Rozdział 10

276 46 0
                                    

Asher 10

Trzymam w objęciach Emmę, która rozpada się w moich ramionach i na moich oczach. Nie wiem co zrobić, jak ją pocieszyć i sprawić by choć trochę ulżyć jej cierpieniu. Wiedziałem, że będzie jej ciężko, ale nie sądziłem, że aż tak. To co się z nią dzieje przebiło moje najśmielsze wyobrażenia.

Czuję jak kobieta mocno zaciska ręce na mojej koszulce nieustannie w nią szlochając. Jest to rozdzierający płacz duszy i serca. Nieme wołanie o pomoc... O ratunek, którego ja podjąłem się udzielić, ale z każdym dniem coraz mniej wiem jak postępować, by przyniosło to chociaż minimalne rezultaty.

Rozpacz blondynki, sprawia, że we mnie również zaczyna coś pękać, mimo tego, że staram się stanąć na wysokość zadania i trzymać w ryzach, co nie jest proste, bo w  takich chwilach sam zaciskam powieki, walcząc z własnymi emocjami. A mam ich naprawdę wiele... I w tej chwili zaczyna przodować złość, ponieważ żałoba niszczy Emmę od wewnątrz.
Widząc ją taką pokiereszowaną zaczynam żałować, że nie jestem na miejscu Harrego.

- Dla...czego on? – pyta nie przestając płakać.

Milczę nie udzielając żadnej odpowiedzi, bo co mogę powiedzieć? Że tak miało być? Że najwidoczniej, był potrzebny gdzieś indziej?

Może i tak. Ale Harry najbardziej potrzebny jest tutaj. W Los Angeles, przy Emmie i ich dziecku. Dlatego czego bym nie powiedział i tak będzie źle, bo oni powinni być razem.

- Ciii... – szeptam, próbując ją uspokoić.

Masuję palcami tył głowy kobiety w nadziei, że to pomoże jej dojść do siebie. Nie powinna narażać siebie i dziecka na taki stres. To niezdrowe dla nich obojga.

Gdy blondynka uspokaja się po dłuższej chwili, oddycham z ulgą. Dla mnie to również nie jest komfortowa sytuacja, ale nie mogę zostawić jej samej.

- Przepraszam – mówi odsuwając się niezgrabnie ode mnie i ocierając pospiesznie policzki. – Nie wiem co mnie napadło. Nie wiem w ogóle po co tu przyszłam. Nie wiem nawet jak to zrobiłam. Wyszłam tylko na spacer, a wylądowałam tutaj i... przytłoczyło mnie to.

- Nie przepraszaj, Em. Nie musisz mi się tłumaczyć, a poza tym rozumiem – mówię, na co kobieta skina głową. – Masz ochotę się czegoś napić, czy wolisz wracać do domu?

- Chyba powinnam już wracać.

- Odwiozę cię – proponuję, bo lepiej będzie jeśli nie spuszczę jej teraz oczu. Jest zbyt roztrzęsiona, by zostać sama. A jak wiadomo takie załamanie nerwowe nie sprzyja do podejmowania racjonalnych decyzji. Jeszcze tego brakuje, by coś głupiego jej wpadło do głowy...

- Nie, nie trzeba. Spacer dobrze mi zrobi.

- Nie wygłupiaj się, Em. Przeszłaś już wystarczająco daleko. To miejsce jest spory kawałek od twojego domu, a ty potrzebujesz odpocząć. Dlatego nie upieraj się, bo nie odpuszczę – stawiam sprawę jasno, na co kobieta kapituluje i przystaje na moją ofertę.

- No dobrze, dziękuję – odpowiada z westchnieniem.

- Nie ma za co. A teraz chodźmy.

Idziemy w stronę parkingu w ciszy. Kątem oka zerkam na dziewczynę, bo mam jakieś głupie wrażenie jakbym był za nią odpowiedzialny. Ale wiem czego to wina. Obietnica złożona przyjacielowi powoduje to poczucie obowiązku. I może gdy ją składałem nie byłem do końca świadomy jak to będzie wyglądać, bo przecież nigdy nie brałem pod uwagę możliwości, że Harry zginie. Choć każdego dnia walczyliśmy o przetrwanie, to głęboko wierzyłem, że komu jak komu, ale jemu uda się wrócić do domu.
Tym bardziej, że go pilnowałem. A zwłaszcza gdy dowiedziałem się, że Emma jest w ciąży. Harry był cholernie szczęśliwy i dumny. Odliczał dni do narodzin syna i zakończenia misji w Afganistanie. Za każdym razem gdy robiło się gorąco to ja wychodziłem jako pierwszy, narażając się na odstrzał. Starałem się go chronić jak tylko mogłem i udawało mi się... Do pewnego momentu.

Nie odstępowałem go na krok, gdyż miałem nieco większe doświadczenie na froncie. W końcu byłem w Iraku, gdzie zdążyłem się przekonać w praktyce jak to wszystko wygląda. I chociaż na poligonie przygotowują nas do wojny i tego co może się tam wydarzyć to jednak, gdy masz świadomość, że to nie są jedynie ćwiczenia, a prawdziwa wojna i walka o życie to zupełnie inna sprawa. Nic nie jest w stanie na to przygotować tak w stu procentach, bo wystarczy jeden nieznaczny błąd lub manewr, a polegniesz.

Potrząsam głową i odpycham od siebie myśli wspomnień z Afganistanu czy Iraku, bo nie na tym muszę się teraz skupić.

Gdy docieramy na parking, pomagam Em zająć miejsce pasażera. Jest naprawdę duża i widzę jak tak prosta czynność sprawia jej pewne trudności.

- A może masz ochotę coś zjeść? – pytam, by przerwać ciszę, która zapanowała w samochodzie.

- Nie jestem głodna – kiwam głową na zrozumienie i zastanawiam się o co jeszcze zapytać, chociaż doskonale wiem jakie chcę zadać pytanie, tylko boję się uzyskanej odpowiedzi. Zresztą nawet gdybym jej nie uzyskał to wiem jaka jest.

Emma czuję się wrakiem. I tak też wygląda. Zgasła razem ze śmiercią Harrego.

Coś ty najlepszego narobił skurwielu? – pytam w myślach przyjaciela.

Sam nie wiem, który już raz to robię. Zadręczam się tym każdego dnia i też nie mogę się pogodzić z jego odejściem. Był dla mnie jak brat. Ba! Wiedział o mnie więcej niż on. To jemu powierzałem swoje sekrety, a on odwdzięczał mi się tym samym. A teraz zostałem bez swojego powiernika i przyjaciela.

Resztę drogi pokonujemy w ciszy, ale nie uchodzi mojej uwadze, że Em trzyma się za brzuch i czasami na jej twarzy pojawia się grymas, co trochę mnie niepokoi, bo nie wyobrażam sobie, że miałaby zacząć mi rodzić w samochodzie.

- Em, dobrze się czujesz? – pytam, zerkając na nią pilnując jednocześnie drogi.

- Nie.

- Mam jechać do szpitala?

- Co? Po co chcesz jechać do szpitala?

- Krzywisz się i trzymasz za brzuch, myślałem, że zaczynasz rodzić.

- Przeraziło cię to, co? – dopytuje z lekkim uśmiechem, który choć nikły wydaje mi się całkowicie szczery. To pierwszy raz, gdy widzę go na jej twarzy od... Od pewnego czasu.

- Nie będę kłamał, że już obrałem w głowie kierunek na szpital.

- Nie musisz. To tylko skurcze przepowiadające, a poza tym Kobe rozpycha się tak bardzo, że czasami myślę, że chce połamać mi żebra.

- Czyli wszystko w porządku? – upewniam się.

- Jeśli o to chodzi to tak.

- To dobrze, bo już się bałem, że będę musiał odbierać poród, a co gorsza prać po tym tapicerkę – mówię z udawanym przerażeniem, na co blondynka parska śmiechem, a mi kąciki ust unoszą się w zadowoleniu ku górze, że choć trochę udało mi się ją rozbawić.

Ale niestety jej uśmiech znika szybciej niż się pojawił, a Emma znów zatopia się w swoich myślach. Więc ja też milknę i resztę drogi pokonujemy w ciszy.

Gdy docieramy pod mieszkanie kobiety nie bardzo wiem jak się zachować, ponieważ boję się zostawić ją samą, zwłaszcza, że nie czuje się najlepiej. Ale nie chcę by myślała, że mam zamiar ją niańczyć choć pokrótce to prawda. I nie tylko ja tak uważam.

- Wiesz, w sumie to mam ochotę na kawę – mówię zerkając na nią niepewnie.

Kobieta przymyka powieki i zaciska wargi, bo pewnie domyśliła się dlaczego to robię, a ona już nie raz dała mi do zrozumienia, że nie potrzebuje mojej pomocy. Ale niestety prawda jest inna.

- Przepraszam, ale chcę się położyć. Może innym razem, dobrze? – proponuje uprzejmie, dając mi znać, że mam spadać i nie zawracać jej głowy.

- Jasne, jakby co to...

- Wiem – przerywa mi i chwyta za klamkę. – Dzięki Ash i do zobaczenia.

- Do zobaczenia, Em – mówię, gdy ona otwiera drzwi i opuszcza samochód.

Nie odjeżdżam z parkingu, od razu tylko czekam, aż blondynka wejdzie do budynku i dopiero odpalam silnik. Ruszam w kierunku firmy w której pracuje mój brat i zarazem jedyny przyjaciel jaki mi został.

Z Bryanem zawsze mieliśmy świetną więź i dogadywaliśmy się od samego początku. Możliwe, że jest to z powodowane małą różnicą wieku między nami. Brat jest starszy jedynie o rok i odkąd pamiętam trzymaliśmy się razem. Mieliśmy tych samych znajomych i chodziliśmy na te same imprezy. Mieliśmy zgraną paczkę, do chwili aż skończyliśmy liceum i porozjeżdżaliśmy się w różne strony świata.

Z wieloma z osób, które wtedy były nieodrębną częścią mojego życia nie mam kontaktu. Gdyby nie serwisy społecznościowe, zupełnie nie wiedziałbym co się u nich dzieje, bo nie rozmawiamy. Jedyne co to like  na Facebooku czy instagramie i tyle. Nawet nie zagłębiam się w opis. I może reszta robi tak samo. Trochę to smutne, że nasze ścieżki tak bardzo się rozdzieliły, ale taka chyba jest kolej rzeczy. Dojrzewamy i idziemy własnymi, nowymi drogami i zakładamy rodziny. Część z mojej dawnej paczki już to zrobiła i się ustabilizowała. Mi jednak jeszcze daleko do tego kroku. Póki co nie spotkałam jeszcze odpowiedniej kobiety, z którą chciałbym to zrobić. A poza tym przez zawód jaki wykonuję mało to rozsądne. Zresztą nawet sam sobie obiecałem, że dopóki nie skończę służby nie ma mowy o ustatkowaniu. Nie mam zamiaru skazywać żony i dzieci na cierpienie po mojej śmierci.
Tym bardziej, że teraz doświadczam jaki to cios i trauma dla najbliższych. Nie piszę się na takie coś. Nie mam zamiaru być przyczyną czyjegoś upadku.

Podjeżdżam pod biuro kancelarii prawniczej,  w której Bryan jest asystentem i modlę się o wolne miejsce, bo z tym zawsze jest problem, przez to, że budynek znajduje się w dobrym miejscu.
Moje modły chyba zostały wysłuchane, bo ktoś wyjeżdża czarną mazdą, a ja wbijam  na zwolnione miejsce.

Parkuję, a następnie wysiadam z samochodu zastanawiając się czy brat w ogóle jest na miejscu. Nie zadzwoniłem do niego i to był mój błąd, bo jako asystent prawnika często załatwia na mieście różne sprawy. Ale nie jestem przyzwyczajony, że chcę z nim pogadać osobiście. Przywykłem do naszych wirtualnych dyskusji i ciężko mi się przestawić, że mogę do niego wpaść o każdej porze dnia. Gdy byłem na misjach mieliśmy ustalone dni i godziny rozmów, które wypadały co drugi dzień na przemian z mamą.

Poprawiam koszulkę i sprawdzam czy nie jest zbyt bardzo wymiętolona, przez to jak Em mocno mnie za nią trzymała, ale nawet jeśli była to jest na tyle dopasowana, że sama się wyprostuje. Mimo wszystko wygładzam ją dłońmi i strzepuję niewidzialny kurz.

Wchodzę do holu dość wysokiego budynku, w którym znajduje się kancelaria i przechodzę do windy, by wjechać na szóste piętro.

Dawno tu nie byłem i dostrzegam, że wnętrze zostało odnowione. Jest dużo jaśniej niż wcześniej, bo ciemne odcienie czerwieni, zastąpiła biel i szarość. Dużą robotę robią też sporych rozmiarów kwiaty. Jedna z nich to monstera. Wiem, bo mama je uwielbia i  nie wyobraża sobie bez nich domu. Podobno to był jej pierwszy kwiat, który dostała od ojca i dlatego ma do nich słabość. Kupił go dla niej za pierwsze zarobione pieniądze, gdy pomagał rozkładać towar w pobliskim sklepiku. I gdy otrzymał pierwszą dniówkę, pobiegł do kwiaciarni i zamiast kupić bukiet kwiatów, najlepiej czerwonych róż, wybrał monsterę.
Nie mam pojęcia co go do tego skłoniło i on sam często się nad tym zastanawiał, ale mama podobno była wzruszona, ponieważ wtedy nie byli jeszcze parą. Ba! Nawet nie byli dorośli. Byli przyjaciółmi z podwórka i ze szkoły, ale tata podobno od zawsze się w niej podkochiwał, tylko nie umiał jej tego wyznać, gdyż bał się, że Kristen nie odwzajemnia jego uczuć i straci jej przyjaźń. Ale mama czuła do niego dokładnie to samo i miała dokładnie te same obawy co tata jeśli by się dowiedział. Dlatego dopiero gdy kupił jej to zielsko coś drgnęło, więc nie dziwię się, że mama tak je uwielbia. A co lepsze dalej jest w ich domu i jest naprawdę sporych rozmiarów. Dobrze, że salon zajmuje praktyczne całą powierzchnię parteru, bo niemal połowa jest przeznaczona właśnie dla kwiatka. Czasami mi się wydaje, że gdybym postawił mamie ultimatum: monstera czy ja, wybór byłby dla niej niezwykle prosty. Wybrałaby tego potwora.

Oczywiście żartuję. A poza tym ja i tak jestem tylko kilka razy do roku w domu. A nawet jeśli przebywam w LA to połowę tego czasu spędzam we własnym lokum, które kupiłem jakiś czas temu. Chciałem zainwestować w coś odłożone pieniądze i kupiłem niewielkie mieszkanko, a raczej kawalerkę, która dla mnie w zupełności wystarczy.

Gdy znajduję się w windzie wciskam odpowiedni przycisk i wjeżdżam na górę, by po chwili być w odpowiednim miejscu.
Podchodzę do recepcji, w której jest kobieta w kasztanowych, nisko upiętych włosach i w granatowej garsonce z białą koszulą. Z tego co wiem to jest dobrze po pięćdziesiątce i jest matką właściciela kancelarii. Trochę mi to nie na rękę, bo nie chcę, aby brat miał nieprzyjemności za przyjmowanie gości w godzinach pracy. Jeśli w ogóle jest w biurze. 

- Dzień dobry – witam się posyłając uprzejmy uśmiech, używając swój urok osobisty, który zazwyczaj działa na kobiety. – Czy jest może Bryan?

- A był pan umówiony?

- Nie, ale chciałem z nim porozmawiać.

- Rozumiem, ale muszę zadzwonić i zapytać czy nie ma żadnych interesantów, by znaleźć dla pana czas.

- Na pewno znajdzie. To mój brat.

- Ach, w takim razie pewnie zgodzi się pana przyjąć, ale i tak muszę sprawdzić czy nikogo u niego nie ma – mówi sięgając po telefon.

- Jasne, zaczekam.

Mimo tego, że Bryan jest jedynie asystentem prawnika to również przyjmuje jego klientów i tłumaczy jakie dokumenty będą potrzebne do danej sprawy i jak to wszystko będzie wyglądać. Jak dla mnie to równie dobrze on by mógł poprowadzić sprawy przy których pomaga, mimo tego, że nie ukończył prawa, bo gdy dostał posadę asystenta przestudiował chyba wszystkie kodeksy, by mieć jakikolwiek pojęcie na ten temat. A że Bryan zawsze miał smykałkę do nauki to pochłonął wszystko w oka mgnieniu. Nie raz doradzałem mu, by poszedł na studia zaoczne w tym kierunku, by zostać prawnikiem, ale póki co nie zdecydował się na to.

- Bryan za chwilę do pana wyjdzie – powiedziała kobieta życzliwie się uśmiechając.

- Dziękuję.

Wyjmuję z kieszeni spodni telefon, by zająć jakoś czas oczekiwania na brata. Wchodzę w zakłady bukmacherskie i przeglądam co mogę dziś obstawić. Ostatnio nie bardzo się w to zagłębiałem z wiadomych przyczyn, a poza tym to Harry był tym, który miał hopla na punkcie sportu i zakładów. Ja choć lubiłem oglądać męską rywalizację nie jestem, aż tak wielkim kibicem jak on. Ale wciągnął mnie w zakłady i razem obstawialiśmy kto danego dnia i z danej dyscypliny ma szansę na zwycięstwo. Trochę kasy już na tym wygrałem, ale chyba gdybym podliczył wszystko od a do z to i tak więcej wtopiłem niż wyciągnąłem. I jeśli udało mi się przytulić jakiś grosz to była to zasługa Harrego, nie moja.

- Co tam brat?

- Byłeś już na lunchu? – rzucam podnosząc na niego wzrok.

- Byłem, ale mogę wyjść jeśli to coś pilnego. Szefowa dała mi pozwolenie.

- To może wyskoczymy na kawę obok? – proponuję wsuwając telefon do kieszeni spodni.

- Jasne, chodźmy – przytakuje i zwraca się do kobiety za biurkiem. – Meredith zaraz wracam.

- Nie ma problemu, skarbie – odpowiada.

- Chyba w porządku z niej babka, co? – pytam, gdy jesteśmy już w windzie.

- Tak, matkuje nam bardziej niż własna. Ale sama sporo przeszła i teraz chciałaby każdemu pomóc.

- To raczej nie możliwe.

- To prawda, ale dzięki niej nasza kancelaria bierze w każdym miesiącu dwie sprawy, które prowadzimy w celach charytatywnych. Oczywiście dotyczy to osób, które na to nie stać, a są w trudnej sytuacji.

- To bardzo szlachetne.

- Mhm, ale raczej nie o tym chciałeś ze mną rozmawiać.

- Zamówmy najpierw te kawy, co?

- Pewnie, ale ty stawiasz.

- No jakże mogłoby być inaczej.

Kilka minut później składam zamówienie na dwie kawy espresso i dosiadam się do brata, który zajął miejsce przy stoliku.

- To o co chodzi? – pyta od razu nie owijając w bawełnę.

- Sam nie wiem...

- Nie radzisz sobie ze śmiercią Harrego, prawda?

- Aż tak to widać? – Bryan potwierdza skinieniem głowy. – Byłem dziś na cmentarzu...

- Po co sobie to robisz? – przerywa mi z wyrzutem. – Te codzienne wizyty tylko cię dobijają.

- Ja...

- Nie rób tego, nie obwiniaj się.

- Czasami zastanawiam się czy gdybym nie zgodził się za niego zostać to dalej by żył.

- Ash...

- Cofnęli mu urlop, Bryan. A raczej przełożyli o dwa lub trzy tygodnie w zależności jak sprawy by się miały. Może gdyby został...

- Nie waż się myśleć, że to przez to, iż wyświadczyłeś mu przysługę to zginął. Może tak miało być. Może taka śmierć była mu pisana.

- Może... Ale to nie zmienia faktu, że czuję się lepiej. Poczucie winy zżera mnie od środka, choć staram się jakoś trzymać. Wiem, że muszę to zrobić i nawet nie najgorzej mi to wychodzi.

- Więc co się stało?

- Spotkałem dziś przy cmentarzu Emmę.

- Jak ona się trzyma?

- Właśnie o to chodzi, że nie trzyma się w cale. Jest zdruzgotana. Podejrzewam nawet, że może mieć już depresję.

- Powinna udać się do psychologa.

- Powinna, ale nie wiem czy uda ją się do tego nakłonić...


Pozwól mi sobie pomóc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz