Rozdział 58 Koniec

962 36 11
                                    

Poczułam strach w moim sercu. No to teraz w niezłym bagnie siedzę. Noe był nieobliczalny i nie miałam pojęcia, jak wyjść z tej sytuacji nietknięta.

- Porozmawiamy jak kolega i koleżanka - stwierdził i ruszył w stronę parkingu. Jego słowa brzmiały obłudnie, ale bałam się, że jeśli nie posłucham, mogą być poważne konsekwencje.

- Nie utrudniaj i chodź za mną! - krzyknął, a ja ruszyłam za nim, zachowując jednak ostrożną odległość. Usiedliśmy na jakimś murku, a on poklepał miejsce tuż obok siebie. Przysiadłam, ale zachowałam dystans, gotowa do ucieczki w każdej chwili.

- Jak czuje się Alli? - zapytał.

- Dobrze chyba - Odpowiedziałam, starając się ukryć swoje obawy. Obserwowałam go uważnie, i zauważyłam, że jego źrenice były mocno rozszerzone. Wiedziałam, że to może oznaczać jedno - niebezpieczeństwo.

- Ostatnio widziałem ją na mieście, wyglądała pięknie jak zawsze - wyznał, przeglądając mnie dokładnie wzrokiem. To sprawiło, że moje serce zaczęło bić jeszcze szybciej - Spotyka się z kimś? - zapytał.

- Nie wiem - odpowiedziałam cicho, ale nagle Noe szarpnął mnie za rękę. Jego chwyt był bolesny, a ja wykrzywiłam się z bólu.

- Wiesz, mieszkasz z nią - krzyknął, nadal mnie trzymając - Odpowiedz zgodnie z prawdą. Czy Allison spotyka się z kimś?

Strach zdominował moje myśli, a jego coraz mocniejszy chwyt powodował, że łzy napłynęły mi do oczu. Nie miałam wyjścia.

- Tak - wybełkotałam, z bólem i przerażeniem w sercu.

- Nie zgadzam się. Ona musi być ze mną! - krzyczał, a w końcu wyciągnął pistolet i wystrzelił w niebo.

*Pov Ryan

Usłyszałem strzał, który na moment zamroził całą przestrzeń wokół mnie. Wszyscy zamarli, starając się zrozumieć, co się stało. Rozejrzałem się dookoła, próbując zlokalizować źródło tego odgłosu. Wszystkie twarze wokół były równie zaskoczone i zaniepokojone jak moja. Nikt nie wiedział, kto oddał ten strzał i dlaczego.

Nagle Lucas wykrzyknął, wskazując palcem na jakiegoś mężczyznę od Causa. Z jego słów wynikało, że to on jest odpowiedzialny za strzał. Bez zbędnej chwili rozpoczęła się strzelanina. Moi ludzie, w zaledwie kilka sekund, zaczęli odpowiadać ogniem na ludzi od Clausa. Całe miejsce wypełnił chaos, dźwięk wystrzałów i zapach spalenizny.

W tym całym zamieszaniu, Claus podszedł do mnie. Jego wyraz twarzy był pełen złośliwości, a oczy mierzyły we mnie jak strzały gotowe do wystrzału. Sercem biłem szybciej, a ciało było napięte jak struna, ale nie chciałem dać po sobie poznać, że się boję. Ale oczywiście ze się bałem, tylko głupi by się nie bał.

- Teraz policzymy się za Linde - rzekł z przekąsem - Nie mogę zabić perełki, ale ciebie już tak - jego palce wbiły się mocniej w moja szyje - Gdyby nie ty, ona by tutaj była. Stałaby obok mnie jako moja żona. Zawsze byłaś zapatrzonym w siebie dupkiem. Przyjąłem cię, bo widziałem potencjał. Nie tylko zagubionego chłopczyka z głupim ojcem - krzyknął, zaciskając dłoń na mojej szyi, czym utrudnił mi oddychanie. - A ty co zrobiłeś? Zabiłeś miłość mojego życia. Nie odpuszczę ci, już nigdy. Nigdy nie zaznasz spokoju. Nie dziwie się twojemu ojcu. Tez nie chciałbym mieć takiego syna. Myślisz, że dlaczego zostawił was na tyle lat. Wstydził się was - tutaj miarka się przelała.

Chwyciłem go za nadgarstek i próbowałem go od siebie odsunąć, ale był silniejszy niż myślałem. Nasze oczy spotkały się na chwilę, a ja dostrzegłem tam mroczny blask, który utwierdził mnie w przekonaniu, że muszę zrobić wszystko, żeby go powstrzymać.

Z niewielką różnicą w siłach nie miałem szans, więc wykorzystałem swoją zręczność. Wyprostowałem nogę i kopnąłem go w kolano, a gdy chwilę potem wygiął się z bólu, zahaczyłem o jego nogę i przewróciłem go na ziemię.

Z kieszeni wypadł mu pistolet, który szybko chwyciłem i wyrzuciłem gdzieś z kat. Uderzyłem go dwa razy mocno w okolice oczu, aby zadać mu jak największych ból, a gdy zauważyłem, że leży osłabiony szybkimi krokami oddaliłem się Clausa.

Claus szybko podniósł się z ziemi i ruszył w moim kierunku. Chwyciłem za krzesło stojące blisko ściany i rzuciłem nim w jego kierunku. Krzesło przeleciało przez powietrze, zmuszając go do odsunięcia się od siebie. Wykorzystałem ten moment i rzuciłem się na pistolet, który uprzednio wyrzuciłem w kąt.

Wyciągnąłem z niego wszystkie naboje i wyrzuciłem przez dziurę w murze. Claus zatrzymał się zdezorientowany. Z swojej kieszeni również wyciągnąłem pistolet i rzuciłem na ziemie.

- Poddajesz się? - zapytał Claus, a usta malował mu się triumfalny uśmiech. Był przekonany, że mam na to tylko jedną odpowiedź.

- Nie - syknąłem, dając wyraz mojej determinacji. Podbiegłem do niego szybko, niespodziewanie, wbijając mu nóż prosto w brzuch - sam mnie uczyłeś. Zawsze bądź krok przed przeciwnikiem. Uczeń przerósł mistrza.

- Przyznaj, że sumienie cię gryzie. Zabiłeś Linde. Najważniejszą kobietę dla nas wszystkich. Teraz próbujesz to zataić, ale w głębi duszy dalej myślisz o tym dniu - próbował mnie zagiąć. Nie tym razem jednak. Znałem prawdę i nie bolało mnie już to tak jak kilka lat temu - A gdzie twoja zona? Powinieneś pilnować swojej perełki.

Nagle dobiegł mnie odgłos strzału z parkingu pod nami. To właśnie tam miałem spotkać Madison. Szybko wyciągnąłem nóż z brzucha Clausa, a on z trudem opadł na kolana, próbując powstrzymać krwawienie. Patrząc na zwijającego się z bólu Clausa, wiedziałem, że nie czas na dłuższe rozprawianie się z nim. Natychmiast pobiegłem w kierunku drugiego parkingu, przerażony myślą, że coś mogło się stać Madison. Jednakże, kiedy tam dotarłem, Madison stała spokojnie, otulona rękoma, próbując się ogrzać. Zauważyłem dopiero po chwili, że kilka metrów dalej leżało ciało jakiegoś człowieka.

- Zabiłaś tego człowieka? - zapytałem, trochę przerażony, trochę rozbawiony.

- Teraz nie jest czas na żarty - syknęła i uderzyła mnie w bark - Poza tym to on sam siebie zabił - dodała, patrząc na zwłoki.

- Martwiłem się, że coś ci się stało - powiedziałem i przytuliłem ją do siebie.

- Nic mi nie jest - odpowiedziała, przytulając się do mojego torsu - ale ty krwawisz - zauważyła, dotykając mojej koszulki.

- To nie moja krew, to krew Clausa. Musimy stąd uciekać - powiedziałem, odsuwając się od niej. Zebrałem wszystkich swoich ludzi i opuściliśmy parking. Nie spieszyliśmy się, działaliśmy spokojnie, by zminimalizować ryzyko. W końcu, gdy już byliśmy bezpieczni, odetchnęliśmy z ulgą. Nie martwiłem się już o nasze bezpieczeństwo bez Clausa nic nie zrobią. Ci ludzie bez Clausa są nikim.

***

*pov Madison

Weszłyśmy do domu Martinów, gdzie już na nas czekała cała rodzina. W salonie zobaczyłam, jak Camila rzuciła się na szyję Alana i go przytulała.

Na kanapie leżała Amber z dość dużym brzuchem, a obok niej siedziała Patrycja. Nikodem podbiegł do swojej ukochanej i ją ucałował, a Lucas zrobił coś niesamowicie uroczego. Pocałował Amber w policzek, po czym klęknął i zaczął rozmawiać z dzieckiem w jej brzuchu.

- Będziemy mieli syna - Amber nagle powiedziała.

Lucas wstał i zaczął skakać z radości, krzycząc, że będzie miał syna.

- Razem z tatusiem będziesz strzelał do złych ludzi - stwierdził Lucas do swojego syna - w grach oczywiście - doprecyzował, gdy spotkał zdegustowany wzrok Amber.

Bóg piekłaWhere stories live. Discover now