• ZAPROSZENIE •

582 28 65
                                    

Gdy Kai tuż po wizycie u pielęgniarki szkolnej, wrócił do nich z zabandażowaną ręką, w towarzystwie Cole'a rzecz jasna, przyjaciele wspólnym głosem stwierdzili, że być może trochę za bardzo wyolbrzymili problem. Szczególnie Nya i brunet, jednakże nie przyznawali się do tego głośno. W końcu dla czarnowłosej dziewczyny był bratem, kimś bardzo bliskim z kim się wychowała, więc logiczne, że nawet najmniejsza kontuzja jaką ponosił Kai, była dla niej stresująca. Warto też dodać, że chłopak bardzo często niefortunnie robił sobie krzywdę, szczególnie w dzieciństwie.

Lloyd'owi nie podobała się w tym wszystkim jedna rzecz. Kiedy to higienistka z pomocą Zane'a i Pixal, zabezpieczała rękę szatyna, a on sam wpatrywał się w swoje buty w zamyśleniu, doszedł do wniosku, że Kai i Cole naprawdę są sobie pisani. Co z tego, że teraz bolą go plecy ze względu na to, że musiał kompletnie sam trzymać pudło z ciężarkami w środku. Już nawet wolał nie zagłębiać się w to, jakim cudem się ono nie rozwaliło, skoro jeden potrafił ważyć coś około pięciu kilogramów, nie mówiąc już o tym, że w środku znajdowało się ich parę. Brookstone widocznie martwił się o Kai'a, nawet poszedł z nim do gabinetu pielęgniarki, mimo sprzeciwów kobiety.

Ale dlaczego oni sobie o tym nie powiedzą?

Przeleciało mu przez głowę. Przeniósł wzrok na Nye, która wciąż opierała się o Jay'a. Jej samej zrobiło się słabo, nie tylko dlatego, że starszy Smith coś sobie zrobił. Jasne, przejmowała się stanem brata, ale nie zanosiło się na to, by mogło mu stać się coś gorszego, skoro był w stanie tu sam przyjść i w miarę zatamować krwawienie, nawet głupim papierem toaletowym oraz przemyć ranę wodą. Po prostu nienawidziła widoku krwi. W końcu, gdy podbiegła do szatyna i dostrzegła czerwoną ciecz, automatycznie zrobiło jej się gorąco i wstrzymała oddech. Nie cierpiała na to patrzeć, czuła wstręt i obrzydzenie.

☘︎

- Zachowaliście się jakbym, co najmniej umierał - zachichotał Kai, jednak szybko skrzywił się, gdy kobieta zaczęła przemywać mu dłoń specjalnym płynem do odkażania, uprzednio ostrożnie wyjmując fragment szkła. Wyrzuciła brudny od brunatnej cieczy wacik do kosza obok i zaczęła owijać mu rękę bandażem. Rana na szczęście nie była na tyle głęboka, by trzeba było ją szyć.

- Wiesz, jesteś naszym przyjacielem. To logiczne, że się martwimy - wzruszył ramionami. Siedział obok niego krześle, przyglądając się poczynaniom pielęgniarki.

- Możesz już iść. Uważaj na tą rękę - powiedziała poważnie i odsunęła się od niego.

- Jasne.

Rzucił wesoło Kai, kiedy poczuł, że kobieta wreszcie go puściła. Pożegnali się i opuścili jej gabinet. Poruszył ręką, czując delikatny uścisk opatrunku.

- Jesteś strasznie uparty - odezwał się szatyn jako pierwszy. Wprawiał palce w ruch, czując mrowienie, jednak za każdym razem nadchodziła fala tępego bólu, więc aby o nim nie myśleć, chciał zagadać przyjaciela.

- Hm? Czemu tak sądzisz - przeniósł na niego wzrok, dostrzegając zniesmaczenie na jego twarzy, kiedy zginał nadgarstek. Złapał go za dłoń. - Żeby cię nie kusiło do zdejmowania tego - wskazał ruchem głowy na bandaż, natomiast Smith przekręcił swoją w bok, by brunet nie mógł dostrzec rumieńców na jego twarzy. Nieśmiało odwzajemnił uścisk, łapiąc jego dłoń mocniej.

- Chodzi mi o to, że poszedłeś tam ze mną, mimo że ona wręcz chciała cię stamtąd wyrzucić - odezwał się, lecz nadal na niego nie patrzył. Usilnie unikał kontaktu wzrokowego.

Tajemniczy wielbiciel Kai'a || Lavashipping Where stories live. Discover now