ROZDZIAŁ XXXVIII

21 3 0
                                    

SOPHIE

Dotychczas była zbyt zajęta szukaniem quaqrum, a później rozmyślaniem o Północnej Osadzie, żeby chociażby zastanowić się, co zrobi, jeśli w trakcie świętowania zobaczy Collina. Nie przeszło jej przez myśl, że mogą chociażby minąć się w drodze, a co dopiero próbować rozmawiać. Nie zostało jej więc nic innego, jak rzucić się biegiem w głąb miasta. Normalnie gardziła tchórzostwem, ale tym razem zareagowała instynktownie. Z początku po prostu szła szybkim krokiem, mając nadzieję, że Collin odpuści i wróci na plac, żeby dołączyć do swojej protekcjonalnej rodzinki. Emmanuel na pewno nie pozwoliłby, żeby jego wnuk włóczył się za nią po ulicach Amnis.

Chłopak jednak nie dawał za wygraną, więc w końcu zaczęła biec, mając nadzieję, że zgubi go w plątaninie dróg i korytarzy. Nie wzięła pod uwagę faktu, że znał miasto znacznie lepiej niż ona. Powoli kończyły jej się ścieżki, w które mogłaby skręcić, a nie chciała zgubić się w lesie. Zwolniła więc, bez zamiaru zatrzymania się. 

― Możemy pogadać?! ― zawołał za nią, również zwalniając kroku. Dzieliły ich od siebie co najmniej cztery metry. Jego rozbawiony, a zarazem lekko szyderczy głos przeszył jej skórę, aż do kości.

Nie powinna odpowiadać. Tego właśnie chciał. Wdać się z nią w bezsensowny dialog, a nie miała na to chęci, ani czasu.

― A wyglądam jakbym tego chciała? ― spytała oschle, nie oczekując odpowiedzi.

― Nie wiem! Stoisz do mnie tyłem ―  krzyknął, jak zwykle próbując ją podejść. Tym razem jednak się nie udało. ― Potrzebuję coś z tobą wyjaśnić ― naciskał. Sophie zaczęły uciskać rzemienie oplecione wokół kostek, więc wciąż brnąc przed siebie, brukowaną ścieżką, zdjęła sandały i cisnęła nimi gdzieś w bok. Mogła występować na scenie boso. Większości poddanych Króla przecież nawet nie było stać na obuwie, a nikt specjalnie nie przejmował się tym faktem. Czując gołą ziemię pod stopami, miała wrażenie, że nie znajduje się na zupełnie obcym terytorium.

― Hym... To brzmi jak... Nie mój problem ― odparła kpiąco.

― Możesz się w końcu zatrzymać i porozmawiać ze mną, jak poważny człowiek? ― spytał, doganiając ją i łapiąc za nadgarstek, by jednym ruchem zmusić ją do obrotu. Sophie nie miała wyboru, jak na niego spojrzeć. Wyszarpała jednak rękę z jego uścisku i cofnęła się o krok. Miała chwilę by przyjrzeć się białej, jedwabnej koszuli szczelnie opinającej mu ciało. Jego sylwetka wydawała się bardziej muskularna niż kilka miesięcy temu, choć wciąż był niebywale szczupły. Na ramiona narzucony miał cienki, jasnoniebieski płaszcz z kieszeniami, obszyty srebrną nicią, przywodzącą na myśl padające płatki śniegu. 

― Zapomniałeś już, że jestem nie jestem poważnym człowiekiem, tylko wariatką, która naraża wszystko i wszystkich, żeby osiągnąć cel? Jeśli tak, twoja siostra z chęcią ci przypomni ― zakpiła, chcąc ruszyć dalej przed siebie, jednak jego słowa ją zatrzymały.

― Nie mieszaj w to Celeste...

Poczuła jak przez jej żyły przetacza się lód.

― Kogo mam w to mieszać, jeśli nie ją?! ― spytała z oburzeniem, nie wierząc, że po tym wszystkim wciąż potrafił tak zaciekle jej bronić. Rozumiała, że byli rodzeństwem. W dodatku rodzina, do której należeli była wyjątkowo zżyta, ale to nie zmieniało faktu, że próbował tłumaczyć jej zachowanie. Tak bardzo nie znosili się z Luke'iem, a jednak robili to samo. Z tym, że Luke przynajmniej dopuszczał do wiadomości prawdę o Celeste. Collin nigdy nie byłby w stanie stanąć przeciwko niej. Przymykał oko na jej bezlitosne docinki i knowania kierowane w stronę Sophie. To był jednak tylko kolejny powód utwierdzający ją w tym, że powinni byli się rozstać. ― To ona powiedziała wszystkim, co się stało przed wakacjami, bo TY ją o tym poinformowałeś ― zarzuciła mu, popychając go palcem wskazującym w pierś.

DOM ŻYWIOŁÓW// fantasy yaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz