Rozdział 22

3.2K 346 30
                                    

Jasmine

Milczał przez całą drogę, ściskając kurczowo kierownicę i zerkając na mnie co jakiś czas. Nie miałam pojęcia dokąd mnie wiózł, ale nie dbałam o to. Nic już nie miało znaczenia w obliczu tego, jak bardzo mnie oszukał. Mamił mnie, składał puste deklaracje, a prawda była taka, że nieświadomie stałam się jego kochanką. Bydlak!
– Wysiadaj – zawarczał gniewnie, kiedy zatrzymał się przed wielką, zardzewiałą bramą i otworzył drzwi z mojej strony.
– Zabijesz mnie tutaj i zakopiesz? – prychnęłam z odrazą, ale mimo wszystko wysiadłam.
Chciał otoczyć mnie ramieniem, tak, jak robił to zawsze, ale odsunęłam się od niego. Nie chciałam, żeby mnie dotykał. Oszukał mnie, zdradził i wykorzystał moją słabość i naiwność. Pod powłoką troski, chciał ode mnie tylko jednego. Przelecieć mnie, albo regularnie pieprzyć za plecami żony. Może każdej nocy, kiedy zostawałam sama w jego domu, on wracał do tego właściwego, w którym czekała ona? Może miał z nią dzieci?
– Jesteś urocza, Jasmine. – Przewrócił oczami. Nie było już w nim tej troski, którą emanował w ostatnim czasie. Teraz biła od niego złość i zniecierpliwienie. – Idziemy. – Chwycił mnie za rękę i pociągnął.
– Cmentarz?! – pisnęłam, kiedy przekroczyliśmy bramę.
– Tak, kochanie, cmentarz – prychnął. – Tu zakopują zmarłych.
Nawet nie próbowałam się szarpać. Byłam skołowana, a siła i determinacja, z jakimi początkowo z nim walczyłam, kiedy mnie znalazł, nagle mnie opuściły.  Nie czułam już złości, było mi wszystko jedno.
Nagle zatrzymał się gwałtownie i wskazał na jakiś nagrobek.
– Poznaj moją żonę – burknął i zaczął zdejmować koszulkę.
– C-co? – zdołałam wykrztusić.
– Tu leży kobieta, która widnieje w cholernej Wikipedii jako moja żona – mówił ze złością.
– Boże! – Zasłoniłam usta dłonią i zaczęłam w niekontrolowany sposób drżeć. – A-aiden, tak... tak mi przykro.
– A mnie nie – odwarknął i stanął bliżej, już bez koszulki. Nie rozumiałam, dlaczego się rozebrał, ale nie miałam odwagi, żeby go o to zapytać. – Mieliśmy o tym porozmawiać dziś rano, w domu, jak cywilizowani, dorośli ludzie, ale zachowałaś się, jak typowa gówniara i zamiast oczekiwać rozmowy ze mną, postanowiłaś uciekać.
– T-twoja żona nie żyje, a ty mówisz, że nie jest ci przykro? – jęknęłam, ignorując jego słuszny przytyk o moim dziecinnym zachowaniu. Po moich policzkach popłynęły pojedyncze łzy.
Wtedy on odwrócił się do mnie plecami, pokazując blizny, którego źródła zawsze byłam ciekawa.
– Zastanawiałaś się pewnie, skąd je mam – zapytał trafnie i zwrócił się ku mnie.
Skinęłam nieznacznie głową, starając się uspokoić nerwowy oddech.
– Ponad pół roku temu, dowiedziałem się, że moja żona mnie zdradzała. Wróciłem z nocnej zmiany, a ona siedziała w salonie i udawała, że czekała na mnie. Prawda była taka, że wróciła krótko przede mną od swojego drugiego faceta – mówił beznamiętnym tonem i usiadł na ziemi.
Poklepał trawę obok siebie, a ja zbliżyłam się dość niepewnie i zajęłam wskazane przez niego miejsce.
– Nie chciałem się z nią kłócić, tylko załatwić to po dobroci – kontynuował, przecierając nerwowo kark, a w mojej głowie pojawiła się przerażająca myśl: zabił ją podczas małżeńskiej awantury... – Zdjąłem pas razem z kaburą i odłożyłem na komodę, jak zwykle poszedłem wziąć kąpiel, z resztą, po co ci to mówię... Przecież wiesz, jaką mam rutynę po powrocie ze służby – westchnął, a ja czułam coraz większe zdenerwowanie.
Widziałam, że mówienie o tym, sprawiało mu trudność. Nie przerywałam mu i nie dotykałam go, żeby go nie rozdrażnić.
– Wróciłem do niej i zażądałem rozwodu. Tak po prostu. Powiedziałem, że chcę się rozstać i ruszyłem do wyjścia, nie czekając na jej odpowiedź. Zdążyłem tylko usłyszeć, jak odbezpieczyła za moimi plecami broń – urwał i schował twarz w dłoniach. – Strzeliła do mnie dwukrotnie, a później... później sobie w skroń – dokończył z trudem i spojrzał na mnie. Tym razem w jego oczach widziałam cierpienie.
Zaczęłam nerwowo kręcić głową, nie potrafiąc przyjąć do wiadomości tego, co wypływało z jego ust. Rozwód? Żona chciała go zabić?! Strzeliła sobie w głowę?! To zbyt wiele. Zbyt wiele złego.
– Chryste... – szepnęłam. – Ty... Ona... Boże...
– Gdy wyszedłem ze szpitala, sprzedałem dom, w którym z nią mieszkałem i kupiłem ten, w którym mieszkam teraz – mówił już spokojniej. – Na służbę wróciłem, kiedy ty wprowadziłaś się po sąsiedzku. Nie przywrócili mnie na poprzednie stanowisko, twierdząc, że potrzebuję więcej czasu, żeby dojść do siebie.
– To zrozumiałe – bąknęłam. – To... to jest tragedia. – Mimowolnie spojrzałam na marmurową tablicę.
Gretchen Mickelson Wolf
Żyła trzydzieści pięć lat
Żadnego dopisku.
– Tragedią by było, gdybym cię nie znalazł i nie miał szansy, żeby ci to powiedzieć – stwierdził już z charakterystycznym dla siebie spokojem i włożył koszulkę. – Informacje, które znalazłaś były nieaktualne, promyczku. – Zbliżył się do mnie maksymalnie. – Wolałbym, żebyś pytała mnie, a nie wyszukiwarkę internetową, kochanie. Miałem być rozwodnikiem, a nieoczekiwanie zostałem wdowcem i o mało też trupem. – Wziął moją twarz pomiędzy dłonie i uniósł ku sobie.
Natychmiast odwróciłam wzrok. Jak mogłam spojrzeć mu w oczy po tym, w jaki sposób się zachowałam? Miał rację, okazałam się być impulsywną, niemyślącą gówniarą.
– Przepraszam – powiedziałam łamiącym się głosem. – Jestem głupia – dodałam i w końcu spojrzałam na niego ze skruchą.
– Jesteś zbyt impulsywna, ale popracujemy nad tym. – Uśmiechnął się blado. – Zapewniasz mi końską dawkę wkurwienia, ale między innymi za to cię kocham.
– Za to, że cię wkurwiam? – Otworzyłam szeroko oczy. Miałam ochotę śmiać się i płakać jednocześnie.
– Wkurwiasz, jak nikt inny – poprawił mnie. – Tak. Kocham – powtórzył i objął mnie ciasno ramieniem.
Wciąż jeszcze lekko drżąc, wtuliłam głowę w jego pierś, przetrawiając i analizując wszystko to, co mi powiedział. Moje myśli szalały, rozbijały się w mojej głowie z taką intensywnością, że czułam niemal fizyczny ból. Trwaliśmy tak przez chwilę, aż w końcu postanowiłam się odezwać:
– Aiden?
– Hm?
– Nie nienawidzę cię – wyznałam. – Ja cię...
– Wiem. – Pocałował czubek mojej głowy, nie pozwalając mi dokończyć. – Wracamy po twoje rzeczy do tej drewnianej budy – zadecydował i podniósł się, nie wypuszczając mnie z ramion.
– Moglibyśmy... Tam dzisiaj zostać? – zapytałam niepewnie, nie wiedząc, czy mogłam go o to prosić.
– Pod warunkiem, że już nie będziesz wyskakiwać przez okno. – Puścił do mnie oko i chwycił za rękę. – Chryste, jesteś wariatką – jęknął i pociągnął mnie do wyjścia z cmentarza.

Miss Gold #4 Où les histoires vivent. Découvrez maintenant