• Rozdział trzydziesty piąty •

27 6 41
                                    

ASTRO

Gdy Luna po raz pierwszy zobaczyła Onyx, sparaliżował ją strach.

– Astro... – wydukała z trudem. – J-ja nie dam rady.

Astro przerwał wówczas witanie się z młodą smoczycą, która była tak stęskniona za swoim opiekunem, jakby opuścił ją na co najmniej kilka lat.

– Dasz radę – spróbował dodać jej otuchy. – Uwierz mi, że nie stanie ci się żadna krzywda. Onyx to najmniej groźny smok, jakiego w życiu spotkałem.

Luna nie była przekonana i w żaden sposób nie pomogło to, że ciekawska smoczyca postanowiła zapoznać się z królową. Dziewczyna za nic nie zamierzała pozwolić się obwąchać, a już na pewno nie polizać po twarzy.

Wyruszenie więc zajęło więcej czasu, niż Astro zakładał. W końcu jednak Luna zdołała nabrać na tyle zaufania do wychowanki czarodzieja, że zgodziła się na niej polecieć do domu. Najbliższe dni spędziła umoszczona za Smoczym Magiem, wtulona w jego plecy, jakby był jej ostatnią deską ratunku. Miała zamknięte oczy, a głowę owinęła szczelnie materiałem. W torbie zabranej z jaskini przez Onyx nie było więcej par ochronnych akcesoriów, których Astro potrzebował, by móc w trakcie lotu kierować smoczycą. W torbie znajdowały się jedynie rzeczy, które spakował tam czarodziej – w tym siodło.

Oczywiście jego podopieczna wiedziała, gdzie znajduje się jej dom, jednak zdarzało się, że wzlatywała zbyt wysoko, lub zbyt nisko, gdzie z łatwością mógłby trafić ją nieprzyjaciel, gdyby na takowego w czasie drogi natrafili. Astro musiał więc być czujny przez cały czas, by nie tylko kierować Onyx, ale też pilnować, by nie leciała zbyt szybko. Choć chciał prędko znaleźć się w Lumenie, zbyt duża prędkość była niebezpieczna dla niego i Luny.

Podróż była męcząca, a postoje konieczne, by cała trójka mogła się przespać. Onyx nie przejawiała żadnych oznak strachu przed potencjalnym niebezpieczeństwem; niestraszna była jej także siła Słońca, którego promienie sprawiały, że jej łuski mieniły się tysiącem odcieni. I choć trzykrotnie zdarzyło im się minąć w dole stacjonujące oddziały wojsk, nie zostali zaatakowani. Być może drobna ze względu na swój wiek smoczyca była wystarczająco przerażająca zarówno dla słonecznych, jak i dla księżycowych.

Gdy pierwszy raz od dawna zobaczył gwiazdy, Astro poczuł, że nareszcie jest w domu.

– Lu! – zawołał do dziewczyny, by ta na pewno go usłyszała. – Spójrz w górę!

Onyx zwolniła lot, a Luna uniosła powieki. W jej oczach zaszkliły się łzy.

– Gwiazdy – powiedziała wzruszona. – Tęskniłam za nimi.

Astro uśmiechnął się, czując przyjemne ciepło rozlewające się w piersi. Był szczęśliwy, że jego ukochana wreszcie była bezpieczna.

Astro uśmiechnął się, czując przyjemne ciepło rozlewające się w piersi. Był szczęśliwy, że jego ukochana wreszcie była bezpieczna. A przynajmniej w teorii...

Gdy poprzedniej nocy kontaktował się z Noxem, ten mówił tak nieskładnie, że Astro nie był już pewien, czy to, co powiedział, można uznać za rzetelną informację. W końcu jego szwagier twierdził, że wojna się skończyła, jednak czarodziej nie miał pojęcia, co mogło się do tego przyczynić. A oprócz tego Astro nie mógł mieć pewności, że gdy Luna powróci na tron, nie utworzy się przeciwko niej opozycja zdolna wywrzeć na niej nacisk, skoro nie miała przy sobie żadnego doradcy, ani nawet strażniczki. Z każdej strony mogło czyhać na nią niebezpieczeństwo, a on nie mógł jej przed nim ochronić... Czy może mógł?

Astro przerwał te rozmyślania, gdy Onyx wylądowała przed wejściem do jaskini.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała zdezorientowana Lunaris, rozglądając się po skalistych zboczach wokół niej. – Myślałam, że wracamy do Lumeny.

Kroniki Lumeny: Księga druga • SłońceDonde viven las historias. Descúbrelo ahora