Pierwszy dzień po bitwie

440 12 3
                                    

przepraszam😥 że w tym rozdziale sie w sumie nic nie dzieje i że prawie nie ma dialogów. Ale nastepne są dłuższe i bardziej normalne. Te dwa pierwsze najgorsze... 😥

Piękny ciepły dzień. Odgłosy zwierząt i rozmawiających na'vi unosiły się na wietrze. Nic nie wyglądało tak jak każdy wyobraża sobie miejsce w którym 20 gdzie temu odbyła się bitwa. Ale tak właśnie było, nie tak dawno ludzie nieba znaleźli wioskę w której chował się Jack z swoją rodziną. Chcieli go zabić nic po za tym. Czyste okrucieństwo, jednak na'vi wygrali zabijając prawie wszystkich wrogów. Ceremonia pochowania ofiar odbyła się około 6 godzin po walce. Wszyscy polegli oddali już swoją energię wszech matce, kończąc jednocześnie pierwszy i zarazem przejściowy etap życia.
Teraz wioska żyła jak by noc się nie stało. Oczywiście rozmowy toczyły się wokół tych którzy odeszli, wychwalano ich i opłakiwano ale reszta rutyny codziennej płynąła jak zawsze. Ciekawe co będzie...
- Neteyam, przyniosłam Ci jedzenie.- Powiedziała zatroskana Neytiri, przerywając dziwne i wsumie nie potrzebne rozmyślania chłopaka.
- Dzięki mamo.
- Jak się czujesz? Trochę lepiej?
- Nie wiem. Dalej boli i chyba szybko nie przestanie.
- Przestanie, przestanie. Szybciej niż mógł byś pomyśleć.
- Obyś miła rację, bo nawet nie mogę oddychać, i mówić zabardzo bo to boli.
- Więdz nie gadaj. Napij się i zjec jak będziesz miał ochotę, za nie długo znów przyjdę sprawdzić jak tam się czujesz.
- Okej.
- To pa... Jak by coś się stało to wołaj.
     Po tych słowach Neytiri wyszła z "Domku" i ruszyła w stronę plaży.
Neteyam spojrzał na drewnianą tackę z jedzeniem ale szybko stwierdził że nie ma ochoty znów jeść ryb. Jakoś wcześniej na to nie narzekał ale tłumaczył sobie to tym że przez to jak go wszystko cholernie boli to ma prawo trochę pomarudzić i nikomu nie stanie się żadna krzywda. Wziął do ręki coś co kubek napełniony wodą. Norm przylatując z lasu na wyspy wziął trochę wyposażenia. Głównie ważne przedmioty dla ludzi takie jak apteczka, jakieś tam ich maski itp ale kubek też wziął. Albo zawsze jest w tym "chelikopyerze". Nie widział z kąd oni wytrzasnęli ten kubek i w sumie to go zabardzo nie obchodziło. Gdy się już napił spojrzał jeszcze na bandaż obwiniety do okola jego ręki i zarazem szyi który zakrywał ranę postrzałową która przebiła go na wylot. Ponoć 3 centymetry od serca czy tak jakoś to tam gadał ten cały doktorek Max. Bandaż był lekko czerwony ale nie tak bardzo jak choćby w nocy. Jack i neytiri musieli mu w nocy zmieniać ten bandaz z 4 razy.
-za dużo krwi ze mnie uleciało. Pewnie przez następne 6-7 dni będzie mi słabo... Jak nie będę jadł owoców to krew sama z siebie się nie zrobi wtedy nawet może 6 tygodni...
     Gadał sam do siebie jak idiota. Plus był taki ze robił to e myślach a nie na głos. W jego głowie pojawiła się następną myśl. JAK FAJNIE JEST LERZEĆ I NIC NIE ROBIĆ JAK SIĘ NIE CHCE. Chciaz mimo że odkąd nie ma siły nawet stanąć na nogi o własnych siłach to już conajmnien 3 razy miał wielka ochotę wstać i pójść gdzie z Lo'akiem, Aonungiem albo kiri. No cóż jak już będzie zdrowy będzie miał dużo do nadrabiania.

Avatar: woda, śmierć, miłość i wojna Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang