• Rozdział siódmy •

24 5 43
                                    

ASTRO

Gdy lecisz na smoku, nigdy nie zapomnij o dwóch rzeczach: goglach domowej roboty i zatyczkach do uszu – tak doradziłby każdemu Astro. Oczywiście gdyby ludzie mieli w zwyczaju ujeżdżać smoki.

Zimne powietrze uderzało go w twarz, gdy na grzbiecie Onyx przemierzał przestworza.

To nie była już pierwsza z ich prób lotu. Pierwszy raz wzbili się razem w niebo, gdy Onyx uznała to za dobrą zabawę. Wtedy Astro zrozumiał kilka rzeczy. Punkt pierwszy: smoczyca była wystarczająco duża i silna, by przenieść nawet dwóch takich jak on. Punkt drugi: potrzebował jakichś pasów, siodła i wodzy, żeby ujść z życiem. Punkt trzeci: gogle, szalik i zatyczki do uszu były niezbędne.

Nie potrzebował wodzy, żeby pokierować młodą smoczycą – plan B jest jednak zawsze planem mile widzianym. Pochylił się nad podopieczną i dotknął dłonią jej karku.

– Teraz w górę – powiedział. – Zobaczymy, jak ci idzie na większej wysokości.

Onyx parsknęła podekscytowana i stawiła czoła wyzwaniu. Wkrótce razem ze swoim opiekunem unosiła się ponad chmurami.

Astro uniósł głowę i się uśmiechnął. Nie byłby w stanie żyć z dala od nieba pełnego gwiazd. Czy istniało coś równie pięknego?

Przymknął na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą.

Czasem szczerze liczył, że spadające gwiazdy w rzeczywistości trwale znikały z gwiazdozbiorów, by odrodzić się na nowo. Gdyby to była prawda, chciałaby powrócić jako smok.

Uniósł powieki i spojrzał w dół. Biały puch chmur przypominał mu bitą śmietanę, a to skojarzenie znacznie zaostrzyło jego apetyt na słodycze, które już dawno się skończyły. Na szczęście chmury wkrótce się przerzedziły, a w dole widoczna była... pustka. Nazwa ,,Smocze Pustkowie" nie była przypadkowa. Dla ludzi ta ziemia była martwa. Nie rosło tam nic – a przynajmniej tak mógł pomyśleć ktoś, kto nie wiedział o rozwijających się pod ziemią roślinach. Nie wybijały na powierzchnię, jednak smoki doskonale je wyczuwały. Astro szybko się przekonał, że bulwy wielkości dużej kobaltowej dyni były tak gęsto rozmieszczone, że nic dziwnego, iż smoki nie głodowały – biorąc również pod uwagę ich niewielkie jak na tak olbrzymią masę zapotrzebowanie na pożywienie. Choć dla człowieka nie były jadalne, co wydawało mu się dziwne. W końcu wszystko wskazywało na to, że są to warzywa! Kiedyś nawet by nie podejrzewał, że smoki mogą być niemal wegetarianami.

– Gotowa na kolejną próbę? – zapytał Astro. Smoczy Mag nie musiał się obawiać, że Onyx nie usłyszy lub nie zrozumie go, kiedy znajdował się tak blisko niej.

Onyx wydała z siebie odgłos na pograniczu słodkiego piśnięcia i warknięcia.

– Dobrze, to teraz zostaw mnie na tej górze i wróć do Gema i Ruby. Zobaczymy, czy usłyszysz mnie z daleka. Jeśli długo nie dam ci znaku, wróć po mnie.

Młoda smoczyca zrobiła o co prosił. Zostawiła go na szczycie góry, po czym odleciała, liznąwszy go w twarz na pożegnanie. Włosy Astro stanęły dęba, upodabniając go do zwariowanego dmuchawca.

Usiadł na skalnej powierzchni i ściągnął z szyi aksamitny szalik. Był niesamowicie miękki w dotyku – z wyjątkiem osmalonego końca. Niestety nie pachniał już jak jego właścicielka.

Astro westchnął i przyłożył materiał do nosa, jakby liczył, że wyczuje tam choć ślad zapachu perfum królowej. Znalazł tam jedynie swąd dymu. Ponownie westchnął i porzucił dalsze próby.

Czasem nie potrafił powstrzymać płaczu. Tęsknił za Luną tak bardzo, że łamało mu się serce. A przecież nie minęło wcale tak wiele czasu... Dla niego była to jednak wieczność. To, że mógł zobaczyć ją z daleka, było niczym błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Gdyby mógł bez przeszkód się do niej zbliżyć, zadbać o nią... Przecież powinien przy niej być. W zdrowiu i w chorobie.

Kroniki Lumeny: Księga druga • SłońceDonde viven las historias. Descúbrelo ahora