Zimno. To czułam, kiedy zapłakana weszłam do swojego mieszkania.
Wybiegnięcie na mróz w samej sukience i nieprzystosowanych do śniegu butach nie było niczym błyskotliwym. Moja skóra po zaledwie kilku minutach biegu stała się czerwona, a kończyny tak zdrętwiałe, że samo poruszenie nimi skutkowało niemiłosiernym bólem.
A mimo to i tak biegłam. Płakałam. Prosiłam, żeby słowa Matildy wcale nie okazały się prawdą.
Nie wiem, jak by to się skończyło, gdyby nie jakiś taksówkarz, który właśnie kończył pracę. Widząc mnie całą zapłakaną i zmarzniętą, specjalnie zboczył z trasy, aby odwieźć mnie bezpiecznie do domu. W czasie całej drogi pytał wielokrotnie, czy nie wolałabym zadzwonić po policję bądź kogoś znajomego, ale za każdym razem odmawiałam.
Nie chcąc wchodzić przez okno w sukience, zdecydowałam się na posłużenie się kluczem ukrytym pod wycieraczką.
Była dokładnie szósta nad ranem, kiedy w zniszczonej kreacji, z potarganymi włosami i rozmazanym makijażem weszłam do domu. A przy tym nie miałam przy sobie niczego. Ani telefonu, ani plecaka ze swoimi rzeczami, ani serca. Wszystko zostawiłam w tamtym przeklętym hotelu.
Czułam się tragicznie zarówno psychicznie jak i fizycznie. Zmęczona tak bardzo, że samo spojrzenie na korytarz prowadzący do mojego pokoju skutkowało kolejnym napadem płaczu. Byłam taka wyczerpana, że sama wizja dalszego ruchu wywoływała we mnie niewytłumaczalną rozpacz.
Chciałam jedynie położyć się w łóżku i zapomnieć, że kiedykolwiek leżałam w nim z człowiekiem, którego pokochałam. Chciałam przytulić się do mamy. Przyznać jej rację, powiedzieć, że byłam głupia. Że głupia dałam się zwieść pięknym słowom oraz szczypcie troski.
Sądziłam, że tego dnia nic gorszego niż doszczętnie zrujnowane serce nie może mnie spotkać.
A wystarczyło mi wejść do pokoju, by zrozumieć, jak naiwna potrafiłam być.
— Masz mi coś do powiedzenia?
Otulona swoim ukochanym szlafrokiem mama siedziała na moim łóżku. Jej głos zabrzmiał obco, zimno, jakby mówiła właśnie do kogoś, kogo darzyła szczerą niechęcią. Wzroku jednak skierowanego nie miała na mnie, a na swoje dłonie, w których spoczywała pozytywka od Gabriela.
Po tym, jak wróciłam do domu z nieszczęsnego wyjazdu, schowałam ją w jednej z szuflad. Czasem, gdy nie potrafiłam w nocy zasnąć przez dręczące koszmary, otwierałam ją, aby ujrzeć śliczną porcelanową baletnicę. Lubiłam w ciężkich dla siebie chwilach słuchać melodii Jeziora Łabędziego, bo nie kojarzyła mi się już wyłącznie z tańcem, a z nim. A to właśnie przy nim przecież czułam się najlepiej.
Wyjmowałam ją tylko i wyłącznie w nocy, gdy pewność miałam, że mama śpi. Nie potrafiłam więc zrozumieć, jakim cudem tu siedziała i trzymała ją w rękach, niczym swój najcenniejszy skarb.
— Mamo... — załkałam, pragnąc jedynie odrobiny zrozumienia oraz ciepła.
Ale ona mnie zrozumieć wcale nie chciała. Była zimna.
— Czy ty zdajesz sobie sprawę, jak się poczułam, gdy zauważyłam, że moje dziecko w środku nocy ucieka z domu? — zapytała spokojnie, choć nie oszczędzała na jadzie w głosie. Wreszcie także podniosła na mnie wzrok. — I co ty niby masz na sobie?! Gdzie byłaś?!
Jak w transie pokręciłam głową. Ja nie chciałam mówić. Nie chciałam czuć na swoim ciele jej osądzającego spojrzenia czy słyszeć wypływającego z ust rozczarowania. Nie chciałam, aby była moim wrogiem, podczas gdy teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam mamy. Kochającej mamy.
CZYTASZ
Laleczka
RomanceCora Collins przez siedemnaście lat prowadziła względnie idealne życie. Żyjąc w świecie wykreowanym przez swoją matkę, pełniła rolę pięknej, wystawnej lalki, którą każdy mógł oglądać, ale nigdy nie dotknąć. Zawsze ubrana w delikatne sukienki i pięk...