Rozdział 19 E

257 39 2
                                    

Emma 19

Idąc dostrzegam z niewielkiej odległości kogoś przy nagrobku Harrego, ale mężczyzna jest odwrócony do mnie plecami, więc nie rozpoznaję go. Zresztą to może być ktoś ze znajomych narzeczonego, bo wiem, że również do niego zaglądają, gdy odwiedzają groby członków własnej rodziny. Nie raz już spotkałam jego starych kolegów ze szkoły, których nie znałam, a którzy kojarzyli mnie z Facebooka, bo Harry miał na nim nasze wspólne zdjęcie.

Kobe zasnął jak tylko opuściliśmy plac zabaw. Ame wróciła do domu, a ja postanowiłam odwiedzić ojca mojego syna.

Gdy jestem prawie na miejscu mężczyzna odwraca się niezgrabnie, a ja przystaję w odłupieniu i na mojej twarzy pojawia się przerażenie na widok jego pokiereszowanej twarzy i unieruchomionej ręki.

- Ash... – wyszeptuję, przykładając dłoń do ust.

Wygląda jakby ktoś zmasakrował mu twarz. Pokrywają ją liczne obdarcia i siniaki, które zaczynają już żółknąć. Wiem, że przytrafiło mu się coś złego. I doskonale wiem gdzie miało to miejsce.

Stoję nieruchomo i czuję jak w moim wnętrzu zaczyna pojawia się nieprzyjemne uczucie... Strach, że on również mógł stracić życie przez te cholerne misje... oraz napływające  wspomnienia z tego co mu raz wykrzyczałam i ogromne wyrzuty sumienia.

Chciałam, aby zamiast Harrego to Ash był martwy...

Ale nie myślałam wtedy racjonalnie. I na pewno mu tego nie życzę i nigdy nie życzyłam. Ale przez to jakiego go widzę, fala wyrzutów sumienia, aż miażdży mi pierś, blokując dostęp powietrza do płuc. Najwidoczniej moje słowa miały większe znaczenie niż mogłoby się wydawać. Bo gdyby Asher naprawdę podzielił los Harrego nie wyzbyłabym się odczucia, że jestem w jakiś sposób za to odpowiedzialna. Że ktoś choć jeden raz usłyszał moje rozpaczliwe modły i postanowił je ziścić. Nie ważne, że w nieodpowiednim miejscu i czasie...Nie ważne, że pozbawiając w ten sposób życia Ashera. I to ja byłam tą, która naładowała pistolet, z której prędzej czy później padł strzał.

- Cześć, Em – wita się, krzywiąc się nieznacznie na mój widok. Jakby w ogóle nie cieszył się na to spotkanie. W sumie dlaczego by miał?

- Co ci się stało? – pytam natychmiast, chociaż nie jestem pewna czy chcę znać odpowiedź, a przede wszystkim szczegóły. Trochę przeraża mnie to co mogę usłyszeć... A przede wszystkim przeraża mnie to co przeżył Asher.

- To nic takiego.

- Nic takiego?! – piszczę niedowierzając, bo dostaję nagłego napadu złości, że mówi o tym tak obojętnie. Jakby nic się nie stało, a przecież się stało. – Widziałeś się w lustrze?
Przecie ty ledwo stoisz na nogach.

- Nie jest tak źle jak wygląda – odpowiada spokojnie wpatrując się we mnie uważnie. – Za to ty prezentujesz się bardzo dobrze – dodaje unosząc kącik ust do góry.

- Nie zmieniaj tematu – strofuję go obruszona, ale po chwili przychodzi mi pewna myśl. A raczej staje się jasne skąd wzięło się we mnie towarzyszące przez kilka ostatnich dni złe przeczucie. Zwłaszcza, gdy Ame przyznała, że nie ma żadnego kontaktu z Asherem.

Nie chciałam mówić tego przy niej, by jej nie martwić, ale gdy przyznała, że brunet nie daje znaku życia, sama zaczęłam odczuwać niepokój. Wiedziałam, że to może mieć związek z Asherem, ale Bryan napisał Ame, że Ash ma się dobrze i aby się martwiła. Niby nas to uspokoiło, ale... czułam, że coś jest nie tak... Gdzieś w podświadomości wiedziałam, że kryje się za tym coś więcej. I nie myliłam się...

- To dlatego się nie odzywałeś, prawda? Ame mówiła, że od kilku dni nie  dajesz znaku życia i teraz wiadomo dlaczego – wypowiadam na głos swoje podejrzenia.

Pozwól mi sobie pomóc Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora