11. Obrót zdarzeń

939 21 10
                                    

Emocje od zawsze były nieodłącznym elementem ludzkiego życia. I choć istniało wysokie prawdopodobieństwo, że w przeszłości bywały odbierane nieco inaczej to nie zmieniało to faktu, że każdy na swój sposób je odczuwał. Właśnie tego w nich nienawidziłam. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że jako jednostka miałam prawo do nieradzenia sobie z nimi jak inni. Gdy byłam jeszcze małym krasnalem w podstawówce obwiniałam się za słabość, którą w sobie miałam i która uaktywniała się we mnie za każdym razem kiedy tamci chłopcy wykorzystywali przeciwko mnie swoją siłę psychiczną. Wtedy też nie do końca to rozumiałam. Myślałam, że byłam od nich gorsza i dlatego do momentu pojawienia się Cami, trzymałam się z boku. Teraz gdy dojrzałam wciąż miewałam problemy ze zrozumieniem tego co odczuwałam. Miałam spory problem z trzymaniem nerwów na wodzy i wstrzymywaniem płaczu, gdyż łzy nieraz bez powodu próbowały wypływać spod moich powiek, żeby tego było mało często wybuchałam śmiechem w nieodpowiednich momentach. Ludziom z boku mogło wydawać się to całkiem zabawne, ale mnie prawie nigdy nie było do śmiechu, bo wiedziałam, że nocą wrócą do mnie te wstrętne wyrzuty sumienia i myśli, których nie będę umiała się pozbyć.

Tamtej nocy, której o dziwo nie spędzałam na wgapianiu się w sufit również nie potrafiłam zapanować nad buzującą wewnątrz mnie złością. Wydawało mi się, że na ogół nie byłam szczególnie nerwowa i konfliktowa. Owszem, w obecności Vincenta ulegało to pewnej zmianie, ale te kilka głupich spotkań w żaden sposób nie wpływało na moją osobowość, więc nie analizowałam tego. I któżby się spodziewał, że w tamtym momencie źródłem mojego zbulwersowania także stał się Vincent Monroe? Nie pamiętałam już nawet kiedy ktoś na poważnie wkurwił mnie w ostatnim czasie tak jak on.

Wiedziałam, że jeśli miałoby przyjść co do czego to nie będę już hamować emocji. Miałam już potąd tych wszystkich wydarzeń sprzed kilku tygodni. Coś we mnie pękło.

Zamknęłam za sobą przeszklone drzwi, a te oddały charakterystyczny dźwięk. Moje dłonie dygotały, lecz to nie powstrzymało mnie przed próbą wyjęcia telefonu z torebki. Chciałam jak najszybciej zadzwonić po Nicholasa. Wciąż szłam do przodu przez opustoszały korytarz oświetlony sztucznym światłem, które aż raziło mnie w oczy. Na jego końcu oczami odnalazłam windę, więc od razu ruszyłam ku niej. Przystałam jednak na kilka sekund, bo jak na złość nie mogłam wyjąć komórki. Gdy wreszcie mi się to udało wznowiłam swój spacer. Utkwiłam wzrok w wyświetlaczu, ponieważ zaintrygowała mnie niedawno utworzona konwersacja z kimś bez zdjęcia profilowego. Bez zastanowienia kliknęłam na dymek czatu.

Jedna nowa wiadomość od Florence Blossom. Chwila co?

Moja prawa brew wygięła się w łuk.

Florence Blossom: Wszystko w porządku? Podjechaliśmy po was na komisariat. Czekamy przed wejściem.

Prześledziłam wiadomość ponownie. Oni chyba nie myśleli jak zdrowi ludzie. Właśnie dowiedziałam się, że jeden z nich najprawdopodobniej był złodziejem samochodu mojej przyjaciółki, mimo, że jego status społeczny pozwalał mu na kupno dziesięciu takich aut od zaraz, a oni jeszcze proponowali nam podwózkę? To było dla mnie niepojęte. Chociaż...

Nie. Nie mogłam niczego usprawiedliwiać. Tu chodziło o moją najlepszą przyjaciółkę i jej stratę. Stałam za nią murem.

W żaden sposób nie odpisałam na nadesłaną wiadomość, nie tylko dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że pochłonęły mnie myśli. Skąd wiedzieli na który komisariat nas zabrano? To pytanie prędko przestało mnie męczyć, bo przypomniałam sobie, że przesłuchano ich w pierwszej kolejności, a policjant musiał im powiedzieć która to jednostka. Gdy w mojej głowie choć na chwilę zapanował spokój przypomniałam sobie o kolejnej rzeczy. Pokrzyżowali moje plany!

Cast a SpellOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz