25.

103 9 41
                                    

Hunter

Kolejnego dnia porozmawiałem z księżniczką. Była tym wszystkim ogromnie podekscytowana, a jednocześnie przeszedł ją dreszcz grozy. Poinformowani zostali także Willow, Luz i Gus.

Dwa dni później zapakowani z samego rana wyruszyliśmy na pociąg. Idealnie zgrało się to z wyjazdem rodziców Amity. Odrobinę się denerwowałem tym wszystkim. To, o czym miałem się dowiedzieć wciąż pozostawało istną zagadką. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale chyba nie mogło być to nic złego.

Podróż minęła nam bezproblemowo. Wysiedliśmy na stacji, która dosyć się różniła od tej, na której wsiadaliśmy do pociągu. Wyglądała dosyć szemranie. Znajdowała się nieopodal ciemnego lasu, a światła migotały, jak gdyby zaraz miały paść.

Lecz to nas nie odstraszyło.
Będąc w centrum miasta, pytaliśmy przechodniów o owy adres. Niestety nikt nie był w stanie nam pomóc. Ludzie albo nas lekceważyli, albo wzruszali ramionami i szli dalej. Jedna dziwna kobieta, z grozą powiedziała nam, że w tamte okolice lepiej się nie zapuszczać i jak gdyby nigdy nic się oddaliła. Dziwni ludzie.

Zrezygnowani usiedliśmy na ławce, znajdującej się na uboczu i obserwowaliśmy przechodniów. Każdy zabiegany. Z teczkami w rękach, kapeluszami na głowach i o poważnych wyrazach twarzy. Jak gdyby życia im miało nie starczyć. Biznes i biznes. A gdzie moment na wyciszenie i docenienie piękna tak cudownie zbudowanego miasta? Kamieniczki, aż same się prosiły o przystanie na moment i zachwycanie się ich urokiem. Tak więc my uczyniliśmy.

-Hej, a może ja i Amity pójdziemy po jakieś słodkie wypieki, do piekarni, a wy na nas poczekacie. Co wy na to?- zaproponowała Luz.

Jednogłośnie odpowiedzieliśmy, że to wspaniały pomysł.

-Ja idę z wami!!- krzyknął Gus.- Nie ufam ci Luz, pewnie na złość weźmiesz coś czego nie lubię.

-Ej, nie moja wina, że jesteś taki wybredny.- ze śmiechem odpowiedziała Luz, sprzedając kuksańca w ramię chłopaka.

-Za to ty zjadłabyś wszystko, nawet z opakowaniem.- dogryzł.

-Ej, nie pozwalaj sobie.- wtrąciła się Amity, również żartobliwie, lecz poważnym tonem, broniąc swojej dziewczyny.

Z oddali było słychać, że nadal drążyli ten temat, wnioskując po kolejnych kuksańcach i przepychankach. No i byli głośni.

Po jakimś czasie rozejrzałem się wokół i głęboko westchnąłem.

-Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Odnajdziemy sposób, by ciebie nigdzie nie wysyłali. A jak będzie trzeba, to cię ukryjemy, i cię nie znajdą.-zaczęła Willow.

Lekki uśmiech zagościł na mojej twarzy, lecz wciąż spoglądałem w górę, ku budynkom.

-Głupie gadki nie pomagają? Wybacz, niepotrzebnie o tym mówię.

Nie odrywając wzroku od widoku, odnalazłem dłoń dziewczyny, spoczywającą na jej kolanie i ją chwyciłem, gładząc po niej kciukiem.

-Pomagają. Wiele dla mnie znaczycie. Jesteście jak rodzina, której nigdy nie miałem.- spojrzałem jej w oczy.- Dziękuję.

Mój szczery uśmiech został prędko odwzajemniony przez moją towarzyszkę. Nagle reszta z powrotem się pojawiła.

-Łapcie.- Gus rzucił nam papierowe torebeczki, w których znajdowały się słodkie bułki nadziane kremem owocowym.

Gdy skończyliśmy się zajadać, postanowiliśmy wznowić poszukiwania. Wnet zupełnie znikąd pojawiła się pewna kobieta. Całkiem wysoka o wyprostowanej postawie. Szła dumnym krokiem, lecz gdy nas zauważyła, zdawała się tak jakby skradać. Rozglądała się na boki z racji, iż znajdowaliśmy się obecnie w dość odludnej uliczce. Miała ona czarne, długie, idealnie proste włosy, zielone oczy, a na sobie miała czarną, sięgającą do kostek suknię. Wyglądała bardzo elegancko.

-Przepraszam, czy ja dobrze usłyszałam? Chodzicie i pytacie przechodniów o niejaką Edalyn Clawthorne? Wiecie gdzie ona jest?

-Um, tak, ale... Chwila, a kim właściwie pani jest?- zapytałem.

-Oh, no tak. Wybaczcie, gdzie moje maniery. Po prostu nie widziałam siostry od lat. Jestem Lilith Clawthorne, młodsza siostra kobiety, której poszukujecie. Odizolowała się od nas, cała rodzina nie ma z nią kontaktu. Ale to nie jest teraz ważne, wiecie gdzie jest?

-Mamy adres, tyle że nie mamy pojęcia gdzie to jest.- odparłem, niepewnie podając kobiecie karteczkę z ów zapisem.

-Myślę, że mogę wam pomóc. Choć Eda pewnie na chce mnie widzieć.- kobieta znacznie utraciła ostatki entuzjazmu.

-Hm, nie mam pojęcia co się między wami wydarzyło, ale jesteście rodziną mimo wszystko, a nierozwiązane sprawy należy doprowadzić do końca.- wciela się Luz.

-Dobrze, zaprowadzę was, ale to trochę daleko. Za pewne jesteście zmęczeni. Jestem teraz w pracy, wyszłam tylko na moment w czasie przerwy. Co wy na to, abyście udali się tam ze mną, wypijecie coś ciepłego, odpoczniecie, a ja wyrwę się szybciej i ruszymy?

Okazało się że Lilith pracowała w zarządzie. Papierowa praca. Jakieś ważne stanowisko. Zaprowadziła nas do swojego biura i z zaplecza przyniosła nam kubki wypełnione parującą cieczą oraz czekoladowe ciasteczka.

-Właściwie, czemu jej szukacie?- rozpoczęła rozmowę.

Opowiedzieliśmy jej o wszystkim. O tym, że królowa ma mnóstwo sekretów, o tym, że przez całe życie traktowała mnie jak syna, a teraz chciała mnie wysłać na pewną śmierć i o tym, że tajemnicza postać nakierowała mnie na Eda'e.

-Raine...

-Skucham?

-To był Raine. Na pewno. Hunter... to... to naprawdę ty?

Nie rozumiałem jej reakcji.

-O mój Boże. Zbawisz nas wszystkich.- chwyciła mnie za ramiona w emocjach, lecz po chwili się opanowała.- Ale... Nie jestem odpowiednią osobą, która mogłaby ci wszystko powiedzieć. Eda była świadkiem wszystkich tych okropnych sytuacji z przeszłości. Królowa nie jest tym, za kogo jest postrzegana, ale więcej naprawdę nie mogę powiedzieć. Jesteście młodymi ludźmi, nie wiem czy mieszanie wam w głowach w tym wieku, to dobry pomysł.

Jak uprzednio mówiła, tak zrobiła. Po rozmowie urwała się z pracy i udaliśmy się na obrzeża miasta.
Denerwowałem się jak nigdy. Każdy mówił mi, że jestem wyjątkowy, że dokonam czegoś wielkiego. Gubiłem się w tym, ale wolałem zachować zimną krew do końca.

Na całe szczęście, podróż nie zajęła nam aż tak dużo czasu. Miejscem docelowym okazał się być średniego rozmiaru domek. Dość nietypowa chatka, niby to kolorowa, niby w neutralnych odcieniach. Tak czy siak, konstrukcja nie należała do popularnych. W okół był tylko las. Przepiękny las.
Promienie słońca przebijały się przez gałęzie drzew iglastych, padając na dom pod kątem, tworząc przyjemny dla oka widok.

Jako, iż byłem pierwszy przy drzwiach, postanowiłem do nich zapukać. Przez dłuższą chwilę nikt nam nie otwierał, lecz dało się usłyszeć niezły raban dochodzący ze środka.

-Już idę!!! A kogo to przywiało w te stron...Lilith?!

Starsza kobieta zaniemówiła ze zdziwienia, natomiast ta młodsza stała nieruchomo oczekując na reakcję.

-Po coś tu przyszła?- opamiętała się.- Przedszkole mi przyprowadziłaś?

-Pani Eda'o, przysłał mnie Raine.- odezwałem się.

Jej oczy zostały skierowane na mnie, zupełnie jakbym rzucił jakimś hasłem, które automatycznie otwiera wszystkie zamki, gdyż kobieta bez słowa odsunęła się zapraszając wszystkich do środka.

~~~~~~~~~~~~~~~~

Wybaczcie za błędy, ale nie wszystko sprawdzałam.
Mało Lumity, ale muszę trochę nadgonić z fabułą.
Mam nadzieję, że rozdział się spodoba.
Dziękuję ogromnie za gwiazdki i komentarze!💓
Byeee!!!<333

Royal Family ~ LumityWhere stories live. Discover now