5.

554 13 5
                                    

DYLAN

Nawet nie zauważyłem, kiedy Will opuścił willę. Cały czas grałem i nie zwracałem uwagi na otoczenie poza Hailie. Może dlatego, że siedziała na fotelu obok, i gdy tylko skierowałem wzrok w bok ekranu telewizora, widziałem ją. W pewnym momencie mój telefon się zaświecił i zaczął wibrować. Zatrzymałem rozgrywkę, po czym niechętnie odebrałem połączenie.

- Czego? - Rzuciłem. Nie miałem teraz ochoty na rozmowy.

- Weź Hailie i przyjedź do szpitala. - Powiedział Shane. Nie płakał, był wesoły.

- Bo? - Zmarszczyłem brwi.

- Bo ja tak każe - odezwał się lodowaty głos po drugiej stronie. - Poza tym chcielibyście porozmawiać ze swoim bratem, czyż nie?

- Którym? - Zapytałem zdziwiony. W ciągu dwóch godzin Tony by się nie obudził. Kiedy mieliśmy wracać dwóch bliźniaków było jak martwi, a Will wyglądał trochę jak żywy trup, jednak po wypiciu kawy automatycznie się zmienił. Jakby, kurwa, przeszedł transformację i dopiero wstał.

- Ze mną - Tym razem odezwał się dość cichy i słaby głos.

- Tony?! - Wykrzyczałem gwałtownie wstając z kanapy.

- Nie musisz przyjeżdżać i tak chce tylko Hailie, żeby tu była. - Wyjaśnił. Mnie zamurowało, mój brat wolał siostrę bardziej niż mnie. Zabolało, ale od razu to olałem.

- Zaraz będziemy - rozłączyłem się.

- Co się stało? - Zapytała Hailie, która podczas mojej rozmowy zdążyła odłożyć książkę i wyłączyć grę.

- Pakuj się do samochodu. Tony chce z tobą pogadać. - Powiedziałem, po czym pognałem po kluczyki do pokoju. Jeszcze wziąłem jakiegoś tosta z kuchni, bo byłem bardzo głodny.

Większość drogi byłem cicho i zatopiłem się we własnych myślach. Tak mocno zacisnąłem dłonie na kierownicy, że opuszki palców stały się białe. Nie zwracałem na to uwagi, ale poluzowałem trochę uścisk, ponieważ zabolały mnie ręce. Wzrok miałem na drodze, lecz myślami byłem daleko. Starałem się nie wybuchnąć i być spokojny, ale to mi nie wychodziło. Chciałem wyrzucić wszystko z siebie, więc postanowiłem coś głupiego, co było mi potrzebne. Odstawię Hailie do szpitala i zaprowadzę ją do sali, zostawię samochód pod szpitalem, a sam pójdę na spacer do parku niedaleko stąd.

Jak postanowiłem tak zrobiłem. Powiedziałem siostrze, że idę się przewietrzyć i opuściłem szpital. Nie mijałem żadnego z braci oraz nikt niczego ode mnie nie chciał. Szło mi to na rękę do czasu, kiedy zaczęło się robić ciemno, a moja komórka mogła w każdej chwili wybuchnąć przez ciągłe połączenia, wiadomości czy inne powiadomienia. Fakt, wyciszyłem urządzenie aż w końcu je całkowicie wyłączyłem. Na szczęście miałem zegarek, więc wiedziałem, która godzina. Nie wiem ile już tam siedziałem, ale wystarczająco długo, bo zdążyło się ściemnić, a ja miałem zwidy.

Jakieś słabe światła zbliżały się do mnie, a po chwili okazało się, że była to ta sama kobieta, która siedziała wcześniej przy Tony'm. Usiadła obok mnie i chwilę zastanawiała się, co powiedzieć.

- Dlaczego siedzisz tutaj sam? - Zapytała nie patrząc na mnie.

- Nie wiem. Chciałem odpocząć i jakoś straciłem poczucie czasu. - Odpowiedziałem.

- Powinieneś wracać. Twoi bracia wariują, a ja nie jestem w stanie ich uspokoić, co prawda Tony mi pomaga, ale jednak ciągle wymyślają jakieś czarne scenariusze z tobą w roli głównej. Hailie zasnęła przez zmęczenie od ciągłego płaczu, Tony ją przytula i uspokaja Shane'a, Will radzi sobie sam, a Vincent... To inna bajka, nie na moje nerwy. - Wyjaśniła. Cały czas patrzyłem na nią z zaciekawieniem. - Chodzi tylko o ciebie Dylan.

To w jaki sposób zaakcentowała moje imię było straszne. Tak oschle i z takim wyrzutem jakby była na mnie o coś zła. Ja tej kobiety nawet nie znam raz ją na oczy widziałem w szpitalu, a teraz... nawet nie wiem jak to nazwać. Mam, co do niej mieszane uczucia, tak jak reszta mojego rodzeństwa poza Will'em i Tony'm, nawet nie wiem czy Vince o tym wie.

- Nie wrócę tam. - Warknąłem.

- Ponieważ? - Rzuciła równie oschle i wrednie, co ja.

- Nie obchodzi mnie, co sądzą moi bracie. Niech mnie nie szukają. - Powiedziałem z wielką odrazą, nawet nie wiem skąd.

- To za późno. - Zaśmiała się. Spojrzała gdzieś za mnie. - Jest twój. - Rzuciła z chytrym uśmiechem, po czym wstała, a jej miejsce zajął Will w towarzystwie ochroniarzy.

- Czyli rodzina nie ważna, tak? - Zapytał z pogardą. - Grabisz sobie, Dylan.

- Ale ja nie rozumiem, co się właśnie, kurwa, stało. - Zawołałem.

- O tym porozmawiasz z Vincent'em. Panowie. - Poprosił ochroniarzy, którzy po chwili prowadzili mnie do samochodu. Trzymali moje ciało tak mocno, że czułem jak robią się siniaki i w sumie, to na nic nie zwracałem uwagi przez ten cholerny ból.

- Jeżeli będziesz się rzucać inaczej pogadamy, Dylan. - Powiedział jeden z ochroniarzy. Dziwne, że nie użył "Panie Monet" tylko "Dylan".

- Ty nie jesteś Monet. - Jeden z tyłu odpowiedział jakby słyszał moje myśli. To było trochę przerażające. Co jeżeli serio czyta w myślach?

- Nie, to jest niedorzeczne, nie czytam w myślach. - Znowu to zrobił. Kurwa mać.

Wrzucili mnie do Vana. Po chwili pojawił się Vincent. Uderzył mnie i to nie z otwartej ręki jak to miał w zwyczaju tylko z pięści.

— Wasza kolej, panowie — machnął ręką po czym odszedł.

Kilku weszło do środka zaczęli okładać mnie pięściami. Zobaczyłem lśniący kastet w ręce jednego z nich. Wtedy wiedziałem, że to już koniec.

Nie jestem Monet.

Wiem, że rozdział powinien pojawić się już kilka dni wstecz, ale małe problemy techniczne spowodowane załamaniem pogody przez co zostałam pozbawiona prądu, w tym nie pomagały. Przepraszam, że taki krótki i dopiero teraz, ale trochę nie chciało mi się już pisać, a też nie chciałam wam przedłużać jeszcze tego czekania i nie wiem czy znowu nie przyszłaby w tym czasie burza.

Losy Tony'ego - Rodzina Monet Where stories live. Discover now