Rozdział 11

119 13 27
                                    

Wspomnienie powróciło do niego cholernie wyraźnie. Było jak trucizna, którą podawali mu za karę. 

Siedział przy stole razem z dwudziestoma innymi chłopcami i dziewczynkami, patrząc na niesiony przez matkę tort. Paliło się na nim dwanaście świeczek. Wszyscy śpiewali mu sto lat, a on chciał już je zdmuchnąć i zjeść ogromny kawałek czekoladowego ciasta. To przyjęcie było niezręczne, ale ostatecznie nienajgorsze. Nie mógł uwierzyć, że jego mama sama to zorganizowała. Nawet  zgodziła się na to, by zaprosił Tae-hyunga. To w tym wszystkim najbardziej go przekonało.

Jego najlepszy przyjaciel siedział zaraz koło niego i choć średnio odnajdywał się w tłumie, to starał się nie dawać tego po sobie poznać. Klaskał wraz z innymi, gdy udało mu się zdmuchnąć ogniowe płomyczki za jednym razem. Potem dostał masę prezentów. Otwierał je jeden po drugim, trochę oszołomiony ich zawartością. Były to rzeczy, których niekoniecznie potrzebował, a które były dość drogie. Trochę poważnych książek, kosmetyków i markowych ciuchów. Wiele nietrafionych, ale uprzejmie dziękował, bo podejrzewał, że zaproszenie do domu rodziny Jeon tego od gości wymagało. Postanowił zabrać wszystko do swojego pokoju.

- Pomogę ci! - zaoferował się Tae, a on szybko przytaknął. 

Gdy znaleźli się w końcu sam na sam, wyraźnie odetchnęli.

- Kurde, ale dziwnie - zaśmiał się Jungkook i odłożył prezenty na łóżko - Niezręcznie to było przyjmować.

- Jak nie chcesz, to mi coś oddaj. Ta koszulka jest spoko - wskazał na jedną, która jemu samemu podobała się najmniej.

- Pewnie, dam ci potem - zaśmiał się, patrząc ukradkiem na drzwi. Mama wyjątkowo za nim nie chodziła. Dzisiaj była podejrzanie miła.

- Też... mam coś dla ciebie - szepnął Kim.

Jungkook strasznie się podjarał. Wiedział, że wśród prezentów nie ma nic od Tae. Nie dlatego, że były zbyt drogie, ale dlatego, że za dobrze go znał, by dawać mu tak chybione rzeczy.

- No! Już myślałem, że zapomniałeś!

- Nie chciałem tak... przy wszystkich.

Nieśmiało wyciągnął pakunek zza pleców. Zarumienił się przy tym i odwrócił wzrok.

- Tylko, że... to nie jest... nic takiego.

- No daj mi to! - sam wyciągnął rękę i chwycił niewielki woreczek.

W środku były... plecione bransoletki. Dwie. Jedna zielona, z inicjałami Tae, a druga fioletowa, z jego własnymi. Rozdziawił usta.

- Sam to zrobiłeś?! - wpatrywał się z niedowierzaniem w splot kolorów, tak dobrze ze sobą połączonych.

- Podobają ci się? - zapytał Kim, wyraźnie ożywiony.

- No pewnie! Są zajebiste! Rozumiem, że jedna dla ciebie? - Podał mu zieloną, samemu przywłaszczając fioletową. Skrycie bardzo uwielbiał ten kolor. Nie wierzył, że Tae zapamiętał to z ich jedynej rozmowy na ten temat.

Zawiązali je sobie na nadgarstkach. Jungkook szczerzył się jak głupi, ciesząc na tę drobnostkę znacznie bardziej, niż na wszystkie te drogie podarunki. Właściwie, to był urzeczony. Ktoś zrobił coś dla niego własnoręcznie. Poświęcił na to czas. Mieli teraz coś wspólnego. Jak najprawdziwsi przyjaciele. 

- Serio jest świetna. Dziękuję - powiedział już poważnie i patrzył, jak twarz przyjaciela nabiera rumianych kolorów.

Wiedział, że chłopak czuje się tu nieswojo. Wśród jego kolegów z klasy i jego nieuprzejmej mamy. Bardzo doceniał, że mimo wszystko przyjął zaproszenie. Bez niego czułby się naprawdę źle, a przecież to były jego urodziny.

W rytmie twoich kroków [Taekook]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora