Rozdział 3: Rachunek prawdopodobieństwa

8.9K 269 22
                                    

Mia

Budzik zaczął wydawać z siebie złowieszcze, znienawidzone odgłosy o nieludzkiej wręcz porze. Wszyscy normalni obywatele Wielkiej Brytanii będący w moim wieku przewracaliby się właśnie z jednego boku na drugi, nakryci po samą szyję kocem, znajdując się w nocnej fazie REN. Niektórym pewnie wyciekała z ust stróżka śliny, jeszcze inni wydawali z siebie chrapliwe pomruki, a prawdziwi szczęściarze po prostu zażywali regenerującej magii snu.

Ale nie ja.

Mia Jones miała aktualnie szereg zadań do wykonania i ani myślała, by którekolwiek z nich odpuścić.

Dlatego też po trzecim z rzędu sygnale alarmu, zwlekłam się z materaca, przetarłam dłonią sklejone, zaspane oczy i ruszyłam do łazienki, by wziąć rozbudzający, zimny prysznic.

Kiedy sprawiałam wrażenie zdolnej do funkcjonowania dziewiętnastolatki, przebrałam się w jeansową spódniczkę do kolan i jasny t-shitr, po czym wyszłam z domu, by nakarmić psy. Brunch i Ore wystawili rude łebki z budy, kiedy tylko postawiłam stopy na wydeptanej, podwórkowej ścieżce. Na mój widok, zerwali się do biegu, by w ferworze radosnych pisków i podskoków przywitać ze mną dzień. Oba psiaki cztery lata temu zostały znalezione przez mojego tatę na tyłach stacji benzynowej tuż przed wjazdem do centrum Londynu. Tata zatrzymał się by zatankować, a wtedy do jego uszu dotarło przeraźliwe skomlenie. Dwa wychudzone, rude, skundlone szczeniaczki siedziały przytulone do siebie w kartonowym pudełku, które posłużyło później do ich transportu. Tata nie mógł ich zostawić. Od tego czasu ci dwaj szaleni bracia stali się częścią naszej małej rodziny.

Napełniłam dwie gliniane miski karmą, a do dużego korytka dolałam wody. Później każdego z nich wydrapałam i wygłaskałam, a kiedy szczeniaki z pełnymi brzuchami zabrały się za ganianie starej, pogryzionej piłki, wpadłam do domu, by zabrać swoje rzeczy i ruszyć do pracy.

Parking przed London Main High School był jeszcze pusty, gdy podjechałam pod miejsce przeznaczone do postoju rowerów. Przypięłam do stojaka moją ukochaną, miętową holenderkę, którą dostałam od rodziców po ukończeniu szkoły i pobiegłam do tylnego wejścia, którym na teren liceum dostawali się pracownicy. Odbiłam kartę wstępu i weszłam do szatni, by założyć fartuszek i spiąć moje długie, brązowe włosy w zwartego, dobieranego warkocza. Potem już tylko wsunęłam na głowę biały czepek i pognałam do pomieszczenia, w którym znajdowała się zastawiona przeróżnym gastronomicznym sprzętem kuchnia. Rozpoczęłam zmianę z dziesięciominutowym zapasem.

- Wcześnie dziś jesteś - przywitała mnie szerokim uśmiechem Martha, tęga kucharka, która pracowała w licealnej stołówce od piętnastu lat. Każdego dnia zaczynała zmianę godzinę wcześniej ode mnie.

- Prawda? - Zachichotałam poruszając zaczepnie brwiami. - Kto wie, może to właśnie teraz uda mi się pobić rekord w ilości przygotowanych kanapek?

- Chyba śnisz dziecko! - Zamachnęła się na mnie chochlą, jednak jej usta wykrzywiły się w wesołym uśmiechu.

Opłukałam dłonie pod kranem i podwinęłam rękawy pomarańczowej bluzy z logiem London Main High School.

- To jakie mamy menu? - Podeszłam do lady wykonanej ze specjalnej, nierdzewnej stali i przewróciłam kilka kartek prowadzonego przez Marthę zeszytu z planami posiłków.

- Dziś poniedziałek. Więc spaghetti i pizza. Choć po tym, co wydarzyło się w weekend, powinniśmy przygotować im wątróbkę z cebulką.

Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie zapachu tej obrzydliwej potrawy.

- Czyli słyszałaś o meczu? - Zapytałam, zabierając się za szatkowanie ogórka do kanapek. Martha natomiast zaczęła odmierzać niezbędną porcję pomidorowego sosu.

MVP - The Most Valuable Prize [ZOSTANIE WYDANE]Where stories live. Discover now