Rozdział 31 E

226 42 13
                                    

Emma 31

Wpatruję się w przylegającego do Ashera, Kobego, który nazwał przed chwilą bruneta „tatą”. Nie spodziewałam się, że usłyszę jak kiedykolwiek określa tym mianem jakiegokolwiek mężczyznę. Bo przecież jego ojciec nie żyje. Tymczasem...

On sam zdecydował, chociaż domyślam się co jest tego powodem. Wielokrotnie widział jak dzieci Ame witają się z Graysonem gdy wraca do domu. A skoro Ash spędza w naszym mieszkaniu kilka godzin dziennie uznał, że to jego tata, chociaż nie wiem czy ma w ogóle świadomość w tym wieku kogo należy tak nazywać.

Nie zmienia to jednak faktu, że czuję się oszołomiona. Zawsze chciałam usłyszeć, jak Kobe wypowiada te słowa, ale mówi to do człowieka, który faktycznie jest jego ojcem. Do człowieka, który brał udział w poczęciu go. Do człowieka, który czekał na niego jak na nic innego na świecie. Ale odebrano nam to. I z trudem, ale chyba po części pogodziłam się z tym, że nie usłyszę tego słowa z ust syna. Ale myliłam się...

Kompletnie oniemiała stoję i nie potrafię wykrzesać z siebie żadnego dźwięku, a zamiast tego walczę ze łzami i z tym, żeby nie uciec i odizolować się od tego wszystkiego.

- Em – Asher powtarza po raz kolejny moje imię, ale teraz słychać w nim zmartwienie i oczywiście troskę, bo domyślił się jak słowa Kobego wywarły na mnie wrażenie.

Nie mam nawet odwagi spojrzeć mężczyźnie w oczy, bo sama nie wiem co mógłby w nich ujrzeć. Na pewno są teraz pełne smutku i poczucia winy oraz straty. Emocje mieszają się we mnie, bo staram się myśleć również o tym by nie sprawić brunetowi przykrości, ale wiem co przoduje w moich uczuciach.

Mimo tego, że brunet staje się dla mnie coraz ważniejszy, to jednak nijak się ma do tego co łączyło mnie z Harrym. Kochałam go... nadal kocham i wiem, że nigdy nie wyrzucę go ze swojego serca, ale po prostu uporządkowałam w nim pewne sprawy i znalazłam miejsce dla kogoś jeszcze. Dla Asha.

Mężczyzna dalej okupowany przez chłopca, schyla się i bierze go na ręce, a ten mocno się do niego przytula. To przekracza granice mojej wytrzymałości i tama pęka. Zakrywam usta dłońmi i ze szlochem uciekam do sypialni. Zamykam się od środka i osuwam się po drzwiach, by wylądować na podłodze. Podciągam kolana do klatki piersiowej i otaczam je dłońmi, by oprzeć na nich głowę.

Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Gdy wydaje mi się, że robię postępy wtedy zrzucane są kolejne bomby, które ponownie posyłają mnie na kolana, odbierając wypracowane poczucie stabilizacji.

- Emma, porozmawiaj ze mną – mówi po pewnym czasie zza drzwi brunet. – Koby on... – urywa, bo pewnie sam nie wie jak ma to wytłumaczyć.

Domyślam się, że również nie był na to przygotowany, ale Ash jak zwykle potrafi stanąć na wysokości zadania. W przeciwieństwie do mnie. Ja zawsze zachowuję się jak tchórz i uciekam, by zaszyć się w czterech ścianach. Asher chyba już przywykł, że jestem rozchwiana emocjonalnie i nie robi to na nim żadnego wrażenia. Wie, że musi dać mi chwilę, abym mogła przetłumaczyć sobie zaistniałe sytuacje. Najwidoczniej moje niezrównoważenie jest dla niego czymś naturalnym.

Delikatne pukanie dało znać, że brunet czeka na jakakolwiek reakcję z mojej strony. Tylko jaka niby ona miałaby być? Mam udać, że nie słyszałam jak nazwał go mój syn? Albo udać, że to się w ogóle nie wydarzyło?

Nie da się.

Bo jak mogłam brać pod uwagę ignorowanie tematu naszego pocałunku i tego co było dalej, tak tego nie uda mi się wymazać z pamięci. Poza tym tu już nie chodzi jedynie o mnie, a przede wszystkim o mojego syna. Nic dziwnego, że wziął Asha za swojego ojca skoro pozwoliłam, by przywiązał się do niego w takim stopniu, iż dzień bez bruneta wydał mu się nienaturalny.

Pozwól mi sobie pomóc Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ