cisnienie robi swoje

64 6 6
                                    

PoV: Miles

Po ostatniej akcji z tą kobietą zaszyłem się trochę w głąb wyspy. Spodziewałem się że po moim drugim ataku poszukiwania nie ustaną a wręcz nabiorą na sile. Co prawda zwiadowców było mniej, nie popełniali już drugi raz tego samego błędu i zostawiłam połowę wojowników w klanie. Przeszkadzało mi to ponieważ zorientowałem się że sam nie dam sobie rady. Nie miałem amunicja, nie mam żadnego łuku mam tylko nóż. Natomiast Jake ma i karabin i łuk I tą swoją wściekłą żonkę, moja zemsta nie powiedzie się puki jestem sam. Myślałem że mi się uda ale widocznie jednak nie. Mam dwa wyjścia, polecieć na Ikranie spowortem do bazy co zajęło by z 2 dni albo wkraść się do wioski i z domu rodziny sully wykraść sprzęt do komunikacji. Jeśli polecę w miarę wysoko i spróbuję połączyć się z bazą może się udać. Wezwę Sparcie które zajmie się resztą a ja zrobię co mam zrobić. Trochę szkoda plemienia... jest nie wienne, ci ludzie nie myszą ginąc ale czego się nie robi dla myśli która wręcz napędza twoje życie.

Pov: Kiri

Polowanie szło gładko. O ile Lo'a i Tsiereya jakoś sobie radzi to Aonunga i Rotx się na tym znali i zawsze trafiali w rybe za pierwszym razem. Na obiad a właściwie to obido kolację upolowaliśmy 2 duże ryby i 3 takie średniej wielkości, powinno na nas starczyć.
Plan był taki ze ryby będą na śniadanie... no cóż zasiedzieliśmy się tutaj, Lo'ak przez dobra godzinę gadał że Tsireya na jakiś skałce, Neteyam poleciał z Tuk na skały trzech braci bo ponoć jest na nich ładnie, Aonung i Rotxo dali gdzieś nura a ja w między czasie zdążyłam się gdzieś zgubić. Dopiero kiedy kolejny raz musiałam nabrać oddech usłyszałam wołania. Nie byłam zadowolona ponieważ strasznie wyciągnęło mnie oglądanie nowej nie znanej mi części rafy, a tu nagle się okazało że już się zbieramy. Kiedy popatrzyłam się na niebo ujrzałam że słońce jest już bliżej zachodu niż wschodu i wtedy zorientowałam się jak długo tu spędziliśmy.
- Jak tam rafa, ciśnienie cie nie zgniotło?- Spytał Rotxo który jako pierwszy podpłynoł do kiri.
- Nie, nie zgniotło... to znaczy chyba, nie wiem jak tam z moją głową.- odpowiedziałam żartobliwie na co chłopka się zaśmiał.
Z czasem przekonałam się i polubiłam moich lekko ekscentrycznych znajomych. W brew pierwszym dniom okazali się być zupełnie jak normalni na'vi czego się po nich nie spodziewałam. Dało się z nimi pogadać i na te lżejsze tematy i na te bardziej poważne, pożartować, popływać, poprstu miło spędzać czas. To coś czego mi lekko brakowało w lesie.
Co prawda miałam tam rodzinę i
Seze ale nigdy nie zadawał się jakoś bardziej z innymi na'vi.
[ Seza, ikran od kiri którego nazwała Seza na część pierwszego ikrana Neytiri który zmarł w walce z pierwszej części ]
Tutaj mam przyjaciół i wiem że tęskniła bym za nimi gdyby coś się miało stać.
- Dobra płyńmy do reszty.- Powiedziałam po chwili ciszy która zapewne była by niezręczna gdyby nie to że się zamyśliłam.

Do osady wrucilismy już o czasie wydłużających się cieni. Nie było jeszcze ciemno ale cały kraj obraz zaczoł pokrywać się piękną pomarańczowo-czerwoną poświatą zwiastującą zachud słońca.
Udaliśmy się do somu Aonunga I Tsirey gdzie usiedliśmy z naszym pożywianie a następnie zaczęliśmy je przygotowywać, no wiecie nikt nie je surowego. Robieniem jedzenia zajęła się Tsiereya i Neteyam bo wbrew pozorom to właśnie on odrazu po niej najbardziej ogarniał to co nazywa się przyrządzaniem jedzenia.
- Ahhhh fajnie nie być pasożytem choć raz, prawda.
- Co masz na myśli?- Spojrzałam na Aonunga.
- No, zazwyczaj jemy to co inni upolują a dziś jesteśmy samo dostarczalini.- dumnie szkrzyżował ręce na piersi.
- Mówi się samo wystarczalni. Chyba.- dodałam trochę ciszej.
Myślałam że chłopka zacznie narzekać na nas z tym pasożytnictwem ale jednak nie, i dobrze bo już obawiałam się że na nowo będę musiała zmienić zdanie o nim.
Jedzenie było gotowe mniej więcej po 10 minutach. Wtedy wszyscy zasiedliśmy do prowizorycznego stołu i na równie prowizorycznych talerzach położyliśmy naszą obiadokolacje.
No w sumie to właściwie większość z nas siedziała, Neteyam dla którego już brakło miejsca stał trzymając w jednej ręce talerz a w drugiej trzymał taki jakby widelec i zajdal swoją porcej. Generalnie jakoś sobie radził więc co ja się będę martwić.
W krotce rozmowa na nowo się rozkręciła i nabrała swobodnego tempa. Naszym głównym tematem z jakiegoś powodu stał się półkownik Miles.
- Ej no, nie uważacie że jakby za spokojnie jest? Niby dwie osoby umarły ale nikt za bardzo o tym nie trąbi.- Zauważył dziwną sytuację Lo'ak
- Oj uwiez że gadają, tylko nie siedzimy z dorosłym więc z kad mamy o tym wiedzieć. Ja podsłuchałem ostatnio trochę i prawie ciągle się o tym gada. Rodziny obu ofiar ledwo co wychodzą z domu bo oczywiście nadal są w żałobie.
- Aaaa, bo już się zacząłem martwić że coś jest nie tak i każdy ma gdzie to że dwie osoby zginęły.
- Miejmy nadzieję że trzeciej ofiary już nie będzie...
- Będzie, będzie niestety moi drodzym.- Powiedział niski głos zza moich pleców
Wszyscy obruciluciliśmy się w tym samym czasie i ujerzelismy Półkownik Milesa mierzącego do nas z pistoletu.
Z ust Dziwczyny wydobył się głośny krzyk wołania o pomoc który został przerwany głośnym chukiem wystrzału z pistoletu. Momentalnie na moją twarz i na najbliższe przedmioty bryzła gęsta krewa, a Tsireya z wyraźnym czerwonym punktem na czole zsunela się bezwładnie z czerwonego już krzesła wiklinowego na podłogę.
Moje usta początkowo wykrzywiły się w pełnym szoku i nie dowierzania grymasie a następnie zamknęły się na chwilę aby po sekundzie wydać z siebie okrzyk przerażenia i obrzydzinia. Uniaslam ręce do twarzy łapiąc się za czoło zostawiając na nim czerwone smugi.
Potem widziałam już tylko ruch przedemną. Widziałam lufę pistoletu wcelowaną prosto we mnie, nie zdarzyłam zareagować a przed moimi oczami rozbłysło jasne Światło a potem nastała ciemność.
Jakieś głosy jakby z oddali zaczęły do mnie docierać, jakby ktoś mówił coś na powiersnich a ja byłam bym ood wodą i próbował go podsłuchać. Z totalnego nieniemina wyszłam dopiero po kilkudziesięciu sekundach. Przetarłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Okazało się że leżę na miękkiej trawie, obok mnie stoi Neteyam I rozmawia z Aonungiem. W oddali widziałam również Siedzącego Lo'aka I Tsireye.
Trochę zajęło mi to aby uświadomić sobie że to był tylko zły sen i że tak naprawdę nic się nie dzieje. Wstałam jeszcze lekko przerażona i podeszłam do starszego brata a następnie Przytuliłem się do niego mocno.
- Coś się stało?- spytał łagodnym głosem
- Nie, nic ważnego

Avatar: woda, śmierć, miłość i wojna Where stories live. Discover now