Dwa Anioły

292 22 21
                                    

    Siedziałam w samochodzie, który był prowadzony przez Abrahama. Siedziałam w środku, mając po swojej lewej stronie Tarę, a po prawej Carla, który trzymał mały palec na moim. Tak naprawdę nie miałam pojęcia skąd nam się to wzięło i dlaczego tyle to dla mnie znaczyło. A znaczyło bardzo wiele. Ilekroć trzymał mnie za ten palec, wiedziałam, że mnie pociesza i jest obecny, a ja w każdej sekundzie mogę się do niego zwrócić. Miałam ogromną nadzieję, że on także o tym wiedział.

    Czasami rozumieliśmy się bez słów.

    Jechaliśmy do miasteczka Noah, który obiecywał, że zabierze tam Beth jak tylko wydostaną się ze szpitala. Nie mógł tego jednak spełnić. Beth nie żyła, a ja czułam jakby razem z nią odeszła mała cząstka mnie. Nie chciałam nawet myśleć co musi czuć Maggie. Wiele miesięcy temu straciłam swoją siostrę, ale kobieta była przekonana, że ona nie żyje, po czym dowiedziała się, że jest inaczej, aby później zobaczyć jej martwe ciało.

    Zatrzymaliśmy się po środku drogi, po czym wysiedliśmy.

    Wszyscy oprócz Ricka, Noah, Michonne, Glenna i Tyreesa siedziliśmy w ciszy, mając nadzieję, że będzie to miejsce gdzie pozwolą się nam zatrzymać.

    Po kilkunastu minutach, postanowiłam podejść do Maggie. Kobieta była załamana i do nikogo nie chciała się odzywać. Nic nie jadła oraz nic nie piła. Z początku myślałam, że oszczędza nasze zapasy, ale szybko doszłam do wniosku, że było inaczej. Ja po śmierci Agnes nie mogłam na jedzenie patrzeć.

    – Hej – odezwałam się, stając za nią.

    Nie poruszyła się, cały czas wpatrując w jedno miejsce. Zbliżyłam się, ale nie dotknęłam jej. Nie odpowiedziała od razu, co oczywiście mnie nie zraziło. Czułam na sobie czyiś wzrok, a gdy się odwróciłam, aby zobaczyć kto to, ujrzałam Tarę. Jej brwi były ściągnięte, a spojrzenie jedyne co wyrażało, to troskę. Kiwnęła do mnie głową, jakby mówiła mi, iż mam dalej próbować rozmwiać z kobietą.

    – Wiem jak bardzo ciężko ci jest – powiedziałam, stając obok mnie. Musiała mnie widzieć kątem oka. Zerknęła na mnie. Wyczytałam z jej spojrzenia niedowierzanie. Nie dziwiłam się, pewnie gdybym była dorosła, a jakieś dziecko, praktycznie obce podeszłoby do mnie i powiedziało, że wie jak się czuję po stracie siostry, nie uwierzyłabym.

    Nie wiedząc czemu dalej, nawet w tym okrutnym świecie istnieje przekonanie, że dzieci nie mogą za dużo stracić, a jeśli już tracą, to mówi się, że są młodzi i szybko im to przejdzie. Że mają lepiej, bo dorastają, a to nic innego, niż przystosowanie się do swiata.

    Problem polegał na tym, że to przystosowywanie się, to będzie tylko przystosowywanie.

    – Beth nie żyje – odparła, wracając wzrokiem w martwy punkt. Nie powiedziała nic więcej, ale miałam wrażenie, że chciała coś dodać. Coś czego by później żałowała, a ja bym została zraniona.

    – Wiem, też mi jej brakuje i to bardzo – wyznałam praktycznie szeptem. – Pomogła mi się odnaleźć w więzieniu. Była aniołem, który wskazał mi drogę – mówiłam, patrząc w niebo.

    Kobieta odwróciła się w moją stronę całym ciałem. Zlustrowała mnie w ciszy. Ból wypisany w każdym zakamarku jej twarzy był nie do opisania. Pochyliłam zawstydzona głowę.

    – Naprawdę wiem jak się czujesz. Jeszcze zanim dotarłam do więzienia. – Przerwałam na chwilę, biorąc głęboki wdech. Potrzebowałam odwagi. O tym wiedział tylko Carl. – Patrzyłam na śmierć mojej młodszej siostry, Agnes. Nie mogłam w to uwierzyć. Widziałam jej martwe ciało, jej krew wokół głowy, blade, zapadnięte policzka – mówiłam, czując jak z moich oczu wylatywały łzy. Nie chciałam ich powstrzymywać. Kochałam ją i łzy po niej powinny być wolne. – Nie jadłam, nie piłam, nawet nie mówiłam. Przestałam wierzyć w cokolwiek, zwłaszcza w jutro. Nie było przy mnie mojej... mojej – zająknęłam się, zagryzając wargę. Bałam się spojrzeć na jej twarz. – Mojej małej siostrzyczki, aniołka, więc nie widziałam sensu w życiu – Znów przerwałam, aby zerknąć na kobietę. W jej pięknych oczach widziałam łzy, a jej policzka lśniły się w ciepłym słońcu. Pogoda w ogóle nie była adekwata do naszych nastrojów, co nieco mnie zirytowało. – Nie myśl, że mówię ci to, abyś pomyślała, że chcę ci pokazać, że takich strat doświadcza każdy. Mówię ci to, bo doskonale rozumiem twoje uczucia. Wiem też, że warto żyć dalej. Warto żyć dla bliskich. To właśnie pokazała mi Beth, dzięki niej nie odrzuciłam znajomości Carla. To dla niego żyję dalej, ale też dla Ricka, Michonne, Daryla, ciebie i Glenna. Nie znam was jakoś bardzo dobrze, ale żyjemy razem, zaczynam traktować was jak rodzinę – skończyłam w momencie, gdy Maggie wybuchnęła płaczem.

    Kurde, znów spaprałam, ale własnie w tym momencie kobieta rzuciła się na mnie z wyciągniętymi ramionami. Wpadła na mnie, jakbym była jej kotwicą. Odwzajemniłam uścisk rozpaczy i podziękowań.

    – Dziękuję ci Samaro – wyszeptała do mojego ucha.

    Pokiwałam głową w odpowiedzi, ciesząc się, że nie uznała tego za zwykłe wyżalanie się dziecka. Stałyśmy tak dosyć długo, ale nie przeszkadzało mi to. Było jej to potrzebne i doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że i dla mnie nie było to obojętne.

    – Jestem pewna, że Beth i Agnes zajmują się teraz sobą nawzajem – wyznałam cicho.

    – I chcą, abyśmy robiły to samo – dodała, gdy już się odsunęłyśmy od siebie.

    Pokwiałam głową z delikatnym uśmiechem, a Maggie uniosła głowę ku górze, po czym zamknęła oczy. Uznałam to za dobry moment, aby odejść.

    Carl siedział na jezdni po turecku, opierając się o oponę samochodu od całkiem innej strony, niż wszyscy. Podeszłam do niego.

    – Jesteś silna – powiedział, patrząc na mnie. Złączyłam nasze spojrzenia.

    Mówił prawdę.

    – Ty też.

«««····»»»

witajcie kochani!

jak się czujecie?

pytanka?

miłego dnia!
wieczoru
bądź nocy!

uśmiechajcie się, a jeśli zobaczycie jakiś błąd, to piszcie

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Donde viven las historias. Descúbrelo ahora