ROZDZIAŁ 1

9.1K 365 88
                                    

Dla wszystkich czytelników, którzy uważają, że ich życie jest zbyt stereotypowe i nudne, by było godne opowiedzenia. Jesteście autorami swojego losu.

Małe dziewczynki wierzą w magiczną miłość od pierwszego wejrzenia, nastolatki liczą na figlarne związki i liczne zauroczenia, natomiast kobiety potrzebują kogoś, kto się nimi zaopiekuje i pokaże świat, którego nie zdołały zobaczyć same. W co wierzę ja? Wierzę w siebie, w sukces, w marzenia, ale na pewno nie w miłość.    

Sobotnie popołudnie pod koniec wakacji to idealny moment na rozmyślanie o książce, którą się właśnie przeczytało. Cztery dni przed moimi siedemnastymi urodzinami właśnie to zamierzałam robić. Przygotowałam sobie malinową lemoniadę, bułeczki maślane oraz małą bazę z kocy i krzeseł- idealną na przemyślenia oraz notowanie recenzji. Były to moje prywatne notatki których jeszcze nikt nigdy nie przeczytał poza moją przyjaciółką Aurorą Taylor. Piękne imię pasujące do równie idealnego nazwiska. Dziewczyna jest ideałem.

Starając się nie myśleć o Aurorze ułożyłam się wygodnie i zapisałam nagłówek. Przez pare ostatnich miesięcy ćwiczyłam kaligrafię, ale po zbyt wielu porażkach odpuściłam. Na szczęście czas poświęcony na nieudane próby nie poszedł na marne, gdyż bądź co bądź, coś jednak mi z tej kaligrafii zostało.

-Nadya! Przyszły gazetki i ulotki!- krzyknął Louis.

Z korytarza dochodziły dźwięki rozmowy mojej mamy z listonoszem. Moje rodzeństwo uważało, że mężczyzna miał do niej jakieś zamiary, ale ja byłam innego zdania.

-Nadya, idziesz?!- rozległ się kolejny krzyk skierowany do mnie.

-Tak już schodzę.

Gdy byliśmy z bratem młodsi uwielbialiśmy przeglądać wszelkiego rodzaju ulotki. Mnie szybko się to zajęcie znudziło, ale mój bliźniak był ewidentnie zafascynowany nowymi promocjami. Doskonale wiedział, że już się tym nie interesuje, więc to, iż mnie zawołał musiało mieć jakieś znaczenie. Może przyszła ulotka ze sklepu z łukami, na której widniałaby informacja o darmowych łukach i strzałach z 50% zniżką. Oczywiście jest to wątpliwe, ale nie wykluczone. Zbiegłam po schodach i z zaskoczenia wskoczyłam na barki Louisa.

-Złaź krowo - powiedział sarkastycznie.

-Uważaj bo dajesz zły przykład Luckowi. To jeszcze małe dziecko - odpowiedziałam tym samym tonem głosu.

Zeskoczyłam z ramion bliźniaka po czym złapałam kontakt wzrokowy z Luckiem. Był zażenowany naszą dziecinnością i ciągle obwiniał się, że jako starszy brat powinien nas lepiej wychować. Chciał zastąpić nam ojca, który zostawił nas, gdy ledwo nauczyliśmy się chodzić. Nie cierpię poruszać tego tematu.

Na plecach miał zawieszoną torbę na łuk, a jego strój był typowo treningowy.

-Wybierasz się na zajęcia ze strzelania bez swojej ukochanej siostrzyczki? - zapytałam robiąc słodką, niewinną minkę.

-Ehh.. -widziałam, że nie chce mu się ze mną kłócić więc byłam pewna, że tym razem ugrałam swoje. - Tak, możesz iść, ale tylko ze względu na to, iż zbliża się twoje święto.

Prawie skoczyłam z radości, gdy mój entuzjazm przerwał głos Louisa.

-Wyjdźcie wcześniej. Listonosz przyniósł wiele ulotek, a jedna z nich informuje o dzisiejszych targach książki. Może znajdziecie jakieś perełki. - Mówił to do nas obojga, ale wszyscy wiedzieliśmy, że te słowa są skierowane wyłącznie do mnie.

Myślałam, że lepiej być nie może, a tu proszę. Przez podwójne szczęście nawet nie pomyślałam o tym, że mój bliźniak  może czuć się trochę odrzucony, zwłaszcza, że jako jedyny nie przepadał za łucznictwem. Tak to już bywa w rodzeństwie, szczególnie, gdy chodzi o trzy osoby. Zawsze będzie ktoś odrzucony. Zresztą w przyjaźniach bywa podobnie. Jest to powód, dlaczego otaczam się małą ilością ludzi.

W każdym razie nie miałam czasu o tym myśleć, gdyż na tą wiadomość, w prędkości światła, pobiegłam na górę, przebrałam się w coś wygodnego i wybiegłam z domu ciągnąć za sobą Lucka, który ewidentnie nie był chętny na jakiekolwiek zakupy. Cóż, ja byłam chętna

ValenteWhere stories live. Discover now