jak u posągu. To dało jej nadzieję, że jej przyszywana córka nic nie przeskrobała. Snape był zły, z pewnością, jak zawsze, ale gdyby był naprawdę wściekły, to o sprawie wiedziałby już cały Hogwart. Przynajmniej, jeśli nadal pozostawał taki jak za swych młodych lat. A była niemal pewna, że tak było. Może czas zarysował na jego twarzy parę zmarszczek, ale nic się w tym człowieku nie zmieniło. Miał nadal to samo specyficzne spojrzenie podobne do wzroku drapieżnika paraliżującego swoją ofiarę. Ale ona nie była ofiarą. Już nie.

- Jean-Chantal Lovegood - wyrzucił z siebie, cedząc powoli każdą sylabę. - Wiedziałem, że jeśli w moim czystej, uporządkowanej klasie pojawi się sterta śmieci i zabałagani, to w Hogwarcie musiał się pojawić jakiś przeklęty, nieproszony cień bolesnych wspomnień i główna gwiazda moich koszmarów.

- Och? Główna gwiazda? To miłe - powiedziała, uśmiechając się z przymusem Jean. - Ale z tego, co słyszałam od kuzynki mojej pasierbicy, to jednak chyba rola Harry'ego Pottera.

Zrobił krok do tyłu, mordując ją spojrzeniem.

- Nie musi być pani uszczypliwa - wycedził. - Już wystarczy to, co się tu dzieje... to pani sprawka ten chaos tutaj, prawda?

- Jaki chaos? - westchnęła ze zmęczeniem.

- Ten. Lumos maxima!

Pod sufit podleciała kula magicznego blasku, dobrze oświetlając całą salę. Jean rozejrzała się. Komnata rzeczywiście wyglądała... dziwnie. I trochę zabawnie. Ale co pewnie najbardziej dla Snape'a było nie do zniesienia, miała w sobie świąteczną swojskość. Mimo że nie była przystrojona tradycyjnie.

Wszystko zapełniały większe i mniejsze potworki z papieru. Przebrane w czapeczki z pomponami podobizny czerwonych kapturków wisiały rozwieszone na sznurach, zatkniętych o haczyki na ścianach. Pod sufitem zwieszały się czarno-zielone i czarno-czerwone girlandy. W kącie stała choinka, na której były rozwieszone granatowe łańcuchy i czarne, błyszczące bombki. Na szczycie zatknięto pusty flakon po miksturze pokolorowany tak, by odbijać światło na różowo, niebiesko i złoto.

Jean-Chantal nie mogła ochłonąć ze zdumienia. Kto mógł zrobić coś takiego z klasą Snape'a? Jej wzrok zatrzymał się na czymś zawieszonym nad drzwiami do gabinetu profesora. Minęła Severusa, podchodząc bliżej schodów, by lepiej się przyjrzeć owej ozdobie. Był to szmaciany nietoperz z różkami renifera i papierową lilią w łapce. Pani Amari już wiedziała, kto stał za tym nowym wystrojem klasy.

Potrząsnęła głową. Lilia. Wizytówka Lilou. Nawet występując incognito musiała zostawić swoją wizytówkę.

Obróciła się z powrotem do Snape'a, który patrzył na nią pełnym wyczekiwania i jawnej pogardy wzrokiem. Jej oczom nie uszło, że na jednej ławce leżał blamnż świąteczny z karteczką z napisem ułożonym z liter wyciętych z "Żonglera". Dla profesora Snape'a.

To musiał być główny powód wszystkiego. No tak... W tym roku Beatrice już nie było w Hogwarcie. To wszystko dlatego.

- Otoczka trochę... przesadzona, przyznaję - powiedziała w końcu Jean, podchodząc do ławki. Wzięła z blatu przygotowany talerzyk i widelczyk. - Ale to chyba miało być główną gwiazdą wieczoru, profesorze - powiedziała, podając mu przedmioty. - To prezent świąteczny. Od kogoś.

- Od pani - stwierdził, biorąc do rąk widelczyk i talerz z blamanżem. Potrząsnęła głową.

- Nie, akurat dzisiaj to nie moja sprawka - zaśmiała się lekko. - Tyle kreatywności to w sobie nie miałam, jak pewnie profesor pamięta, i dawniej, a z czasem chyba mi jej jeszcze ubyło...

Perlisty dźwięk jej śmiechu jakby rozładował atmosferę. Zobaczyła jak Snape z sztywnego robi się trochę mniej sztywny. Chciał nawet już zacząć jeść, gdy spytał:

- Poczęstuje się pani? Gdzieś znajdziemy łyżkę i talerz, by to podzielić.

- Nie, nie, dziękuję - odmówiła grzecznie. Zdawało jej się, że na jej zaprzeczenie w jego oczach dostrzegła błysk zadowolenia. Wprowadziło ją to w jeszcze bardziej rozluźniony nastrój.

- Ile to lat minęło? Dwanaście, tak? - rzucił mimochodem Snape, jakby z grzeczności, zaczynając jeść. Jednak ona czuła, że ten brak zainteresowania w głosie to tylko maska. Gdyby nie chciał wiedzieć, już by go tu nie było. Zrobiło jej się trochę cieplej na sercu. - Była pani małym dzieckiem i właśnie opuszczała Hogwart...

- Nie - zaprzeczyła z miłym uśmiechem Jean. - Myli się pan profesor. Spotkaliśmy się jeszcze potem przecież. Parę razy... Kiedy szukałam pracy i potem jeszcze, gdy mój mąż zmarł i otworzyłam sklep. Przyszedł pan profesor paręnaście razy pod rząd, by uzupełnić zapasy składników do mikstur. Penny Haywood panu profesorowi poleciła mój sklep. Pamięta pan profesor?

- Ach, tak, pamiętam - zgodził się. - To prawda. Była pani cała na czarno i ciągle blada jak kreda. Teraz pani lepiej wygląda.

Jean-Chantal spojrzała po sobie i swoim grabatowym swetrze.

- No... prawda - przyznała, unosząc z powrotem na niego wzrok. - Wtedy byłam w żałobie.

Skinął głową.

- Tak... Rozumiem - odrzekł krótko. Chwilę panowało między nimi milczenie.

|
\/

Tradycja Nietoperzy Świątecznych | Christmas Short StoryWhere stories live. Discover now