Rozdział XXII: 23 sierpnia 79, godzina 17:35

23 3 1
                                    

Zoë nie lubi Pompejów. Nie uważa też, żeby było w tym coś dziwnego, wie dobrze, skąd biorą się jej odczucia. Odwiedziła je wcześniej. To oczywiste, że kręcąc się wokół istotnych wydarzeń historycznych, po prostu musiała zajść i tutaj. Przyglądała się wówczas życiu mieszkańców, podziwiała, jak wyglądała ich codzienność, zanim zwyczajne zjawisko naturalne zmiotło ich z powierzchni Ziemi. Fakt, że w czasach bardziej współczesnych dla niej ludzie odwiedzają te strony po to tylko, by oglądać pozostałości tej małej cywilizacji, wydawał jej się nad wyraz przykry, a czasem również pozbawiony szacunku. Odwiedziła raz Pompeje współcześnie i nie mogła zostać na długo. Czuła się, jakby stąpała po grobach ludzi, których kiedyś mogła zagadywać na ulicy.

Nigdy jednak podczas swojego pobytu w Pompejach nie zbliżyła się tak bardzo do wybuchu wulkanu. To Ulysses wybrał dla nich tę datę. Uznał, że jest, o ironio, bezpieczna. Oczywiście, miał na myśli, że jest bezpieczna dla ich poszukiwań, nie dla nich samych. Zoë musiała się z nim zgodzić, chociaż ta bliskość wywołuje w niej irracjonalny niepokój. Z początku wydaje jej się, że powinna doszukiwać się przyczyn w zupełnie naturalnym lęku przed śmiercią. Kiedy jednak po śniadaniu u Meroca Ulysses zabiera ją do Pompejów, dociera do niej, że nie chodzi o samą perspektywę nadchodzącego niebezpieczeństwa, ale o to, że wszystko w mieście wygląda tak... zwyczajnie. Dla mieszkańców to dzień jak każdy inny. Podobnie jak Atlanci, nie mają pojęcia, jak okropny koniec ich czeka.

– W porządku? – pyta Ulysses. Zoë wie, że na nią patrzy, zanim podnosi na niego wzrok.

Stoją w wąskim przesmyku pomiędzy budynkami. Dziewczyna nie wie jeszcze, czy miejsce to ma jakieś faktyczne znaczenie, czy też służy ono ucieczce przed wzrokiem tutejszych przechodniów. Najwyraźniej jednak Ulysses ma chwilowo priorytet ważniejszy niż tłumaczenie się ze swoich decyzji.

Zoë zwleka z odpowiedzią przez krótką chwilę. Nie wie, czy jej towarzysz pyta z grzeczności, czy rzeczywiście go zaniepokoiła. Nie ma też pojęcia, jak duża część jej rozterek go interesuje.

– Tak – potwierdza w końcu. – Przepraszam, wybrałeś po prostu strasznie przykry moment w czasie – dodaje, i w końcu wymienia z nim spojrzenia.

Od razu dopada ją poczucie winy. Nadal nie powiedziała mu o swoim odkryciu z Archiwum. Nie jest nawet pewna, co ją powstrzymuje. Czy chodzi o to, że nie chce go przestraszyć? Wzbudzić w nim paranoi? A może obawia się, jak ta wiedza wpłynie na ich wspólne poszukiwania? Im dłużej o tym myśli, tym bardziej jej to ciąży.

– Wiem – odpowiada chłopak. – Ale mamy zbyt dobry trop, żeby go nie sprawdzić.

– Wiem – wtóruje mu Zoë.

Brzmi bardziej sztywno niż zazwyczaj. Wyobraża sobie, że Ulyssesowi to nie umknęło, ale jeśli zauważył tę zmianę, nie daje tego po sobie poznać. Paradoksalnie, ten brak reakcji pomaga. Dziewczyna narzuca sobie odcięcie się od własnej paranoi i bierze głęboki wdech. Potrzebuje się uspokoić, zanim zupełnie przestanie zachowywać się jak ona.

– Więc... – podejmuje. – Masz dla mnie jakieś wskazówki? Jakieś konkretne ślady? Miejsca? Cokolwiek?

– Ja...

Tym razem to w głosie Ulyssesa można usłyszeć wahanie. Nie poddaje mu się jednak na długo.

– Myślę, że wiem, gdzie powinniśmy iść. Tym razem chyba naprawdę mam jakiś pomysł.

– A więc prowadź – zachęca go Zoë.

Nie spodziewa się, że będą iść piechotą, jakby byli zupełnie normalnymi ludźmi, ale Ulysses chyba potrzebuje tego spaceru, bo zaraz rusza się z miejsca. Wyraźnie unika ludzi, przemieszcza się wąskimi przejściami, a kiedy tylko widzi jakiegoś mieszkańca, szybko zmienia kurs. Zoë ma wrażenie, że nie chce za nic naruszyć stanu Pompejów swoją obecnością. Być może obawia się, że to wpłynie na ślady, które zostawiła po sobie Penelopa. I być może ma ku temu dobre powody.

Nieznośna ulotność czasuWhere stories live. Discover now