Rozdział VII: Przedtem i Potem

24 5 0
                                    

Ostatnie godziny w Pradze Ulysses postanowił spędzić w bibliotece. Swego czasu wraz z Penelopą odwiedzili chyba każdą skarbnicę książek w tym mieście, czasem jako osoby uczciwie wypożyczające książki (choć dane na ten temat zawsze się zagubiały), czasem jako turyści, a czasem bez wiedzy kogokolwiek. I tym razem również wybrał tę ostatnią opcję. Był pewien, choć nie wiedział, skąd pochodzi ta pewność, że kiedy znajdzie Penelopę, zobaczy ją samą, nie zaś otoczoną tłumem ludzi o twarzach niewartych zapamiętania.

Świtało, kiedy wraz z Zoë znaleźli się w progach Biblioteki Miejskiej, chociaż nigdy nie musieli otwierać żadnych drzwi. Zjawianie się w miejscach na ogół obleganych przez tłumy nocą, po godzinach otwarcia, szło w parze z przyjemnym dreszczykiem emocji. Nawet lata po tym, jak Ulysses pojął, że zasady obowiązujące resztę świata przestały go dotyczyć, łamie pewnych reguł zawsze wydawało mu się czymś ekscytującym. Prawda była jednak taka, że te emocje trwały krótko, zastrzyk adrenaliny szybko przestawał działać. Podniecenie było ulotne. To magia pozostawała na dłużej. Moment na krótko przed otwarciem, kiedy pierwsze promienie słońca wciskały się przez okna i ozłacały pozostające na wystawie książki, kiedy drobinki kurzu skrzyły się niczym brokat, kiedy zbliżająca się ludzka obecność jest już wyczuwalna, ale rozmył się już zaduch dnia poprzedniego – to była magia.

Ulysses wiedział, że Zoë też to czuje. Nie odezwała się od razu, ale widział błysk w jej oczach, kiedy rozglądała się wokół i kiedy jej wzrok padł na główny powód, dla którego ludzie przychodzili do biblioteki – na okrągłą wieżę ułożoną z książek. Jej niemy zachwyt sprawiał, że przypominała mu Penelopę bardziej niż wcześniej. A może wyglądała bardziej jak on w dniu, kiedy pierwszy raz tutaj zaszedł? W pewien sposób wszyscy troje byli do siebie podobni.

- A więc nawet poza czasem są jeszcze rzeczy, które zachwycają?

Nie zdawał sobie sprawy, że wypowiada te słowa na głos, dopóki Zoë nie odwróciła się w jego stronę. Jej dłoń zamarła centymetry od grzbietu jednej z książek.

- Zawsze jest coś wartego zachwytu – odpowiedziała. – Zwłaszcza książki.

- Dlatego piszesz własną?

Tym razem nie zareagowała, a chłopak nie dopytywał. Nigdy nie był cierpliwy, ale mieli aż zbyt wiele czasu, by się poznać. Zwierzenia zaczekają.

- Penelopa też lubiła książki? – zapytała zamiast tego.

Wycofała rękę, ale nie odsunęła się od wieży. Ulysses zastanawiał się, czy próbuje zapamiętać wszystkie tytuły, które tutaj zgromadzono. Ciekawe, czy je także zapisze. Czy jej wzrok prześlizgnie się po tych, po które sięgnęłaby Penelopa?

- Lubiła – odparł cicho, jakby nagle wystraszył się, że ktoś ich usłyszy.

* * *

- Jakim cudem wciąż znajdujesz nowe książki do czytania? Przetrzebiłaś już chyba wszystkie biblioteki i księgarnie na świecie – powiedział Ulysses.

Leżał na poduszkach, które zgromadzili w swojej kryjówce. Sam także trzymał książkę, ale całkowicie o tym zapomniał. Zamarł w połowie ruchu, kiedy przerzucał stronę, bo jego uwagę przyciągnęło coś piękniejszego niż farba drukarska na papierze.

Pochylona nad swoimi podręcznikami Penelopa marszczyła brwi, próbując przebrnąć przez napisany w obcym języku, drobny tekst. Zawsze robiła taką minę, ale chyba o tym nie wiedziała. Niewielka zmarszczka na środku jej czoła i tak znikała natychmiast, kiedy podnosiła wzrok na Ulyssesa. Ona zawsze go rozpraszała. On zaś zawsze ją uspokajał.

- Dobrze wiesz, że to nieprawda – stwierdziła z rozbawieniem. – Wiedza jest bardziej nieskończona niż czas.

- A posiadłaś już wiedzę, że nie wszystko musisz wiedzieć?

- Nigdzie o niej nie pisano – odpowiedziała zaczepnie.

Teraz i Ulysses musiał się uśmiechnąć. Tak naprawdę nie zamierzał jej zniechęcać. Wiedział dobrze, jak uwielbiała swoje książki, a dzięki temu, że cały czas czytała, zawsze zaskakiwała go jakimiś nowymi ciekawostkami.

Chociaż w swojej ogromnej kolekcji zgromadziła chyba wszystkie rodzaje literatury, Penelopa czytała prawie ekskluzywnie książki naukowe. Kiedyś wytłumaczyła chłopakowi, że jej życie dostatecznie przypomina już powieść i potrzebuje trochę realnego świata, żeby przypominać sobie, iż to wszystko dzieje się naprawdę. On podejrzewał jednak, że dziewczyna po prostu lubi się uczyć. Uwielbiała biologię, fizykę i chemię, wszystko to, co pozwalało jej rozkładać świat na czynniki pierwsze. Układała piosenki pozwalające jej zapamiętywać łacińskie nazwy zwierząt i roślin. Zbierała słowniki języków obcych, encyklopedie, atlasy, podbierała gazety i magazyny z artykułami naukowymi. Sprawiała czasem wrażenie, jakby próbowała pomieścić wszystkie odkrycia ludzkości w swojej głowie i zmienić samą siebie we wszystkowiedzącą księgę.

- Po co ci to wszystko? Cała ta wiedza? – zapytał.

Znał odpowiedź, bo usłyszał ją wcześniej wiele razy. Lubił jednak, gdy Penelopa to powtarzała. Wydawała się wtedy najbardziej sobą, a Ulysses nie mógł nadziwić się, że wszechświat zesłał mu taki cud w ludzkiej postaci.

- Wiesz, po co. Może pewnego dnia uda mi się powiedzieć właściwą rzecz właściwej osobie. Może coś zmienię.

Zamilkła na moment.

- Może zostawię po sobie lepszy świat niż ten, do którego przybyłam.

Ulysses wyciągnął do niej rękę, by dotknąć jej dłoni. Porzucona przez niego kartka opadła i dołączyła do reszty swoich papierowych towarzyszy, po stronie, której jeszcze nie zdążył zacząć. Zostawił na niej ślady swoich palców, jedyny znak po tym, że przeczytał ją wcześniej.

- Wiem, że tak będzie. Już przecież zmieniłaś przynajmniej jeden świat.

* * *

- Ulysses?

Głos Zoë wyciągnął chłopaka z jego rozmyślań. Przyłapywał się czasem na zatracaniu się we własnych wspomnieniach. Nawet teraz, kiedy dziewczyna przypadkiem uświadomiła mu, że znajdują się nadal w Pradze, a nie w swojej tajemnej twierdzy, musiał zamrugać kilka razy, nim obraz uśmiechniętej Penelopy się rozmył i zmienił się w zdziwioną twarz jego nowej znajomej. Patrzyła na niego pytająco i zaczął zastanawiać się, czy nie umknęło mu jakieś pytanie. Co za głupia myśl, musiało tak być.

- Przepraszam, co mówiłaś?

Zoë stała w innym miejscu niż przed chwilą, opierała się o filar, a w dłoniach ściskała podwędzoną książkę. Ulysses nie mógł dojrzeć jej tytułu.

- Rany, ty naprawdę za nią tęsknisz, co? – Wątpił, by było to pytanie, które zadała wcześniej, ale pozwolił jej mówić. – Każde miejsce ci tak o niej przypomina?

- Niektóre bardziej niż inne – przyznał.

- Pytałam, czy myślisz, że była tutaj niedawno.

Ulysses rozejrzał się wokół. Mógłby spędzić tutaj każdy dzień ostatnich dwudziestu lat, a jednak coś w nim krzyczało, że Penelopa się nie zjawi. Wydawało mu się, że ceni książki, ale wiedział przecież, że wszystko, za co je uwielbiała, dotyczyło ludzi. Jeśli gdzieś tam była, nie znajdzie jej w bibliotecznym zaciszu.

- Nie.

Zoë nie wykazywała zniecierpliwienia. Pokiwała jedynie głową ze zrozumieniem, nie próbując nawet pytać, skąd ma tę pewność. Pewne rzeczy po prostu się czuło.

- Chodźmy więc gdzieś indziej. Ale biorę to ze sobą – ostrzegła, unosząc trzymany w dłoni cienki tom.

- Złodziej – skwitował Ulysses bez krzty wyrzutu w głosie.

- Włamywacz – odcięła się.

Chłopakuśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od dawna.

Nieznośna ulotność czasuWhere stories live. Discover now