3.

587 14 5
                                    

SHANE

Gdy Hailie wypowiedziała inicjały blond włosej istoty, którą mój bliźniak niestety pokochał coś we mnie pękło. Rozpłakałem się jeszcze bardziej. Głupi, miałem nadzieję, że ten rozdział jest już za nim. Dalej nie wiedziałem, co on w niej widział, ale byłem jej wdzięczny za to, że uratowała Tony'ego.

— Kto? — Zapytał Dylan.

— H. C. to Harley Cullen niegdyś najlepsza i jedyna przyjaciółka Tony'ego, która pomogła mu się pozbierać i poznać wartości życia po jego próbie samobójczej. — Wyjaśniłem, przecierając rękoma trochę obolałe oczy.

— Tony miał próbę samobójczą? — Cichy i podłamany głos dotarł do moich uszu z tylniego siedzenia. Wtedy sobie przypomniałem, że przecież tylko ja, Will i Tony o tym wiemy. Dylan patrzył na mnie bez emocji.

— Patrz na drogę, bo zaraz my wylądujemy obok Tony'ego i pewnie za niedługo Will'a. — Odparłem, odwracając od niego wzrok.

— Will'a? Co z nim? — Wiedziałem, że powiedziałem za dużo. Ale jak już zacząłem, to musiałem skończyć.

— Jeżeli zaraz się tam nie zjawimy, to wyląduje na łóżku obok Tony'ego po wypaleniu całej paczki papierosów. — Wyznałem, opierając się o szybę.

— Will pali? — Zdziwił się Dylan.

— Od trzech lat, ale tylko wtedy, gdy jest źle. Zdenerwuje się, zmartwi albo załamie. — Szybkie i niedokładne wyjaśnienia płynęły z moich ust. Wypowiadałem to, co ślina przyniosła mi na język.

Z kieszeni wyjąłem telefon, żeby zadzwonić do Will'a. Szybko wybrałem jego numer, przyłożyłem telefon do ucha i czekałem. Czekałem, czekałem i się nie doczekałem. Spróbowałem jeszcze dwa razy aż w końcu ktoś odebrał. Jednak nie był to mój brat.

— Słucham? — Odezwał się damski głos.

— Mógłbym prosić William'a? — Zapytałem z grzeczności.

— Oczywiście, już go daje. — Odpowiedziała. Słyszałem przekładanie telefonu.

— Shane? — Tym razem odezwał się mój brat.

— Will, gdzie jesteś? — Coraz bardziej się bałem.

— W szpitalu z Tony'm. — Odparł bez emocji.

— Dlaczego nie odbierałeś?

— Zostawiłem telefon na sali, a poszedłem do toalety, gdy się tak dobijałeś bardzo miła pani, która przyszła do Tony'ego odebrała. — Wyjaśnił.

— Okej, zaraz będziemy. Wszystko okej? — Musiałem wiedzieć czy z moim starszym bratem w porządku.

— Tak, jak na razie jest git. Jeszcze do mnie nie dotarło. — Zaśmiał się nerwowo.

— Już jesteśmy. — Odpowiedziałem wyraźnie poddenerwowany zachowaniem Will'a. Rozłączyłem się widząc, że Dylan wjeżdża na parking szpitalny.

Szybko wysiadłem i poczekałem na Hailie. Gdy zabrała dwie torby, jedną wziął Dylan, bo drugiej nie chciała oddać. Dostałem wiadomość od brata, w której sali leżał mój bliźniak. Trochę zajęło nam, żeby znaleźć pomieszczenie. W końcu stanęliśmy przed odpowiednimi drzwiami i nie pewnie je otworzyłem.

Na łóżku leżał Tony podpięty do różnych urządzeń bez koszulki. Cały blady ledwo oddychał. Obok niego był fotel, na którym siedziała starsza kobieta, trzymając go za rękę. Trochę dalej była kanapa, którą zajmował Will, ale aktualnie nie było go w pomieszczeniu. Jak na zawołanie obok nas przeszedł wspomniany wcześniej brat.

— Dziękuję Amelia, że z nim siedzisz to bardzo miłe z twojej strony. — Powiedział Will stając obok kobiety.

— Nie ma problemu. W końcu młody Monet potrzebuje pomocy, a skoro moja wnuczka nie jest wstanie się tym zająć, robię to, żeby chociaż trochę uśmierzyć jego ból. — Odpowiedziała gładząc dłoń mojego bliźniaka.

Popatrzyła na Tony'ego z lekkim, ledwo widocznym uśmiechem. Oczy jej się zaszkliły, a ból w nich dawał po sobie znać. Spojrzała niepewnie na Will'a, po czym powoli wstała.

— Zostawię was samych. — Położyła rękę na ramieniu mojego brata. — Jesteście tacy młodzi, mieliście do czynienia z tym wszystkim, co się działo, a nadal nie możecie pojąć o co chodzi w szacunku i pomocy. Tego próbowałam go uczyć. — Poklepała jego ramię i ruszyła w naszą stronę. Odsunęliśmy się, żeby mogła przejść przez drzwi, które za sobą zamknęła.

Staliśmy w ciszy. We trójkę wpatrywaliśmy się w Will'a, a on w Tony'ego. Po chwili usiadł na miejscu Amelii i złapał dłoń, którą trzymała wcześniej kobieta. Spojrzał na nas. Od razu zrozumiałem o co chodzi, więc wziąłem Dylan'a i Hailie na korytarz. Moje rodzeństwo poszło do kawiarenki za to ja usiadłem na krześle tak, że mogłem słyszeć co robi William.

— Słyszałeś Tony? Jesteś taki młody. Pamiętasz, że mówienie do osób w śpiączce może pomóc? Jak się o tym dowiedziałeś, nie odchodziłeś od łóżka Harley ani na chwilę. — Zaśmiał się lekko, kilka łez spłynęło po moim policzku. — Ale chyba masz rację. Harley w końcu się wybudziła i to dzięki tobie. Była to przysługa, ale jednak się do siebie przywiązaliście. Zabrałeś ją na wspinaczkę, kupiłeś kwiaty, pomagałeś, gdy była chora. Amelia mi to opowiedziała i chyba już wiem skąd wziąłeś, że mówienie do osób pogrążonych w śnie pomaga. — Znowu się zaśmiał. — Mówiła do nas obu i się nie bała ani nie wstydziła. Tak samo jak ty do nagrobku Harley. — Przez śmiech wyrwał się szloch. Słyszałem jak płakał.

Nie wytrzymałem, nie mogłem tego słuchać, więc wszedłem do sali. Will chyba tego nie zauważył, bo ciągle patrzył na Tony'ego. Podszedłem do niego niepewnie i go objąłem. Od razu się we mnie wtulił. To co mówił było piękne, ale bolesne.

— Może pogadamy z Tony'm razem? — Zaproponowałem. Spojrzał na mnie zawstydzony, a ja tylko się uśmiechnąłem i zająłem miejsce obok niego.

— Niby minęło kilka godzin, a mi brakuje jego komentarzy, złośliwości, kłótni i głupiego gadania o tym, co robił z Amelią. — Szepnął w moją stronę. — To głupie. Niby ciągle mówię, żeby się zamknął i sądziłem, że chwila spokoju zrobi mi dobrze, lecz się myliłem. Ta chwila trwa za długo, a ja już nie mogę słuchać tej ciszy to dla mnie za dużo. Dla Vincent'a także. Siedzi w pokoju Tony'ego odkąd go zabrali.

— Chcesz, żeby tu był? — Zapytałem. Patrzył na mnie pytająco. — Vince?

— Mhm — mruknął, kiwając głowę i zaciskając usta w cienką linię. Bolało go to. Widziałem. Słyszałem. Czułem.

Drzwi się otworzyły, a przez nie weszło nasze rodzeństwo. Wyglądali trochę lepiej, ale nadal źle. Chociaż ja z Will'em jeszcze gorzej. Hailie usiadła po drugiej stronie łóżka, a Dylan położył się na kanapie. Siedzieliśmy w ciszy i każdy starał się zapanować nad sobą na swój sposób. W końcu odważyłem się otworzyć usta, żeby wypowiedzieć proste pytanie.

— Dlaczego? — Miało to brzmieć inaczej, ale mój szloch, którego nie udało mi się powstrzymać, mi przerwał.

Nie rozumiem tego. Taki Vincent czy Tony nigdy nie płaczą. Albo ja ich po prostu nie widziałem wtedy, a ja, Hailie i Dylan, to szkoda gadać. Za to nie wiem co z Will'em. Bo niby płacze, a nigdy tego nie widać. Płakałem coraz bardziej, nie mogłem przestać. Czułem rękę na moich plecach, i że ktoś mnie przytula, ale nie wiem kto, bo miałem zamknięte oczy. Myślałem, że to Hailie, ale to chyba jednak nie ona.

Jakaś moja część umarła wraz z Tony'm. To chyba moja odwaga i powagą. Obudź się, bracie.



Losy Tony'ego - Rodzina Monet Where stories live. Discover now