Rozdział 2: Faul

9K 240 48
                                    


Troy.

Wypompowany zarówno psychicznie jak i fizycznie, odkąd tylko wszedłem do szatni, by przebrać się w normalne ciuchy nie odezwałem się do nikogo nawet słowem. Nie miałem siły dyskutować z wściekłym trenerem, który wykrzykując w naszym kierunku niewybredne oskarżenia, nie zwracał uwagi na wylatujące z jego ust kropelki śliny. Po mniej więcej pięciu minutach jego agresywnych wynurzeń, spuściłem głowę i ukryłem ją w dłoniach, pogrążając się we własnych myślach.

Zawiedliśmy.

Nie, to ja zawiodłem. Jako zawodnik, kapitan drużyny, uczeń London Main High School. Nie miałem do nikogo pretensji. To nie była wina Michaela, Adama, Davida, czy Dylana. To ja nie poprowadziłem ich do zwycięstwa. Niedostatecznie ich motywowałem. Po raz pierwszy nie dałem z siebie wszystkiego.

Odkąd tylko postawiłem stopy na boisku, czułem się dziwnie rozproszony. Coś łaskotało mnie pod skórą. Drażniło moje zakończenia nerwowe. Przebiegało wraz z prądem po moim kręgosłupie. Jakieś przeczucie. Coś absolutnie niemożliwego do zidentyfikowania, a zarazem przytłaczającego. Zawładnął mną niepokój, a wraz z nim wszystkie zmysły, które od lat skupiały się tylko i wyłącznie na piłce, tym razem wyłapywały zbędne bodźce.

To dlatego słyszałem pomruki na trybunach. To dlatego docierały do mnie kąśliwe uwagi komentatora. To dlatego, zamiast wyskoczyć równocześnie z zawodnikiem przeciwnej drużyny w ostatnich sekundach meczu, spóźniłem się o dosłownie mrugnięcie okiem. Teraz tylko pozostało mi pogodzić się z konsekwencjami, które niebawem przyjdzie mi ponieść.

– Banda bezużytecznych gamoni – warknął pod nosem trener, wychodząc na korytarz, zostawiając za sobą wypełnioną głuchą ciszą szatnię. – Nie chce żadnego z was widzieć na najbliższym treningu.

Chłopaki siedziały na ławkach ustawionych pod zamykanymi na kłódkę szafkami. Na ich twarzach nie trudno było dostrzec złość mieszającą się z wstydem. Nic dziwnego, w końcu przegraliśmy swój pierwszy mecz od pięciu semestrów. Nie byliśmy przyzwyczajeni do uczucia porażki. Podobnie jak nasi kibice, którzy nie skandowali nazwy naszej drużyny pod oknem szatni, jak to mieli do tej pory w zwyczaju. Czuliśmy się jak gówno.

Delikatnie mówiąc.

Złapałem ręcznik, strój na zmianę i poszedłem pod prysznic, umykając śledzącym każdy mój ruch kumplom. Jeśli liczyli na jakąś mowę motywacyjną, czy chociaż podsumowanie tej katastrofy, która wydarzyła się przed chwilą ich sprawa. Nie miałem ochoty z nikim gadać. Marzyłem tylko o tym, by wybiec z tego przeklętego budynku i utonąć w smukłych, pachnących brzoskwiniową mgiełką ramionach mojej dziewczyny. W tamtym momencie tylko ona była w stanie ukoić moje nerwy i uciszyć krążące wokół przytłaczającej mnie porażki myśli.

Odświeżony opuściłem łazienkę, nie zastawszy w szatni żadnego z chłopaków. Mimo iż odetchnąłem z ulgą, gdzieś głęboko poczułem ukłucie żalu. Nie poczekali na mnie. Wyszli, zostawiając mnie samego, jakby w ten sposób chcieli mnie ukarać.

Byłbym głupcem, gdybym miał im za złe to posunięcie. Zasłużyłem na to. Nie poprowadziłem Błyskawic do zwycięstwa.

A jednak było mi z tym źle.

Wyszedłem na rozciągający się przed halą sportową dziedziniec i z zarzuconą na ramię sportową torbą, powłócząc nogami dowlokłem się do auta. Ku mojemu zaskoczeniu nie zastałem przy nim Evy.

– Dziwne – mruknąłem do siebie.

W końcu po każdym meczu odwoziłem ją do domu, czasem wstępowaliśmy do jakiegoś baru, by uczcić zwycięstwo Błyskawic...

MVP - The Most Valuable Prize [ZOSTANIE WYDANE]Where stories live. Discover now