Rozdział 10

312 17 3
                                    

- Jesteś cholernym dupkiem! - Wysyczałam, kiedy zostaliśmy sami.

Spiorunowałam mnie wzrokiem, nie racząc ani jednym słowem. Po prostu ruszył do drzwi, za którymi czekał ma nas mężczyzna.
Wzięłam kilka głębszych oddechów i ruszyłam za nim.

- Czy są państwo już gotowi? - Zapytał mężczyzna. Nie wiem, czy słyszał naszą rozmowę, nawet jeśli tak, nie dał po sobie tego poznać.

- Jesteśmy. - Call był chłodny i zasadniczy. - Prowadź. - Wyminęłam go, kiedy zrobił mi miejsce. Mężczyzna wyrównał ze mną krok.

- Jak masz na imię? - Uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie.

- Noah. Jestem kierownikiem linii produkcyjnej.

- Miło mi cię poznać, jestem Julie. - Podałam mu dłoń. - Opowiesz mi trochę o tym, co tu robicie?

- Oczywiście. - Jak większość facetów, których znałam, uwielbiali czuć się potrzebni. Ten tu idący obok mnie niczym się nie różnił, widać było, że jest zaangażowany w to, co robi. Kiedy zaczął opowiadać nam o naszej fabryce, widać było u niego błysk w oku. Dokładnie jak miał Adam, kiedy opowiadał o samolotach. Widać, że było to jego pasją, nie tyle pracą.

- Zatrudniamy piętnaście tysięcy ludzi, którzy pracują na trzy zmiany. Nasz hangar posiada własny port lotniczy, centrum medyczne oraz straż pożarną.....

Weszliśmy do wielkiej hali produkcyjnej, gdzie stały dwa samoloty w jednej linii. Obok nich grupki ludzi.

- Samoloty składamy na miejscu, każda jego inna część do montażu, przyjeżdża do nas z fabryk z całej Europie. I tu zaczyna się problem, skrzydła nie zostały dostarczone na czas, wszystko inne stoi.

- A my tracimy miliony przez zastój. - Odparł gorzko Call.

- Rozumiem pańską irytację panie Taylor, samolotu są jak klocki, jeśli któregoś nie ma, wszystko inne jest niekompletne. Nic nie możemy w tej sytuacji zrobić.

- Absolutnie nie mamy do pana pretensji, staramy się po prostu zrozumieć, dlaczego od wczoraj wszystko stoi. Nie pozostaje nam nic innego, jak wybrnąć się do fabryki we Francji, rozumiem, że to stamtąd nie dotarły skrzydła.

- Dokładnie tak, jesteśmy z nimi, w stałym kontakcie robią, co mogą. Opóźnienie, nie zależy od nich, też nie dostali wszystkich części.

- Oczywiście. - Bogu ducha winny człowiek nie był niczemu winny, ale Call uwielbiał szukać sobie kozła ofiarnego. - Rozumiem.

- A ja nie i to sprawdzę! -  Skomentował ostro. Spojrzałam na niego, lekko zmieszana jego zachowaniem.

- Rozumiem, ma pan do tego, jak najbardziej prawo. - Facet nie dał się wyprowadzić z równowagi. Brawa dla niego.

Kiedy wyszliśmy z fabryki, samochód już na nas czekał. Pojechaliśmy prosto do hotelu. Po odebraniu kart do pokojów pojechaliśmy na nasze piętro windą. Call w ostatniej chwili wsiadł z nami do windy. Dlaczego mnie nie dziwiło, że ma pokój zaraz obok nas.

- Widzimy się na kolacji, pani prezes. - Sam pożegnał się ze mną bardzo oficjalnie, z wiadomego powodu.

- Tak do później. - Odpowiedziałam, przyłożyłam kartę do drzwi, po chwili usłyszałam piknięcie. Pchnęłam je do przodu, zajęłam się wkładaniem karty do czytnika, żeby uruchomić prąd. Kontem oka zobaczyłam Calla stojącego na korytarzu, naprzeciwko wejścia, do mojego pokoju.

- Co? - Zapytałam dość nieprzyjemnie.

- Nie mam pokoju.

Oj te jego skruszone minki, nie robiły na mnie wrażenia.

Niegrzeczna Pani Prezes 3Where stories live. Discover now