— I ja wtedy mówię, żeby spierdalała, a ona mi mówi „chyba ty". No i, dobra, trochę mnie tym zirytowała. W końcu to moja młodsza kuzynka, a nasze geny zobowiązują do tego, by wymyślać pociski wyższej klasy. No i mogło tak całkowicie przypadkiem wyjść, że wziąłem płyn do czyszczenia szyb i jej psiknąłem tym w twarz — opowiedział Louis, trzymając telefon pod takim kątem, że wszyscy widzieliśmy jego kilka podbródków. No i dziurki od nosa, w tym kilka glutów.
— I jak to się skończyło? — zapytałam zaciekawiona, siedząc przy biurku i robiąc zadania z algebry. Nic z tego nie rozumiałam, ale nie była to dla mnie żadna nowość.
— W sumie to nijak. Na kilka minut straciła wzrok i rodzice musieli zawieźć ją na pogotowie, ale tak ogólnie to było całkiem spoko — powiedział, gdzieś idąc. Wnioskując po odgłosach, to do kuchni. — Noż kurwa. Ktoś mi wpierdolił moją sałatkę z kurczakiem.
Cały sobotni poranek spędziłam wyjątkowo produktywnie. Po zjedzeniu śniadania razem z mamą urządziłam sobie minispa, które miało za zadanie mnie rozluźnić. Już w nocy czułam dziwne napięcie, którego źródło było mi doskonale znane.
Po udzieleniu zgody Victorowi i wysłaniu mu mojego adresu ogarnęła mnie ochota na skok przez okno. Dopiero po fakcie dokonanym dotarło do mnie, jak bardzo głupie to było. Przecież ja go nie znałam! Nie wiedziałam o nim absolutnie nic, ani kim byli jego rodzice, ani gdzie mieszkał. Równie dobrze mógł mnie gdzieś wywieźć, zabić i zakopać w jakimś opustoszałym miejscu. Po wielu dekadach jakieś równie inteligentne dzieciaki co ja odnalazłyby moje zwłoki, a mój los stałby się kolejnym symbolem Nowego Jorku.
Trochę odpłynęłam, fakt, ale z trudem przychodziło mi spokojne podejście do tego wyjścia.
Napięcie te nie zeszło ze mnie nawet w trakcie dnia. Nie pomagało nic. Ani rozwiązywanie zadań domowych, ani czytanie książki. Nawet rozmowy przez kamerkę z moimi przyjaciółmi nie pozwalały mi na wyparcie tej dziwnej świadomości. Trudno było mi określić, dlaczego, ale przeczuwałam, jakby miało wydarzyć się coś złego.
— A czy przypadkiem to Oliver nie zjadł ci jej, gdy u ciebie byliśmy? — zapytała Rose, która coś robiła, gdyż kamera pokazywała jedynie biały sufit jej pokoju.
— Ty kurwo głupia! — wrzasnął, z impetem zatrzaskując drzwi lodówki.
— Ojej ojej, wielki mi rzeczy — przewrócił oczami Jenkins, jakby nic się nie wydarzyło. — Już się tak nie denerwuj, złość piękności szkodzi. Chociaż w sumie ci nic nie grozi.
Parsknęłam cichym śmiechem, idąc w stronę swojej szafy. Była czternasta i chociaż z pozoru miałam jeszcze sporo czasu, wolałam już zacząć przygotowywania. Aktualnie na mój ubiór składał się biały sportowy stanik oraz szare dresy, a nie było nawet takiej możliwości, abym pokazała się w takim wydaniu Victorowi. Musiałam wybrać coś subtelniejszego i w moim stylu.
— Pudrowy róż czy lawendowy? — zapytałam, szperając między wieszakami.
— Co to lawendowy? — spytał zdziwiony Oliver.
— Co to pudrowy róż? — zawtórował mu Harris.
— Lawendowy! — krzyknęła Rose, której czoło wyszło na pierwszy kadr, gdy wreszcie chwyciła telefon.
— Zdecydowanie biel — pokiwałam głową, szukając odpowiedniej kreacji, która zrodziła się w mojej głowie.
Kiedy po żmudnych minutach poszukiwań udało mi się ją odnaleźć w stosie ubrań, odłożyłam starannie materiał na łóżko. Jako pierwsze za cel obrałam sobie zrobienie makijażu, bo nie darowałabym sobie, gdybym się ubrudziła.
CZYTASZ
Laleczka
RomanceCora Collins przez siedemnaście lat prowadziła względnie idealne życie. Żyjąc w świecie wykreowanym przez swoją matkę, pełniła rolę pięknej, wystawnej lalki, którą każdy mógł oglądać, ale nigdy nie dotknąć. Zawsze ubrana w delikatne sukienki i pięk...