Rozdział 27

3K 334 27
                                    

Aiden

Czułem w ramieniu i nodze przejmujący ból, a w uszach w dalszym ciągu mi szumiało, lecz starałem się z tym walczyć. Nie to było teraz ważne. Nie ja.
Do pomieszczenia, w którym leżałem od czterech dni, weszła pielęgniarka.
– Paskudnie będzie wyglądać ta blizna wśród tych tatuaży – zagadnęła i oderwała opatrunek przyklejony tuż pod obojczykiem. – Mimo wszystko miał pan dużo szczęścia.
– Szczęścia? – warknąłem. – Dość, wychodzę! – Podniosłem się ze szpitalnego łóżka i zaciskając mocno szczękę i ignorując uczucie rozrywania w nodze, chaotycznie zacząłem wrzucać do torby wszystkie rzeczy, które przyniósł mi Silver, kiedy tu trafiłem.
– Ale nie może pan! Dopiero wyjęli panu kule!
– Mam to w dupie – prychnąłem i chciałem opuścić salę.
Drogę zastąpił mi Mattiah. Nie patrzył na mnie, więc czułem, że nie ma dobrych wieści.
– Mamy ją – powiedział nienaturalnie łamiącym się głosem.
– Gdzie?!
– Wiozą ją z... – urwał, by zaczerpnąć powietrza. – z kampusu do szpitala – dokończył i opuścił głowę.
– Nie – szepnąłem. – Kurwa, tylko nie to!!!
Już po kilkunastu minutach byłem w innej części szpitala i czekałem. Znów czekałem. Nie byłem w stanie nawet powłóczyć nogami, dlatego siedziałem na podłodze i opierałem się plecami o zimną ścianę. Nie udzielono mi żadnych informacji poza tym, że żyje.
Nagle drzwi, za którymi ją badali, otworzyły się z łoskotem i stanęła w nich lekarka.
– Pan nazywa się Aiden Wolf? – zapytała, kiedy z trudem się podniosłem.
Spojrzała na moją poplamioną od krwi koszulkę, a później na moją szarą twarz.
– Tak, to ja.
– Jest przytomna, ale nie ma z nią kontaktu.
– Co to znaczy?
– Sądzimy, że w wyniku... – Głos jej się załamał. – w wyniku tego, co... co jej zrobiono – jąkała. – Nie mówi – westchnęła. – Wszystkie pozostałe reakcje są prawidłowe, fizycznie z pewnością też dojdzie do siebie, ale... Nie wiem, czy udźwignie to psychicznie. Jest jeszcze bardzo młoda i... Na tę chwilę – mówiła nieskładnie. – przykro mi, ale nie jesteśmy w stanie nawet dowiedzieć się... Z badań wynika...
– Co jej zrobili? – zapytałem ze ściśniętym gardłem.
– Panna Gold została brutalnie zgwałcona i pobita. W jej krwi znaleźliśmy środki zwiotczające mięśnie – powiedziała, znów na mnie nie patrząc – Przykro mi.
– Zostały pobrane próbki?
– Nie pozwoliła, żeby... Zaczęła się wyrywać i... Nie możemy podać jej już więcej środków uspokajających.
– Ja to zrobię – zadecydowałem i kulejąc, otworzyłem drzwi do tej części, do której nie pozwolono wejść mi wcześniej.
– Ale nie może pan! – sprzeciwiała się, idąc za mną.
– Muszę wiedzieć, kto to zrobił – zawarczałem. – Poprowadzi mnie pani, czy mam obejść wszystkie pomieszczenia?
Kobieta westchnęła, wiedząc, że ze mną nie wygra. Miała świadomość że jestem gliną, ale nie wiedziała, że byłym. Wprowadziła mnie do sali i natychmiast ujrzałem ciemne strąki rozproszone na białej, szpitalnej pościeli. Leżała na boku, skulona w kłębek i odwrócona do mnie plecami.
– Promyczku – jęknąłem i od razu znalazłem się obok.
Kiedy jej dotknąłem, nawet nie drgnęła, ale jej oddech znacznie przyspieszył. Zgarnąłem włosy z jej twarzy. Była posiniaczona, a na skroni i czole miała opatrunki. Na pierwszy rzut oka wyglądała znacznie gorzej, niż pozostałe ofiary z kampusu.
– Kochanie... – Pogładziłem jej spuchnięty policzek. Oczy miała otwarte i utkwione w jednym punkcie gdzieś przed nią. – Błagam cię... Ja... Ja muszę pobrać próbki, żeby wiedzieć... Muszę wiedzieć, kto ci to zrobił.
Wtedy odwróciła się na plecy i wbiła we mnie nieobecny wzrok, po czym naciągnęła na siebie szpitalną kołdrę i owinęła się nią szczelnie po samą szyję.
– Proszę – szepnąłem i znów chciałem dotknąć jej twarzy, ale ona się uchyliła, wciąż patrząc na mnie, jakby mnie nie rozpoznawała.
Moje serce rozpadało się na drobne kawałki, przeistaczało się w marny pył. To była moja wina. Przeze mnie ją to spotkało. Tylko dlatego, że ją pokochałem.
– Pozwól mi, proszę – mówiłem łagodnie, ale w rzeczywistości miałem ochotę zawyć.
– Mówiłam panu, że to nic nie da – odezwała się lekarka, która wciąż stała w progu i obserwowała nas. Wtedy Jasmine odwróciła wzrok ode mnie i spojrzała na kobietę.
– Nie chcesz, żeby ktoś tu był? – zapytałem z nadzieją, że odpowie, albo w jakikolwiek sposób da mi znać. Nie zareagowała, nie odpowiedziała, tylko odwróciła głowę w stronę okna. – Niech pani wyjdzie – zażądałem, patrząc na lekarkę.
Najpierw uniosła brwi w zaskoczeniu, a później wskazała mi stolik, na którym były specjalne pojemniki i długie patyczki do pobierania wymazów i próbek. Skinąłem, na znak, że zrozumiałem, a ona opuściła pomieszczenie. Kiedy drzwi trzasnęły, Jasmine wzdrygnęła się i zakryła się jeszcze szczelniej.
– Pozwolisz mi? – zapytałem kolejny raz, ale ona znów nie zareagowała. – Widziałaś, kto to był?
Żadnego ruchu, żadnego dźwięku, żadnych reakcji. Jakby była martwa. Zamknęła oczy i pokręciła nieznacznie głową. Poruszyła się, przez co kołdra zsunęła się nieco i odkryła jej kostkę. Miała na niej ślady, jakby była czymś mocno związana. Dotknąłem ją w tym miejscu, ale natychmiast cofnęła nogę i podciągnęła kolana pod brodę, zasłaniając się maksymalnie. Zaczęła kołysać się w przód i w tył z zaciśniętymi powiekami.
– Promyczku, nie zrobię ci krzywdy. – Podszedłem do stolika. Włożyłem na ręce rękawiczki i wziąłem w nie podłużny pojemnik i patyczek.
Kiedy odwróciłem się do niej przodem, jej oczy wywracały się nienaturalnie, a ciało drżało niekontrolowanie. Odrzuciłem wszystko i błyskawicznie złapałem ją w ramiona. Odpychała mnie, ale wciąż nie wydała z siebie żadnego dźwięku, żadnego słowa. Po policzkach płynęły jej łzy.
– Kochanie, błagam cię – zapłakałem. – Nie zrobię ci krzywdy!
Wtedy przestała drżeć i znów utkwiła nieobecny wzrok w jednym punkcie. Nie patrzyła na mnie. Jej drobne ciało zwiotczało, a powieki opadły. Tylko oddech i unosząca się klatka piersiowa świadczyły o tym, że żyje. Trzymałem ją w objęciach ale czułem, jakbym jej nie miał. Jakby w rzeczywistości umarła, odeszła. Została zniszczona, a ja miałem w ramionach tylko opakowanie kobiety, którą kochałem nad życie.

***
Kule, które wyciągnięto z mojego ciała były bliźniacze z tą, która zabiła Gretchen. A to znaczyło, że nie popełniła samobójstwa po postrzeleniu mnie, a zamordowana. Przeglądałem wszystkie raporty, siedząc w krześle przy łóżku Jasmine. Wciąż nie powiedziała słowa, nie pozwalała się dotknąć, nie wstawała. Próbki genetyczne zostały pobrane kiedy była nieprzytomna, ale wciąż czekałem na wyniki. Musiałem dowiedzieć się, czy pasowały do tych, które zostawił po sobie gwałciciel na uczelni.
Drzwi sali się otworzyły i do środka weszły Hope i Olympia. Spojrzałem na nie z wdzięcznością. Jasmine nawet się nie poruszyła, choć miała otwarte oczy.
– Zostaw nas same – zażądała Hope bez żadnych wstępów.
Pozbierałem posłusznie swoje rzeczy i bez żadnego sprzeciwu opuściłem pomieszczenie. Miałem nadzieję, że ich wizyta choć w jakiś sposób pomoże. Obserwowałem przez niewielką szybę zamieszczoną w drzwiach, jak pochylają się nad nią i coś do niej mówią. Wciąż się nie poruszyła. Kobiety spojrzały po sobie, a później ponownie skupiły się na niej.
Obok mnie stanął lekarz i utkwił wzrok w Jasmine.
– Jej stan fizyczny pozwala na wypisanie jej do domu.
– Skąd możecie wiedzieć, skoro nawet nie pozwala się zbadać? – odwarknąłem.
– Badamy ją, kiedy pana nie ma i jest pod wpływem środków uspokajających – wyjaśnił i spojrzał na mnie. – Proszę pójść ze mną, zmienię panu te opatrunki. – Wskazał na moją koszulkę, przez którą ponownie zaczęła sączyć się krew.
– Nie ja jestem teraz ważny – powiedziałem cicho.
– Jeśli pana zabraknie, to kto pomoże jej? – Kiwnął głową na drzwi, za którymi leżała Jasmine. – Czeka pana dużo pracy.
Tymi słowami zdołał mnie przekonać. Oddaliłem się z nim do gabinetu zabiegowego z nadzieją, że kiedy wrócę, wszystko okaże się być tylko złym snem, a ona przywita mnie z promiennym uśmiechem. Łudziłem się, że wszystkie zniszczenia okażą się być iluzją.

Miss Gold #4 Where stories live. Discover now