Cena zaufania

39 1 2
                                    

-Harry Potter, to Harry Potter, to na prawdę oni.

-Zakon jednak przetrwał!

-Moja mama. Ona tam...

-Cicho, dajcie im powiedzieć.

Wciąż słyszał te głosy. Nawet godzinę później, kiedy ledwie co zdążyli odpędzić się od większego niż początkowo myśleli tłumu. Siedząc na kanapie w dokładnej kopii salonu Gryfonów, Harry nie mógł przestać myśleć o pełnej radości i nadziei wrzawie jaką wywołało pojawienie się jego, Rona i Ginny w jednej z nieużywanych już sal, do której zaprowadził ich Neville. Cały czas odtwarzał sceny radości i mocy w których przed chwilą uczestniczył i wiedział, że powinien być tak samo podniesiony na duchu jak rodzeństwo Weasley. Tak samo gotowy do boju i zmotywowany, strzelający pomysłami na lewo i prawo w radosnym przekonaniu, że na pewno tym razem im się uda. Że jemu się uda. Bo przecież był Harry'm Potterem i miał uratować ich wszystkich. 

Słyszał to w ich słowach i widział w błyszczących w podekscytowaniu oczach, kiedy ogłaszali plany, stojąc na obdrapanej ławce w dawnej salce do nauki wróżbiarstwa. Wśród rozbitych kul i zakurzonych kosturów mówił o rzeczach, które powinny napawać go dumą. 

A jednak nie napawały. 

Wierzył w ich plan a jednak nie potrafił pokazać zaangażowania tak jak kiedyś. Wtedy, kiedy jeszcze myślał, że sam ocali świat czarodziejów mówiłby te słowa z taką pewnością, że Ron wcale nie musiałby wcinać mu się w zdanie wznosząc radosne okrzyki, a Ginny nie patrzyłaby na niego z niepokojem. Tyle, że on nie był już Wybrańcem, który chciał robić wszystko sam. Nie był tym, który odmawiał pomocy nawet najbliższych przyjaciół. Był tym który jej potrzebował i czasem, nawet kiedy ją miał okazywało się, że i to nie wystarczało. Kolejna bitwa o której tylko słyszał owocowała w następną drewnianą trumnę spuszczoną w dół, a on sam znów wykreślał z głowy imię kolejnej osoby którą miał ochronić przed złem. Lista ta jednak zmieniała się diametralnie, a jego wcześniejsze wyobrażenia o wojnie zderzyły się ze ścianą wątpliwości, kiedy okazało się, że nic nie idzie po ich myśli. Nie mają horkruksów, część ich sprzymierzeńców nie żyje, a śmierciożercy wciąż atakują. A on, Chłopiec, Który Przeżył, Wybraniec i owiany wielką sławą Harry Potter siedział w Pokoju Życzeń popijając dawno wystygniętą herbatę.

-McGonnagal uważa, że powinniśmy poczekać.

Wyrzuciła z siebie siedząca na szerokim, bordowym fotelu brunetka, uważnie wpatrując się w całą ich trójkę. Ginny, dotychczas prowadząca cichą rozmowę z bratem, uniosła zaskoczona głowę. 

-Jak to poczekać? Na co mamy czekać?

-Na posiłki.

-Proszę powiedz mi, że masz na myśli obiad...-mruknął Ron, przeczesując dłonią włosy.-Jakich niby posiłków ona oczekuje?

Gryfonka jednak wzruszyła ramionami i nieco się zgarbiła. Wróciła dopiero niedawno i od razu powiedziała im, że musi chwilę pomyśleć, więc jej nie naciskali. Jednak Harry nie przypuszczałby, że wróciła właśnie z takimi wiadomościami. 

-Hermiona, co ona dokładnie powiedziała?-spytał pochylając się nie znacznie i opierając łokcie na kolanach. 

Kręconowłosa na moment zacisnęła zęby, po czym opowiedziała im o przebiegu rozmowy z profesor transmutacji. Nikt z ich pozostałej trójki nie krył zaskoczenia, jednak o dziwo, żadne z nich nie zdecydowało się również na komentarz od razu. Przez chwilę w pomieszczeniu zagościła nieznośna cisza, którą w końcu przerwała sama Hermiona.

-Nie sądzę, że nie mamy racji. Chyba sęk w tym, że ona też ją ma. 

Ron zmarszczył brwi i odchrząknął.

Dramione-WojnaWhere stories live. Discover now