❤13❤

285 17 8
                                    

Pov: Polska

Dzisiaj był już dwudziesty drugi grudnia, co oznaczało, że dzisiaj mogłem już wrócić do domu. Oczywiście mój stan nie był nadal 'idealny', więc lekarze przepisali mi leki, których przyjmowanie miałem kontynuować po powrocie do domu.

Lekarze proponowali mi oraz przekonywali mnie do nauki zdalnej przez najbliższe dwa miesiące, ale ja się nie zgodziłem. Tak czy inaczej trwała już przerwa świąteczna, więc do szkoły i tak nie pójdę przez najbliższe ponad dwa tygodnie.

Było około godziny dziewiątej, kiedy pakowałem swoje rzeczy do walizki. W zasadzie to miałem tylko i wyłącznie ze sobą ubrania. Niestety ten szpital nie tolerował telefonów, lub innych rzeczy. Nie mogłem wziąć nawet ołówka i kartki, bo przecież "mogłem sobie tym zrobić krzywdę". Strasznie mnie to irytowało, ponieważ przez większość czasu się nudziłem. Przebywałem na oddziale zamkniętym przez bodajże tydzień i na ostatnie pięć dni mnie przenieśli do sali z innymi, gdzie poznałem pewną dziewczynę, która była zaledwie dwa lata młodsza ode mnie. Również była po próbie, ale miała zostać tam na długi czas, ponieważ to już była jej druga próba. Starałem się podczas mojego pobytu ją jakoś pocieszać, żeby poczuła się lepiej, choć sam nie wierzyłem we własne słowa i śmiać mi się chciało na myśl o tym co mi wychodziło z ust. Myślę, że to poprostu dlatego, że nie chciałem, aby ktoś młodszy ode mnie czuł się tak samo źle, co ja. W końcu ona miała dopiero czternaście lat, a ciągle powtarzała, że nie chce już żyć. Jak można doprowadzić dziecko do takiego stanu...? Przykro mi się robiło, gdy mówiła o powodach swojego stanu. Chciałbym jej jakoś pomóc, aby nie doszło do jej trzeciej próby i aby była szczęśliwsza. No ale przecież nie jestem wszechmogący.. Czasami nie da się pomóc innym.

Siedziałem na łóżku i patrzyłem przez otwór z szybą w drzwiach, jak kobieta rozmawiała z Węgrem. Siedziałem i machałem nogami rozglądając się po pomieszczeniu. Zachowywałem się trochę, jak dziecko, no ale co innego mogłem robić. Po chwili zauważyłem, jak moja 'koleżanka' wraca do sali. Miała czerwone od płaczu oczy i dłonie jej się trzęsły. Dostała ataku paniki, przez co lekarze wynieśli ją do innego pomieszczenia i zapieli w pasy. Szkoda mi było tych wszystkich dzieci, które zamiast pocieszenia zostają potraktowane, jak niebezpieczna osoba, której inni powinni się bać. Kiedy tylko mężczyzna prowadzący ją wyszedł, to od razu do niej podszedłem i spojrzałem na nią ze współczuciem kładąc jej dłoń na ramieniu. Spojrzała na mnie a w jej oczach pojawiły się łzy. Przytuliłem ją mocno bez słowa. Nie zareagowała na to jakimkolwiek słowem. Poprostu również mnie przytuliła chowając twarz w moim ciemno czerwonym swetrze. Po krótkiej chwili odsunelismy się od siebie. Usiedliśmy razem na moim łóżku. Przyglądałem się jej podczas, gdy ona wpatrywała się nieprzytomnie w podłogę.
-Zostawiasz mnie.. Zapomnisz o mnie tak, jak wszyscy to zrobili... - Powiedziała po chwili cicho dziewczyna.
-Alice.. Obiecuje ci, że tak się nie stanie... - Odpowiedziałem uśmiechając się do niej.
-Mhm.. Każdy tak mówił.
-Możesz nawet dzwonić do mnie. Zapamiętasz numer?
-Mam słabą pamięć, ale mam ołówek.. Mogę zapisać na ścianie obok mojego łóżka... - Odpowiedziała wskazując na swoje łóżko znajdujące się na przeciw mojego.
-Okej.. To chodźmy. Podyktuję ci a ty zapiszesz, okej?
-Dobrze...
Wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę jej łóżka. Młodsza dziewczyna rozejrzała się dookoła. Po chwili podniosła róg łóżka a z środka nogi od łóżka wyleciał ołówek. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie specjalnie chciałem dać po sobie poznać. Nie chciałem, aby ktoś zwrócił na nas uwagę. Zwyczajnie zacząłem dyktować jej swój numer podczas, gdy ona zapisywała. Kiedy już skończyła, spowrotem schowała ołówek i podniosła się z podłogi.
-I odbierzesz, jak będę dzwonić...? - Zapytała z nadzieją.
-O ile nie będę zajęty, to postaram się odebrać.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i mnie przytuliła. Oddałem ten gest, ale nie na długo, ponieważ usłyszałem wołanie brata. Spojrzałem na nią smutno i odszedłem nie chętnie zabierając wcześniej swoją walizkę. Pomachałem jej na pożegnanie i wyszedłem z sali zamykając za sobą drzwi. Złapałem kontakt wzrokowy ze starszym na krótką chwilę. Uśmiechnął się do mnie, a następnie podszedł i nie spodziewanie mnie dość mocno przytulił. Po chwili na szczęście odsunął się, a ja zacząłem łapać głębokie wdechy z powodu chwilowego braku powietrza. Poszliśmy razem do recepcji, w której Węgry podpisał parę papierów. Następnie opuściliśmy budynek. Poczułem się lepiej widząc świat bez żadnych krat i szyb. Poczułem wolność.

~Dead Christmas~ // Niby GerPol niby nieDove le storie prendono vita. Scoprilo ora