ROZDZIAŁ XIV

29 4 0
                                    

CODY

Dotarli do sali Burnova jako ostatni. Pozostała część drużyny siedziała w pojedynczych ławkach, obdarzając spóźnialskich obojętnymi spojrzeniami. Najwyraźniej perspektywa spędzenia niedzielnego wieczoru w tym pomieszczeniu, nikomu się nie podobała. Nawet mina May świadczyła o tym, że popsuto jej plany.

Kapitan nie wyglądał jednak, jakby sprowadzenie ich tutaj było jakąś fanaberią. Cody potrafił rozpoznać, kiedy próbował zamaskować zdenerwowanie. Zawsze postukiwał swoją tytanową nogą, starając się zachować nadmierną powagę, która nijak nie pasowała do jego sposobu bycia. Obok ich opiekuna stał dyrektor, co pozwoliło Cody'emu sądzić, że wydarzyło się coś ważnego. Zazwyczaj nie przychodził na ich zajęcia. Mimo wszystko, jak zwykle promieniował spokojem. Jego ciepłe spojrzenie zdawało się mówić, że nic im nie zagraża. Wskazał jemu i Skyler miejsca tuż przed sobą, więc zajęli je bez słowa.

― Jutro czeka nas wizytacja ― oznajmił bez pośpiechu, przyglądając się im kolejno. Cody miał wrażenie, że wszyscy na raz, jak jeden mąż wstrzymali oddech. ― Odwiedzi nas jeden z Araków. Emmanuel D'Argenson przyjrzy się waszym postępom i zamelduje o nich pozostałym członkom rady.

May popatrzyła na niego, jakby chciała usłyszeć, że to żart. Chłopak z trudem nabrał powietrza do płuc, nie potrafiąc w żaden sposób jej pocieszyć. Doskonale wiedział, co to dla nich oznaczało.

Dziadek Celeste nie mógł wydać o nich pochlebnej opinii, choćby zabili stado potworów, tańcząc przy tym hula. W Punawai był najbardziej zaufanym doradzą Króla, uwielbiającym utwierdzać go w przekonaniu, że jego młodszy wnuk jest skończonym pajacem, nienadającym się na nikogo więcej, niż nadwornego błazna. Nie wspominając o przejęciu w przyszłości korony. Cody'ego nie zdziwiłoby, gdyby cała wizytacja miała w sobie ukryty cel, zarejestrowania jego porażki. Wtedy wszyscy upewniliby się, że Król nie popełni błędu namaszczając Diega na następcę tronu.

― Już jutro? Mamy kompletną drużynę od kilku tygodni. Nie zdążyliśmy nawet zacząć ćwiczyć wspólnej walki ― zaoponował Luke, patrząc to na dyrektora, to na Burnova.

Jego drużyna nie była gotowa, co brzmiało tak, jakby i on sam nie był przygotowany. Nie przywykł do takiego stanu rzeczy. Cody niemal współczuł mu tej presji. Wiedział jednak, że chłopak sam ją na siebie nakładał. Gdyby choć trochę sobie odpuścił, do innych również dotarłoby, że nie mógł być odpowiedzialny za wszystko.

Po Cody'm nigdy nie spodziewano się profesjonalizmu. Nie musiał sprostać oczekiwaniom, bo nikt tego nie wymagał. Aż do teraz...

― Takie przyszło zarządzenie, Luke ― odparł Atkins, kręcąc głową. ― Przykro mi, ale będziecie musieli się postarać i w jakiś sposób to przetrwać.

― Czego będą od nas chcieli? ― spytała niepewnie May, zaczynając obgryzać paznokcie. Ten nawyk towarzyszył jej zawsze, kiedy się denerwowała. Cody zapragnął położyć jej dłoń na ramieniu w geście pocieszenia. Stresowanie się nie miało w tym przypadku sensu. Musieli zwyczajnie pogodzić się z tym, jak tragicznie wypadną. Nic więcej.

Chłopak poczuł chęć rzucenia jakiegoś żarciku na rozluźnienie atmosfery, ale wiedział, że w momencie spiorunowano by go za to wzrokiem. Sytuacja stawała się zbyt poważna.

― Arakowie chcą abyśmy przeprowadzili próbę areny na waszej piątce ― tym razem odpowiedź wydobyła się z gardła Burnov.

Skyler spojrzała na Cody'ego oczekując wyjaśnienia, ale on tylko rzucił jej uspokajające spojrzenie.

― Zmniejszymy ilość utrudnień do minimum. Gdyby coś szło nie w porządku, przerwiemy grę.

Cody omal nie zaśmiał się, słysząc że mężczyzna określił mianem gry, te śmiertelne zawody. Zupełnie nagle poczuł jednak, jak od kostek, aż po czubek głowy oplata go lęk. Nie przed tym, co D'Argenson powie jego dziadkowi. Bał się tego, co będzie miało miejsce w czasie rozgrywki.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaWhere stories live. Discover now