• Rozdział ósmy •

26 7 53
                                    

LUNA

Czasem nie mogła przestać się zastanawiać, dlaczego, biorąc pod uwagę współczesną technologię i wsparcie magii, podróż nie mogła trwać krócej. Niestety nic nie była w stanie poradzić na dwa tygodnie, które upłynęły na monotonnej przeprawie przez piaszczyste wydmy.

Gdy jeszcze niedawno ostrożnie wyglądała przez przyciemnioną szybę, nie mogła zaprzeczyć, że pustynny krajobraz miał swój urok – szczególnie gdy Słońce zachodziło, a barwy jasnego nieba ulegały zmianie. Każdego dnia zachód przybierał nowe kolory, jakby słoneczne bóstwo samodzielnie malowało nieboskłon dzień w dzień.

To wszystko było tak zupełnie różne od znanej jej Lumeny. Minęło kilka lat, odkąd była w Solaris po raz pierwszy i zdążyła zapomnieć, jak barwne czasem potrafiło być to królestwo. I jaki upalny był jego klimat. Przyzwyczajona do znacznie niższych temperatur Lunaris z trudem wytrzymywała gorąco. O ile proste było ogrzanie się imigrantów w Lumenie, o tyle trudniejsze było dla Lumeńczyków obniżenie temperatury ciała – nawet z pomocą magii.

Lunaris włożyła do ust kolejną kostkę, która wraz z topnieniem na języku pomagała złagodzić działanie Słońca, po czym wyjrzała przez okno w swojej komnacie, ponownie wspominając ubiegłe tygodnie.

W czasie podróży zawsze odnosiła wrażenie, jakoby Solaris było puste. Niewiele rosło na pustyniach – choć może wszystko zależało od obranej trasy. Nie zatrzymywali się również w małych wioskach, z kolei większość miast położona była znacznie dalej. Dlatego pierwszą rzeczą, która ożywiła monotonny krajobraz, była barwna stolica Solaris – Awia. Miasto, zamiast piąć się w górę jak Astarte, rozrastało się wszerz, a każdy nowy budynek dokładał swoją cegiełkę do labiryntu. Samą stolicę z kolei otaczały grube i wysokie mury, które określano mianem ,,niezniszczalnych", gdyż żadna wroga siła ich nie zburzyła od chwili, gdy wybitny czarodziej Solaris położył ostatni kamień.

Gdy delegacja Lumeny przekroczyła potężne bramy Awii, oczy królowej uderzyła intensywność barw. Choć wiedziała, że z pewnością jest to wygląd jedynie głównych ulic, które wysprzątano i dodatkowo udekorowano specjalnie z tej okazji, nie mogła nie zachwycić się lokalną architekturą i egzotycznymi roślinami. Również mieszkańcy wydawali się niezwykle ciepli, jakby wizyta księżycowej królowej szczerze ich radowała.

Po przyjęciu w pałacu Lunaris została odprowadzona do przydzielonej jej komnaty przez służbę oraz strażników. Choć sama zawsze witała gości osobiście, każdy władca miał własne preferencje. Król Sole zamierzał powitać Lunaris, królową Subterry z jej córkami oraz parę królewską z Arboros na wystawnym balu na wieczór przed obradami i podpisaniem sojuszu.

Na dwa wieczory przed ślubem.

Służące, które pomagały młodej królowej w przygotowaniach, nie odezwały się ani słowem. Luna zdążyła zapomnieć, że każdy służący w pałacu rodu Heliosin przypomina ducha – nie wypowiadali ani słowa, a ich twarze przesłaniał materiał, który rozmywał ich rysy, z kolei miękkie podeszwy butów sprawiały, że ich kroki były wręcz bezdźwięczne.

Aby okazać szacunek, goście zawsze nosili akcent kolorystyczny kraju gospodarzy. W Lumenie były to biel lub fiolet i odcienie niebieskiego, w Arboros zieleń, w Subterze czerń i odcienie brązu, z kolei w Solaris czerwień lub złoto.

Biało-błękitna suknia Lunaris miała długie rękawy, których rąbki ozdabiały złote akcenty, z kolei lawendowe włosy przyozdobiono drobnymi szkarłatnymi różami oraz złotymi nićmi, które połyskiwały między fioletowymi pasmami. Z kolei ostatnim akcentem był diadem podkreślający jej pozycję – nie miała prawa założyć korony jako gość.

Kroniki Lumeny: Księga druga • SłońceDonde viven las historias. Descúbrelo ahora