Aiden
Trzasnąłem drzwiami wozu i spojrzałem z nostalgią na budynek, w którym nie byłem od sześciu miesięcy. Podniosłem rękę, witając się z kilkoma ludźmi i podążyłem do głównego wejścia. Rozejrzałem się jeszcze kilkukrotnie, jakbym oczekiwał ataku i w końcu wszedłem do środka.
– Dobrze pana widzieć. – Podszedł do mnie gość, który zastępował mnie podczas nieobecności.
– Z pewnością – odburknąłem i ignorując go skierowałem się od razu do biura szefa.
Nie trudziłem się na uprzejmości. Bez pukania wkroczyłem do środka i natychmiast rozsiadłem się w fotelu obok jego biurka. Nawet nie drgnął, będąc przyzwyczajonym, że tylko ja pozwalałem sobie na takie zachowanie.
– Witaj, Aiden – wymamrotał i podniósł na mnie wzrok, po czym wręczył mi jakąś teczkę. – Czułem, że się zjawisz.
Bez zawahania ująłem ją w ręce i zacząłem czytać. Najpierw parsknąłem, podejrzewając, że to jakiś żart, ale już po chwili, widząc jego wyraz twarzy, zrozumiałem, że ten idiota był całkiem poważny.
– Biurko?! Chyba cię pojebało! – ryknąłem wściekle. – W żadnym wypadku! Masz mnie przywrócić na poprzednie stanowisko!
– Daję ci to, co w tej chwili jest dla ciebie najlepsze.
– Robisz sobie, kurwa, jaja?!
– W ogóle nie powinno cię tu być.
– Ale jestem – odburknąłem. – Nic mi nie dolega. Chcę pracować.
– Jedź do domu. Daj sobie czas, Wolf – mówił do mnie, jak do dzieciaka. – Albo spieprzasz i dochodzisz do siebie, albo odsunę cię od służby.
Podniosłem się z fotela i pochyliłem, zaciskając palce na brzegach biurka. Pół roku w odosobnieniu wystarczyło, żeby się pozbierać, więc nie rozumiałem jego niedorzecznych argumentów.
– Nie zrobisz tego – wycedziłem. – Jestem najlepszy.
Przez chwilę prowadziliśmy walkę na spojrzenia, ale jak zwykle Sean zmiękł. Odwrócił wzrok i westchnął ciężko, przeczesując dłonią swoje posiwiałe włosy.
– Masz na karku zbyt wiele przewinień, działań niezgodnych z zasadami. To jest cud, że jeszcze cię nie zwolnili – stwierdził z niezadowoleniem. – Mam związane ręce.
– Nigdy nie przekroczyłem swoich uprawnień – wysyczałem i opadłem z powrotem na fotel. Musiałem powstrzymać się przed jęknięciem. Wciąż odczuwałem ból w kręgosłupie.
– Mogę cię przenieść. Wybieraj: ciepła posadka przy biurku, albo policja uniwersytecka.
– Mam, kurwa, biegać za naćpanymi studentami?!
– Masz wykonywać moje polecenia – odwarknął. – Przypominam ci, że w dalszym ciągu ja tu rządzę. Ty byłeś tylko moim zastępcą i w każdej chwili mogę sprawić, że będziesz wypisywał mandaty za brak biletów parkingowych. Doceń moją dobrą wolę – powiedział twardo. – Przemyśl to i wróć, kiedy podejmiesz decyzję – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Czułem, że Sean miał jakiś ukryty cel w tym, by się mnie pozbyć z Głównej Komendy, ale na tę chwilę nie miałem ani siły, ani ochoty, by się nad tym zastanawiać.
Bez słowa podniosłem się i rzucając mu nienawistne spojrzenie, opuściłem biuro. Kiedy otworzyłem drzwi, zgraja podsłuchujących debili rozproszyła się po obszernym korytarzu. To było oczywiste, że obecność Aidena Wolfa wzbudziła zainteresowanie. Od długich miesięcy byłem na językach wszystkich. Dochodziły do mnie czasem plotki, mówiące, że po tym, co się stało na pewno oszalałem i zamknęli mnie na oddziale psychiatrycznym. Nikt nie miał pojęcia, co wydarzyło się naprawdę, ale nie przeszkadzało im to w tworzeniu coraz to żałośniejszych i nieprawdopodobnych scenariuszy.
Starając się zapanować nad gniewem i nie dać się ponieść pokusie, żeby przypierdolić komuś po drodze, opuściłem przeszklony budynek i wsiadłem do wozu.
– Kurwaaaaaa! – ryknąłem i uderzałem pięściami o kierownicę.
Ciężko dysząc uruchomiłem silnik i odjechałem z parkingu. Byłem w dupie i otaczało mnie śmierdzące gówno. Mogłem albo się z niego wygrzebać, albo próbować urządzić. Nigdy nie tańczyłem tak, jak grali mi inni, a w tej chwili wszystko wskazywało na to, że zostałem postawiony pod ścianą. Musiałem podjąć decyzję: dać się pod nią rozstrzelać, bądź udawać poddanie i posłuszeństwo. Wybór był oczywisty.
Na przedmieścia dojechałem w ciągu godziny. Zaparkowałem na niewielkim podjeździe, ale nie wysiadłem, ponieważ dostrzegłem przed sąsiednim domem jakąś pannę. Ładną. A w tym miejscu to zdecydowanie był niecodzienny widok, bacząc na to, że średnia wieku mieszkańców wynosiła jakieś siedemdziesiąt lat. Ta mała czarnula znacznie by ją obniżyła, ponieważ mogła mieć najwyżej dwadzieścia pięć.
Obserwowałem, jak krążyła po małej, drewnianej werandzie, jakby planowała albo puścić ją z dymem, albo ozdobić obrzydliwie słodkimi kwiatkami. Przewróciłem oczami i westchnąłem ciężko, postanawiając zadzwonić do Blacka, który zdawał się przywieźć tu to zjawisko. Raczej bym nie podejrzewał, że ukrywał tu jakąś swoją pannę, biorąc pod uwagę fakt, że w dalszym ciągu zachowywał się jak zakochany w swojej żonie szczeniak. Mimo wszystko dobrze by było wiedzieć, jakie ziółko wprowadziło się do domu obok.
Właściwie, co cię to obchodzi Wolf?
W końcu otworzyłem drzwi wozu i natychmiast skierowałem się do wejścia, nie zwracając uwagi na małe chuchro, wywlekające na werandę fotel. Jeśli chciała obserwować okolice z tej perspektywy, to nie miała świadomości, że osiedlowy monitoring w postaci starej Shelter nie miał sobie równych.
Mieszkałem w tym miejscu odkąd pół roku wcześniej opuściłem szpital. Apartament w centrum zamieniłem na gównianą chatkę wśród staruchów. Przez te wszystkie miesiące zdążyłem przywyknąć do spokoju i ciszy. Miałem wrażenie, że moje życie znacznie zwolniło, stało się stabilniejsze, ale też pozbawione jakichkolwiek emocji. Nie licząc rozbawienia, kiedy starsze panie, dowiedziawszy się, że pracuję w policji, przychodziły na skargi, że ich sąsiedzi zbyt głośno koszą trawniki, albo robią grilla i przeszkadza im zapach palonego mięsa.
Rzuciłem klucze na stolik i od razu skierowałem się na tyły domu. Po drodze zrzuciłem z siebie dżinsy i koszulkę. Włączyłem sprzęt grający i rozkręciłem regulator, żeby słyszeć muzykę na zewnątrz i włożyłem szorty.
Natychmiast rozłożyłem na trawie matę do ćwiczeń. Wyłącznie wysiłek fizyczny pozwalał mi wyrzucić z siebie agresję i buzujący w moich żyłach gniew. Zalecano mi pieprzoną jogę i ćwiczenia relaksacyjne, ale poza wzrostem frustracji, nie dawało mi to tak naprawdę nic.
Położyłem się na macie, dając sobie chwilę, by oswoić się z kolejnym atakiem bólu, kiedy z sąsiedniego ogrodu dobiegł mnie damski, łagodny głos. Byłby łagodny, gdyby nie słowa, które zostały wykrzyczane.
– Ścisz to, kurwa!
Podniosłem się niespiesznie do siadu i robiąc daszek z dłoni, by osłonić się przed oślepiającym słońcem, zerknąłem w kierunku źródła tego wrogiego dźwięku. Czarnula patrzyła na mnie ze ściągniętymi brwiami. Nieczęsto ktoś rzucał bluzgi na mój widok, najpewniej ze strachu, że zostanie skuty za obrazę funkcjonariusza. Ta mała zdawała się nie mieć w sobie za grosz instynktu samozachowawczego.
– Spieprzaj, gówniaro – warknąłem i chciałem na powrót się położyć. Ból zaczął przybierać na sile.
– Bo co? Jestem na swoim terenie i przeszkadza mi głośna muzyka! – odpyskowała z wyraźnym, brytyjskim akcentem. Znałem kilku ludzi, mieszkających na Wyspie Brytyjskiej, dlatego bez trudu go rozpoznałem. – I nie nazywaj mnie gówniarą, ty... ty...
– Twoim terenie? – prychnąłem, przerywając jej bełkot i podniosłem się z ziemi. Niespiesznie podszedłem do dzielącego nas drewnianego płotu i zlustrowałem ją nieprzyjaznym wzrokiem.
– Tak, moim – podkreśliła twardo i wzięła się pod boki. Tupnij jeszcze nóżką, dziecko. – Szkoda, że nie wiedziałam, że po sąsiedzku będę miała jakiegoś kryminalnego zbiega – mówiła z zaciętym wyrazem twarzy.
– Kryminalnego zbiega? – roześmiałem się. – A kim ty jesteś, żeby mnie oceniać?
– Przecież na pierwszy rzut oka widać, że jesteś typem spod ciemnej gwiazdy. Tylko gangsterzy noszą tyle tatuaży.
Cholera, odważna, pyskata. I głupia.
– Masz rację. – Uśmiechnąłem się przebiegle. – Każdego dnia mam do czynienia z kryminałem, więc jeśli nie chcesz zostać zakopana pod moim pięknym trawnikiem, to spierdalaj i mnie nie wkurwiaj.
Pewność siebie, która malowała się na jej ładnej buzi natychmiast zniknęła, a w zielonych oczach pojawił się strach. Przełknęła ciężko ślinę i zaczęła się wycofywać.
Doskonale.
Wróciłem na swoją matę, całkowicie tracąc ochotę na cokolwiek, dlatego zamknąłem oczy, ignorując utyskiwanie dziewczyny, dobiegające z sąsiedniego domu. Wyglądała na studentkę, więc obstawiałem, że wkrótce zaczną się imprezy i skargi staruszków.
Mój spokój chuj strzelił.
CZYTASZ
Miss Gold #4
ChickLitDwudziestoletnia Jasmine Gold, z pomocą Blacka - przyjaciela jej ojca, przenosi się z Edynburga do Bostonu, by rozpocząć studia. Wprowadza się do niewielkiego domku na przedmieściach, planując w spokoju poświęcić się nauce. Niewielkie osiedle, na kt...