Rozdział 5

2.6K 168 13
                                    

Dario

Niebieskie, szlachetne oczy błyszczące matowym bólem. Blond włosy, które naturalnymi falami spływają po plecach. Porcelanowa skóra sprawiająca wrażenie, jakby każdy dotyk pozostawił po sobie piętno.

Cholera.

Mój mały, słodki i cholernie seksowny problem, który odmawia mi kolacji. Stella Miller, Polka, która w połowie sierpnia przeprowadziła się do Seattle, by w nowym semestrze rozpocząć studia z zarządzania.

I dalej nie mogę wyrzucić jej z głowy, odkąd prawie dwie godziny temu odmówiła mi kolacji.

– Dario. – Słyszę obok gburowaty głos swojego przyjaciela. Mocniej zaciskam palce oplatające ciężki kijek i bez słowa podchodzę do białej piłeczki wyróżniającej się na równo przeciętej trawie. Napinam ramiona, które opina biała koszulka polo z krótkim rękawem. Po chwili, gdy już ustawię się w odpowiedniej pozycji, uderzam piłkę, po czym obserwuję jak wysoko leci.

Obracam się, a mój wzrok trafia na grzebiącego w telefonie starszego ode mnie o dwadzieścia lat mężczyznę. Przesuwam nim później na Lucę, który opiera ciężar ciała na kijku. On jako jedyny z nas ubrany jest cały na czarno.

– To kiedy będziemy świętować? – pyta Sergio, kiedy ustawia się do piłki. Krzyżuję ramiona na piersi i zaciskam szczękę, na co słyszę parsknięcie Colettiego.

– Romantyk się znalazł – mamrocze rozbawiony.

– Hm? – Valenti interesuje się.

Wywracam oczami, a na słowa Luki nawet Matteo chowa komórkę do kieszeni swoich spodni.

– W sobotę – odpowiadam jedynie.

Piłka szybuje wysoko, a po tym padają kolejne słowa:

– Co jest?

Z Sergio mam świetny kontakt i doskonale wie, że trzeba wiele wypocić, by wyprowadzić mnie z równowagi. Mistrzem w tej dziedzinie jest natomiast mój ojciec.

I od jebanych trzech tygodni ktoś jeszcze.

– Dziś jesteś już bliżej czterech dych. "W sobotę"? – powtarza moje słowa, na co przejeżdżam dłonią po krótkim zaroście.

– Dziś jestem zajęty. – Czuję na sobie wzrok Luki, jednak nic nie dodaję i nikt już o nic nie dopytuje.

Ta mała blondyneczka przysporzy mi jeszcze wiele kłopotów.

***

Szarą marynarkę przewieszam przez oparcie jednego z wysokich stołków ustawionych przy niewielkiej wyspie kuchennej. Rękawy białej koszuli zataczam do łokci i rozpinam pierwsze guziki od góry, rozluźniając wcześniej ciasno opinający mnie przy szyi materiał. Obrzucam jeszcze wzrokiem godzinę na zegarku, po czym siadam na kremowej kanapie ustawionej równolegle do korytarza przy wejściu. Zakładam prawą kostkę na lewe kolano, a palcem zaczynam ostukiwać udo.

Ładnie się tu urządziła.

Choć brakuje jeszcze paru rzeczy, jak na przykład łóżka.

Zerkam na leżące na blacie bladoróżowe róże oraz butelkę wina i aż mam ochotę przewrócić oczami z zażenowania, jak chujowo to wygląda. I z tego, jakiego idiotę z siebie robię w tym momencie.

Po golfie musiałem wrócić do firmy, którą opuściłem dopiero jakąś godzinę temu, by zdążyć kupić kwiaty. Później przyjechałem tutaj. Do mieszkania uroczej gwiazdeczki.

Trzydzieści minut. Tyle na nią czekam.

Gdy słyszę w końcu wkładany do zamka klucz, a następnie długą chwilę ciszy, kiedy orientuje się, że drzwi są otwarte, na moje wargi wpełza uśmiech. Nie zmieniam jednak swojej pozycji, palcem ciągle wystukuję ten sam rytm w oczekiwaniu.

Rozbite uczuciaWhere stories live. Discover now