Przyjaciel czy Wróg?

348 27 54
                                    

    Otworzyłam oczy, czując jak całe moje ciało piecze z bólu.

    Wczoraj, a może i nawet dzisiaj powstrzymywaliśmy sztywnych przed dostaniem się do środka. Nie mam pojęcia ile tak wytrzymaliśmy, ale w pewnym momencie na zewnątrz wystąpił ogłuszający huk, po czym usłyszeliśmy jak kilka drzew się wali i dosłownie po kilku minutch charczenie tych stworów ucichło.

    Uśmiechnęliśmy się do siebie z ulgą, stojąc jeszcze pod drzwiami dłuższy czas, aż w do momentu, gdy z zewnątrz nic na nie napierało i mogliśmy iść spać.

    Położyłam się blisko ogniska, które wtedy było już wygasłe i zasnęłam od razu.

    Oblizałam swoje suche wargi, mrugając kilka razy, aby odgonić całkowicie sen, po czym uniosłam delikatnie obolałą głowę ku górze. Rozejrzałam się. Większość dalej spała. Jedynie Daryl siedział pod drzwiami i na chwilę złapałam z nim kontakt wzrokowy, ale bardzo szybko go spuściłam speszona. Rick spał, obejmując Judith i stykając się stopami ze stopami Michonne. Carl leżał zaraz obok mnie. Jego długie, brązowe włosy opadały mu na twarz, tworząc ciemną kurtynę. Glenn leżał samotnie po drugiej stronie stodoły, a Maggie nigdzie nie było.

    Usiadłam zdziwiona i raz jeszcze się rozejrzałam, uparcie unikając wzroku Dixona. Maggie nie była jedyna, która się gdzieś zapodziała. Po Sashy także nie było śladu.

    Głowa mnie bolała po wczorajszej nocy i praktycznie braku snu przez strach, iż coś mogło się dostać do środka i to byłby nasz koniec. Zamknęłam oczy, dopiero teraz wyczuwając, że ręka Carla była luźno przerzucona przez moje biodra. Spaliłam buraka, odruchowo zerkając na Daryla, który cały czas się we mnie wpatrywał. Mężczyzna podniósł rękę i jednym gestem przywołał mnie do siebie.

    Szybko wstałam nie chcąc prowokować mężczyzny. Dopiero, gdy ręka Kowboja twardo z cichym hukiem upadła na ziemię, żałowałam, że się nie zastanowiłam zanim wstałam.

    – Przepraszam – szepnęłam, patrząc na śpiącego chłopaka. Następnie odwróciłam się na pięcie, biorąc sztylet, który schowałam za pasek spodni do pochwy i podeszłam do kusznika. – Chciałeś czegoś? – spytałam o mało nie nazywając go panem.

    Dalej napawał mnie strachem, ale zdążyłam przywyknąć do jego obecności i faktycznie nie był aż tak straszny. Jednak jak jeszcze byliśmy w kościele Carl kazał mi na siebie uważać, a ja mu przyrzekłam, że będę, więc nie miałam zamiaru łamać tej obietnicy. Może teraz zaprzeczam sama sobie, bo Daryl jest naprawdę dobrym człowiekiem, Rick i reszta mu ufa, dobrze zajmuje się Judith i całą grupą, ale przez niewielkie podobieństwo do mojego ojca, czułam do niego większy dystans, niż do pozostałych.

    – Wiem, że jesteś jeszcze dzieckiem.

    Nie dałam mu dokńczyć, bo weszłam mu w zdanie.

    – Nie jestem już dzieckiem. Mam czternaście lat. – Spojrzał na mnie z dołu. Nie potrafiłąm wyczytać co tak naprawdę znaczyło to spojrzenie, ale przypominało mi spojrzenie ojca, pełne kpiny i politowania, gdy mama chciała nas obronić.

    – Ta – mruknął, po czym wstał, podnosząc kuszę. – Mimo wszystko jesteś najlepszym strzelcem tutaj. – Chciałam zaprzeczyć i już otwierałam usta, ale jedno jego spojrzenie wystraczyło, abym się zamknęła. – Kulejesz tylko jeśli chodzi o walkę wręcz i zabijanie szwendaczy z bliska – dodał.

    Nie mogłam zaprzeczyć, bo miał totalną rację. Oczywiście z tą drugą częścią wypowiedzi, bo celne strzelanie było zasługą fartu i szczęściem nowicjusza. Udawało mi się za pierwszym razem trafiać w głowy, ale miałam jakieś przeczucie, że jeśli dalej będziemy tak głodować i nie uda nam się znaleźć jakiegoś stałego miejsca, co będzie się łączyło z brakiem treningów, zakończy się moje szczęście.

Jutro Będziemy Martwi || Carl Grimes ✓Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu