ROZDZIAŁ 2

5K 243 19
                                    

Luck miał samochód, ale jako troskliwy brat, wolał żebyśmy szli na pieszo i pooddychali świeżym powietrzem. Nie przeszkadzało mi to, gdyż droga do centrum, w którym miał się odbyć targ, jest naprawdę piękna.

Faylown to czarodziejskie miasteczko z ciekawą historią, jednakże bardzo często zdarzają się tutaj pożary, zalania, trzęsienia ziemi, tornada czy też tajemnicze zabójstwa. Mieszkańcy przywykli do tego i w większości nie wyobrażają sobie żyć w mieście, w którym nic takiego się nie dzieje. Podobnie jest z moją rodziną. Nie wiem co sądzą moi bracia o tych załamaniach pogodowych, ale dla mnie, jest to część życia. Nagle z rozmyśleń wyrwało mnie uderzenie. Wpadłam w gałąź.

Boże.

We włosy wpadło mi parę listków, a na czole poczułam lekki ucisk.

Będzie siniak.

W tle słyszałam śmiech brata, a żeby go zignorować, przeniosłam uwagę na śpiew ptaków, który rozlegał się wokół naszych głów.

Szliśmy przez las nie mając żadnych ciekawych tematów do rozmowy. Trwała niezręczna cisza. Mój brat był zniesmaczony, ze względu na to, że w stroju niemal rycerskim będzie musiał chodzić po mieście. Byłam pewna, iż do końca spaceru będziemy milczeć, ale Luck nagle przerwał ciszę.

-Spójrz - wskazał palcem małą tarczę na pniu jednego z drzew - zamontowałem ją niedawno, by móc trenować podczas drogi na trening. Pokaż co potrafisz - powiedział dając mi swój łuk wraz ze strzałą.

Jego łuk. Jego niezwykły, magiczny łuk, na którego kiedyś nie pozwalał mi nawet patrzeć. W moich oczach pojawił się dziki błysk i nawet nie pomyślałam o tym, iż zawieszenie tarczy w środku lasu, było dość dziwne, lecz bardzo w jego stylu. "Trenowanie podczas drogi na trening", no cóż, cały Luck.

Założyłam strzałę na cięciwę, nakierowałam łuk, przymrużyłam oko i kiedy wiedziałam już, że strzała poleci w sam środek tarczy, odwróciłam głowę i spojrzałam na brata, by puścić mu oczko, pokazać swój chytry uśmieszek po czym strzelić bez patrzenia w cel.

-Nieźle siostrzyczko. Jesteś coraz lepsza. I pomyśleć, że to ja Cię tego nauczyłem... - w jego głosie było słychać dumę, ale oczywiście nie mogło się obejść bez pochwały skierowanej ku samemu sobie.

-Taaa, oczywiście- odrzekłam szturchając go lekko w ramię.

Luck pobiegł po strzałę, a ja zostałam sama triumfując z mojego sukcesu. Przypomniało mi się jak kiedyś, wraz z o dwa lata starszym bratem, chodziliśmy do podobnego lasu, by strzelać w drzewa. Nigdy nie zapomnę jak przypadkowo trafiłam parę centymetrów obok wiewiórki, która w szoku, spadła z dość sporej wysokości. Mój kochany brat podniósł ją, owinął swoim szalem i zabraliśmy ją do domu, by wyzdrowiała w spokoju. Teraz wiem, że nie powinniśmy jej zabierać, ale jako mała dziewczynka, zalana łzami, błagałam Lucka, byśmy mogli zabrać to niewinne stworzonko ze sobą.

Ze wspomnień wyrwał mnie głos brata, który poinformował mnie, że znalazł strzałę i możemy już iść. Gdy zaczęliśmy się zbierać, usłyszałam mały szelest w krzakach. Spojrzawszy w tamtą stronę ujrzałam czerwone oczy. Jaskrawe kule, które przypominały kształtem oczy lisa. Wyglądały jak dwa małe płomienie ognia i były naprawdę... pociągające. Czułam, jakbym była pod wpływem uroku, chociaż nigdy nie doznałam czegoś takiego, więc skąd mogłabym wiedzieć jakie to uczucie. Szybko jednak odzyskałam przytomność i dobiegłam do brata, który nawet nie zauważył, że się zatrzymałam. Kochany braciszek.

ValenteWhere stories live. Discover now