Rozdział 19.

981 75 10
                                    

Czarny bentley, w którym siedzieliśmy znacząco zwolnił. Zjechaliśmy z głównej drogi w wąskie uliczki mariny, w której zacumowano imponujące łodzie. Nigdzie nie mogłam dostrzec niczego, co dało się nazwać „przeciętnym". Przez szybę auta przyglądałam się luksusowym jachtom i katamaranom, które wręcz rywalizowały ze sobą w konkursie, kto był większy, a tym samym droższy.

Samochód zatrzymał się przy kilku metrowym pomoście prowadzącym na jedną z bardziej okazałych łodzi.

Razem z Victorem opuściliśmy bentleya, a ja szybkim spojrzeniem omiotłam biały jacht. Na tle ciemnego nieba i morza, które się za nim rozciągało, przypominał jedną z najjaśniejszych gwiazd. Każdy pokład oświetlony został intensywnym światłem, zachęcającym do przyjrzenia się szczegółom. Na burcie wymalowano nazwę „Black Rose".

Derbez puścił mnie przodem, podążając tuż za mną. Przywitał nas mężczyzna z obsługi łodzi i poprowadził na górny pokład. Przeszliśmy wzdłuż burty, aż dotarliśmy do dużej przestrzeni z okrągłym stołem i siedzącymi przy nim ludźmi.

- Victor, przyjacielu. – Hamad uśmiechnął się szeroko na nasz widok. – I piękna Sara.

Mężczyzna miał na sobie biały garnitur i błękitną koszulę, co mocno kontrastowało z jego ciemniejszą karnacją.

- Siadajcie. – Wskazał na ostatnie dwa miejsca przy stole, zlokalizowane naprzeciwko tego, które zajmował on oraz kobieta u jego boku.

- Dobry wieczór – Victor przywitał się srogim głosem, a ja powtórzyłam za nim.

Przy stole razem z gospodarzem zasiadały trzy pary. Każdemu z mężczyzn towarzyszyły dużo młodsze od nich kobiety. Mocne makijaże nie ukryły ich wieku. Podejrzewałam, że brunetka o urodzie Królewny Śnieżki siedząca obok Hamada, mogła mieć maksymalnie dwadzieścia lat.

Nawet bardzo wygodne krzesło nie potrafiło sprawić, bym poczuła się w towarzystwie tych ludzi komfortowo. Nachalne męskie spojrzenia przesuwały się po mojej twarzy, dekolcie i piersiach. Nie pomagała również damska część gości, przypominająca bardziej manekiny niż żywe istoty. Jedynie ich oczy przesuwały się z osoby na osobę.

- Victorze, jak lot? – zapytał gospodarz.

- Bez problemów.

- Zostajecie na noc w Walencji czy wracacie?

- Wracamy. Jutro rano muszę być w Sewilli. – Nie był rozmowny.

Zaczęto serwować przystawkę.

Wszystko wyglądało jak podczas kolacji w mieszkaniu Victora. Zmieniło się wyłącznie otoczenie. Mężczyźni prowadzili ze sobą luźną dyskusję, nie interesując się kobietami przy stole. Nierzadko padały szowinistyczne i seksistowskie komentarze. Derbez był raczej słuchaczem. Odzywał się wyłącznie wywołany do tablicy. Nie chodziło o to, że nie miał nic do powiedzenia. Czasami nawet nie patrzył na osobę, która aktualnie była przy głosie. Wtedy wpatrywał się w morze. Z boku wyglądało to, jakby traktował każdego z góry. Zastanawiałam się, czy wszyscy to zauważyli, czy wyłącznie ja.

- Świetny deser – odezwał się mężczyzna z dużym wąsem, na którym pozostały resztki kruszonki. – Wypożyczysz mi swojego kucharza? Za dwa miesiące mamy dwudziestą rocznicę ślubu i samara szykuje uroczystą kolację dla pięćdziesięciu osób, więc potrzebujemy kogoś sprawdzonego. Trzech ostatnich zwolniła za gotowanie bez polotu. – Wybuchł śmiechem.

Popatrzyłam na towarzyszącą mężczyźnie blondynkę, która sama miała dwadzieścia lat, więc nie mogła być wspomnianą żoną. A jednak to na jej udzie tkwiła ręka wąsacza niemal przez całą kolację.

IzabelaWhere stories live. Discover now